Wietnam – miasta i współczesna architektura

Wietnam od dawna górował na mojej podróżniczej liście marzeń i naprawdę czasem wciąż nie mogę uwierzyć, że w tym roku wreszcie udało mi się go odwiedzić. Podczas gdy wiele osób podróżuje w tym kierunku ze względu na przyrodę, kuchnię czy historię, ja chciałabym opowiedzieć dzisiaj o architekturze i miastach. Nie o tym, jak budowano w dawnych czasach, a o zupełnie współczesnych budynkach i ulicach.

Dopóki człowiek nie opuści kontynentu, nie zdaje sobie sprawy, jak podobne do siebie są miasta europejskie. Skupiamy się na różnicach w kształcie czy kolorach dachu, dekoracjach czy kompozycji urbanistycznej. Osoby siedzące w temacie bez problemu stwierdzą, czy budynek lub ulica przedstawiona na niepodpisanym zdjęciu pochodzi z Francji, Włoch czy Szwecji. Nie mówię tutaj o wsiach, które naturalnie żyją własnym życiem. Mówię o miastach, które pomimo różnic kształtują się mimo wszystko bardzo podobnie. Dworzec główny, rzeka, stare miasto, dzielnica biznesowa, osiedla takich samych domków na przedmieściach. Jest to wynikiem wspólnej kultury europejskiej, tego jak ludzie żyją i na co poświęcają swój czas.

A jak to wygląda w Wietnamie?

Natomiast Azja to zupełnie inny świat. Po odwiedzeniu Wietnamu już wiem, że nie można porównywać takich miast tą samą miarą. Dla osoby, która miała do tej pory styczność wyłącznie z europejskimi miastami, te głośne i gęste ulice stają się o wiele bardziej fascynujące, czasem przytłaczające, ale też co chwila zmuszające do refleksji i – mimo wszystko – porównań.

Miasta, które odwiedziłam to Da Nang, Hue i Hanoi, przejazdem też Ha Long i Ninh Binh. Każde z nich jest oczywiście inne, ma inną przeszłość i ukształtowało się w innych czasach. Ja przedstawię jedynie wspólny mianownik, który pokaże Wam, co dokładnie miałam na myśli, opowiadając o tej ogromnej różnicy. Na pewno chciałabym odwiedzić kiedyś Sajgon, czyli Ho Chi Minh City, ale na to jeszcze przyjdzie czas. Mój opis jest wyłącznie na podstawie miast wymienionych powyżej, ewentualnie tego co widziałam z okna autobusu pomiędzy nimi.

Miasta w Wietnamie są bardzo gęste, jednak szybkie porównanie danych z Internetu uświadomiło mi, że wcale nie mają one większej gęstości zaludnienia niż miasta europejskie. To wrażenie pojawia się właśnie dzięki różnicom kulturowym i innemu trybowi życia Wietnamczyków. Pomijając zupełnie obecną teraz pandemię, wiele europejskich miast wydaje się być całkiem pusta. Spacerując, można naliczyć o wiele więcej zaparkowanych wzdłuż ulic samochodów, niż poruszających się po ulicach ludzi. Większość życia mimo wszystko spędzamy wewnątrz. W domu, w pracy, w sklepie.

Życie ulicy

W Wietnamie wygląda to zupełnie inaczej. Życie toczy się głównie na ulicy. Partery budynków są przez cały czas otwarte, zamieniając się w sklepy, restauracje, punkty usługowe. Zamiast ściany z drzwiami i oknami, będącej swojego rodzaju barierą oddzielającą wnętrze od zewnętrza, tam umieszcza się bramę szerokości całego budynku, która pozostaje przez większość czasu otwarta.

Na ulicy w Hanoi kupisz wszystko.

Według tego, co powiedział mi jeden przewodnik, supermarkety w Wietnamie powstały głównie dla turystów. Wietnamczycy wolą jednak kupować świeże jedzenie od lokalnych sprzedawców, rozwożących swoje produkty na mocno przepakowanych rowerach lub skuterach. Oczywiście są oni zupełnie częstym i typowym widokiem na wietnamskiej ulicy.

Kolejną rzeczą, która szczególnie zwróciła moją uwagę, jest to, w jaki sposób Wietnamczycy jedzą. Podczas gdy my najczęściej gotujemy coś w domu, tak aby zjeść to we własnych czterech ścianach z rodziną, oni spotykają się przed budynkiem ze znajomymi i w ten sposób spożywają swój posiłek. Najczęściej wykorzystują do tego małe, plastikowe krzesełeczka, rozstawiając je na chodniku, bez żadnej dbałości o udostępnienie przejścia przechodniom. Widząc takie spotkania, często nawet czułam pewnego rodzaju zazdrość. Miałam wrażenie, że jedzenie to dla nich świetna forma rozrywki, miłe spotkanie towarzyskie, będące zwykłą częścią dnia – a nie konieczny obowiązek połączony z jakąś tam przyjemnością jedzenia i męczarnią sprzątania później. U nas zapraszanie kogoś na obiad to święto, do którego trzeba się przygotować – tam to codzienność.

Krzesełeczka przyłapane!

Pisałam o blokowaniu chodników. Coś, co u nas budzi wiele dyskusji pomiędzy miejskimi aktywistami a właścicielami samochodów, firmami wynajmującymi hulajnogi czy sklepikarzami ustawiającymi swoje reklamy bez żadnej refleksji. W Wietnamie chodniki bardzo często są nie do przejścia, jednak nikomu to nie przeszkadza. Prawie każdy porusza się tam na skuterze albo motorze. Nawet krótka trasa kilkunastu metrów to już powód, aby wskoczyć na swój dwukołowiec i być na miejscu już w ciągu chwili.

Funkcja chodnika w Wietnamie.

