Dolomity 1/2

Dolomity to jedne z najpopularniejszych i – według wielu opinii – najpiękniejszych alpejskich pasm górskich. Zlokalizowane są w północnych Włoszech, na wschód od miasta Bolzano. Dolomickie szlaki od dawna były na mojej liście miejsc do zobaczenia, jak najszybciej, jednak dopiero kiedy znajoma zaproponowała wspólny wyjazd, plany zaczęły się układać i finalizować.

Wiele osób mówi, że w Dolomitach koniecznie trzeba wynająć auto, albo w ogóle przyjechać samochodem. Że niby ani się nie da tam dostać, ani później dotrzeć do punktów startowych szlaków. Faktycznie, google maps nie wyświetla praktycznie żadnej istniejącej komunikacji publicznej. Ta jednak istnieje i jest naprawdę porządna. Zacznijmy od dostania się na miejsce. Przejazd pociągiem z Monachium zajął nam poniżej czterech godzin i nie był drogi. Pociąg przejeżdża przez Alpy, więc piękne widoki za oknem są praktycznie gwarantowane. Na miejsce noclegowe wybrałyśmy miasteczko Ortisei, oferujące idealne możliwości dalszej eksploracji. Tam zabrał nas autobus, co zajęło, jeśli dobrze pamiętam, poniżej godziny.

Na tym skończyły się koszty związane z transportem po Dolomitach, ponieważ na powitanie otrzymałyśmy tygodniowe bilety na wszystkie autobusy publiczne po regionie. Jak się okazuje, jest to oferta Südtirol Guest Pass, w której bierze udział obecnie (17.11.23) prawie tysiąc obiektów noclegowych w Dolomitach. Lista tutaj. Busy oczywiście nie jeżdżą co dziesięć minut przez cały dzień. Wybierając ten sposób transportu, trzeba się liczyć z konkretnymi rozkładami i do nich dopasować. Dla nas nie był to większy problem, a konieczność wstania na konkretną godzinę potrafiła być wręcz motywująca.

Zanim opiszę poszczególne miejsca, umieszczę tutaj jeszcze kilka ogólników. Nasza podróż odbyła się na początku czerwca. Byłam zupełnie przekonana, że to już sezon turystyczny, zwłaszcza biorąc pod uwagę bardzo ograniczoną ofertę noclegową przy bookowaniu z wielomiesięcznym wyprzedzeniem. Na miejscu okazało się, że ośrodki dopiero powoli zaczynają się budzić, wiele chatek jest jeszcze zamknięta, a kolejki górskie uruchamiane są dopiero w ciągu najbliższych tygodni. Bardzo nas to zdziwiło – pogoda wydawała się być całkiem idealna, marcowe lawiny już dawno za nami, a do letnich upałów jeszcze trochę czasu. Jak się okazało, większość szlaków była praktycznie pusta. Podobnie chatki, restauracje czy sklepiki z pamiątkami.

Oglądając dwa miesiące później zdjęcia z tych samych miejsc, wrzucone przez grupę znajomych na Facebooka, nie mogłam uwierzyć, że to te same miejsca. Po prostu wypchane ludźmi po brzegi! My miałyśmy prawie całe Dolomity dla siebie. Tylko w naprawdę najpopularniejszych punktach zbierało się trochę więcej ludzi.

Pogoda jednak całkiem płatała nam figle. Pomijając nagłe burze i przelotne deszcze, szczególnie często natrafiałyśmy na tak gęstą mgłę, że zupełnie nic nie było widać w zasięgu kilku metrów od nas. To był jeden z powodów, dla których praktycznie trzymałyśmy się najłatwiejszych szlaków, unikając wąskich pasaży i technicznych wspinaczek. Nie żeby głównym powodem było to, że staję się wystraszonym kurczakiem, kiedy krok ode mnie przypadkiem znajdzie się jakakolwiek przepaść.

Bolzano

Zanim udałyśmy się do Ortisei, przespacerowałyśmy się po tym Bolzano. Z samej racji bycia miasteczkiem włoskim, jest ono oczywiście bardzo urocze i malownicze. Wydało się jednak dość zatłoczone, głównie ze względu na bardzo wąskie uliczki. Nie spędziłyśmy w nim wyjątkowo dużo czasu – tyle, tylko aby coś zjeść przed dalszą podróżą i rozprostować nogi. Jedynym szczególnym miejscem było Muzeum Archeologiczne Południowego Tyrolu. Jest ono skupione wokół jednego tematu – zmumifikowanego przez lodowiec człowieka nazwanego Ötzi, i historii jego odnalezienia przez wędrowców, oraz wszystkiego, co udało się ustalić na jego temat. Mumię można zobaczyć przez malutkie okienko, za to figura-rekonstrukcja człowieka stoi na końcu sali, przedstawiając, jak mógł on wyglądać zanim stracił życie. W Bolzano znajduje się kilka innych obiektów, w tym katedra, jednak oczywiście nie jest to wpis o Bolzano.

Ortisei

Będę używała włoskiej nazwy miasteczka, ponieważ najłatwiej ją wymówić i zapamiętać. Miejsce można jednak znaleźć pod dwiema innymi nazwami: niemiecką St. Ulrich in Gröden i w lokalnym języku ladyńskim Urtijëi. Mieszkańcy tego miasta na ogół mówią wszystkimi trzema językami (włoskim, niemieckim i ladyńskim), więc nie ma co oczekiwać rozmów po angielsku. Ortisei jest absolutnie przepiękne i zlokalizowane idealnie względem tras wędrówkowych. Podobnie inne miejsca w dolinie Val Gardena – Santa Cristina, Sëlva itd. Miasteczka te są dobrze skomunikowane autobusami.

Mapka szlaków opisanych w tym wpisie

St Jakob

Po wielu godzinach w podróży już pierwszego dnia postanowiłyśmy przejść się na krótki spacer, aby rozprostować nogi. Idealnym kierunkiem na przywitanie Dolomitów okazała się trasa do kościółka St. Jakob, wzdłuż strumyka i z punktami widokowymi. Tutaj chciałabym wskazać, jak dobrze jest podróżować po Europie w czerwcu. Zanim zebrałyśmy się do wyjścia, była już godzina osiemnasta. Wracając do domku o dwudziestej pierwszej dopiero zaczynało się ściemniać.

Seceda

Wpisując w jakąkolwiek wyszukiwarkę zdjęć hasło „Dolomity”, prawie zawsze trafi się na zdjęcie tych majestatycznych górskich płatów, często blokujących chmury w dolinie poniżej. Chyba jesteście w stanie uwierzyć, że Seceda na żywo jest jeszcze piękniejsza, niż na tych zdjęciach. Dlatego my miałyśmy do niej dwa podejścia, aby zobaczyć jej dwie twarze w różnych warunkach.

Pierwsze podejście było właśnie naszego drugiego dnia podróży. Pogoda zapowiadała się dość średnio, ale byłyśmy bardzo zmotywowane, aby tam dotrzeć. Jestem przekonana, że większość osób „zdobywa” Secedę za pomocą kolejki górskiej, która w naszym przypadku była jeszcze częściowo wyłączona. Z tego powodu czekał nas bardzo długi spacer pod górę, który w grząskiej ziemi okazał się bardziej męczący, niż przypuszczałyśmy. Kiedy na dodatek zaczęło padać, szybko schroniłyśmy się pod daszkiem jakiejś jeszcze zamkniętej chatki. Jedno pomylenie drogi i kilka litrów wody w butach dalej, ukazała nam się Seceda. Niezwykła. Fenomenalna. Po prostu niewiarygodna. Aby trochę wyschnąć i nabrać więcej siły, weszłyśmy do chatki przy zamkniętej kolejce górskiej. Chatka na szczęście była otwarta i nawet oferowała ograniczone menu. Najedzone i mniej mokre niż wcześniej, wyszłyśmy z chatki, aby kontynuować drogę na szczyt.

Secedy już jednak nie było. Była biel. Kilkanaście metrów od nas zaczynała się biała ściana, w której mogło czyhać wszystko, z Secedą włącznie. Postanowiłyśmy chwilę poczekać, jednak wtedy do mgły dołączył deszcz. Do końca wędrówki jedno i drugie towarzyszyło nam czasem naprzemiennie, czasem razem, tylko chwilowo rozpraszając się, aby pokazać piękno Dolomitów, albo jego kawałek. Muszę jednak przyznać, że miało to swój urok. Nudno nie było. Przeszłyśmy w dół w stronę góry Col Raiser i po szerokiej ścieżce do miejscowości Santa Cristina, skąd bezpośrednio udało nam się wrócić do Ortisei autobusem. Dopiero wspinając się na wzgórze, na którym znajdował się nasz domek, ujrzałyśmy pierwsze promienie słońca. Nagle zupełnie się rozpogodziło i tak już zostało do końca dnia. Takie szczęście podróżnika.

Drugie podejście do Secedy miałyśmy dnia szóstego. Plan był taki, aby zobaczyć mniej więcej to samo, ale w innych okolicznościach pogodowych. Od rana świeciło piękne słońce, zachęcające do wczesnego wyjścia na szlak. Aby jednak trochę tę trasę urozmaicić, postanowiłyśmy zacząć od drugiej strony – od Santa Cristina, i podjechać na Col Raiser kolejką górską. Zamiast podążać konkretnym szlakiem, zdecydowałyśmy się zobaczyć najciekawsze obiekty w okolicy, takie jak punkt widokowy Mastlé, wpisany na listę UNESCO, oraz ciekawą formację skalną Pieralongia. Kiedy zaczęłyśmy podejście na Secedę, powoli pokazały się ciemniejsze chmury. Tym razem na Secedzie było więcej ludzi, co było oczywiste, biorąc pod uwagę lepszą pogodę. Ta jednak po chwili przestała być tak bardzo „lepsza” – ciemne chmury zgęstniały, zaczęło się błyskać i grzmieć. Znowu schowałyśmy się w chatce i tym razem również przygoda skończyła się wodą w butach.

Resciesa

Choć Resciesę odwiedziłyśmy ostatniego dnia naszej podróży, dosłownie na chwilę przed zapakowaniem się w pociąg powrotny, postanowiłam ją umieścić jeszcze w tym wpisie, jako że geograficznie bardziej pasuje do miejsc uprzednio wymienionych. Aby nie stresować się czasem, w obie strony wjechałyśmy kolejką. To dało nam kilka godzin delektowania się pięknymi widokami podczas tej okrężnej trasy.

Ten wpis – a raczej galerię zdjęć – zatrzymam tutaj. Jest to tylko część przygód w Dolomitach. Po więcej oczekujcie kolejnego wpisu!

Tutaj ogromne podziękowania dla Asi za towarzyszenie mi w tej podróży i mnóstwo cierpliwości. I oczywiście za świetne foty, które mi zrobiła — takie „niepozowane” :)

You May Also Like