Ruch drogowy

A samochody? Mało kogo na nie stać i nie są one tak użyteczne jak motor na tych ciasnych ulicach. Większość ich posiadaczy to ludzie, którzy używają ich w pracy – przewoźnicy, taksówkarze, kierowcy Graba – czyli tamtejszego Ubera. Ulice i bez półtora auta na głowę są zatłoczone.

Także styl jazdy jest zupełnie inny, wymaga innych umiejętności niż jazda po Europie. Naprawdę nie wyobrażam sobie wynajęcia auta w Wietnamie i próby poruszania się nim po mieście. Na szczęście nie funkcjonuje tam coś takiego jak carsharing. Chcesz pojechać gdzieś samochodem? Tylko z wietnamskim kierowcą – osobą, która zna zasady gry. W Europie  kierowcy pędzą przez miasto, często przekraczając dopuszczalne tempo jazdy o połowę. Raczej nie spodziewają się wypadków – w końcu, dopóki każdy trzyma się zasad (poza limitem prędkości i szacunkiem wobec niezmotoryzowanych), najprawdopodobniej nie dojdzie do wypadku. W Wietnamie kierowca musi mieć oczy dookoła głowy, a uszy zsynchronizowane z dźwiękami wokół.

Znajoma Wietnamka opisała mi te zasady tak pokrótce. Liczba użytych klaksonów jest językiem komunikacji na drodze – co oczywiście wpływa na miejski hałas. Tak więc klakson staje się ważniejszy niż kierunkowskaz, niż znaki drogowe czy jakiekolwiek zasady. Światła uliczne pełnią swoją funkcję na największych arteriach, jednak w centrum służą praktycznie wyłącznie do dekoracji. Tam już jednak zdecydowana większość poruszających się po drogach wybiera dwa kółka.

I co ma w takim razie zrobić pieszy, kiedy chce przejść na drugą stronę? Gdyby chciał zastosować się do zasady wpajanej każdemu europejskiemu dziecku od przedszkola: spojrzeć najpierw w lewo, potem w prawo i jeszcze raz w lewo i przejść, dopiero kiedy droga jest pusta… prawdopodobnie stałby w miejscu do momentu rezygnacji z celu podróży. Po prostu trzeba wejść w nurt motorów i samochodów i poruszać się stałym tempem przed siebie a oni naturalnie będą cię wymijać z przodu i z tyłu. Tobie przeleci życie przed oczami, dla nich to zwyczajny element trasy. Nawet nie wyobrażam sobie, jak skończyłoby się podobne przejście przez jezdnię w moim mieście.

Kable, szyldy i cała paleta kolorów

Mimo to, w wietnamskim mieście jest wiele innych niebezpieczeństw czyhających na nieuważnych turystów. Jednym z nich są wszechobecne kable. Plątanina najróżniejszych instalacji, niemożliwa do skontrolowania czy przypilnowania, to stały element miejskiego krajobrazu. Pajęczyna kabli łączy wszystkie budynki, często zapętlając się z ogromnymi zwojami na słupach. Kable grube, kable cienkie, kable głównie czarne, rzadziej kolorowe. Często jest ich tak wiele, że tworzą nad ulicami prawdziwy baldachim. Wiją się także po gałęziach drzew, których na szczęście w miastach jest całkiem sporo.

Kablowisko w Da Nang.

Tego chaosu dopełniają niekończące się szyldy, reklamy, billboardy i wszelkiego rodzaju napisy. Zdecydowanie jest na czym zawiesić oko. Ten chaos jest tak wielki, że zaczyna tworzyć nowy porządek. Miejsce bez kabli i szyldów zaczyna się dziwnie wyróżniać, wręcz świecić pustką.

A tutaj turystyczna część Ninh Binh – Tam Coc.

Jak wyglądają same budynki? Jest to praktycznie mikstura stylów, kolorów i kształtów. Zdecydowanie dominują bardzo długie i wąskie budynki – o podobnych proporcjach co zabudowa średniowieczna czy nowożytna w miastach Europy. Wąskie fasady, wyższy parter od kolejnych pięter i wręcz niefunkcjonalnie głęboka zabudowa. Znowu tworzę tutaj jednak niepotrzebne porównanie. Te budynki są zupełnie inne.

Na pierwszy rzut oka wydają się celowo różnić się pomiędzy sobą. Jeśli sąsiad pomalował swój dom na niebiesko, to nasz musi koniecznie być żółty albo czerwony. Tak naprawdę jednak główną rolę jak zawsze grają koszta. Od budżetu zależy wysokość budynku, a kolejne piętra powstają lata później, przy użyciu innych materiałów, często zupełnie odbiegając stylem od tego, co się znajduje poniżej.

Zdecydowanie jednak Wietnamczycy lubią ładne rzeczy. Pomimo tego chaosu w całej zabudowie miasta, można powiedzieć, że niektóre dekoracje są wręcz eleganckie! Wiele balustrad, dekoracji rzeźbiarskich czy całych wykuszy jest tak ładna, że aż trudno uwierzyć, że wzrok nie trafia tam sam, zamiast błądzić po kablach i reklamach.

Po prostu spójrzcie na te budynki i powiedzcie, że nie są śliczne!

Wnętrz nie widziałam zbyt wiele. Te, które widziałam, były ciasne, ciemne i częściowo przytulne, częściowo przytłaczające. Jeśli uda mi się zebrać więcej przemyśleń na ten temat, zwłaszcza po kolejnej wizycie w tym kraju, z chęcią opiszę i je na blogu.

Komunikacja publiczna?

Ach i ostatecznie powinnam napisać coś o tym, co moim zdaniem ma kluczowy wpływ na kształt wszystkich europejskich miast, natomiast w Wietnamie nie gra roli. Jest to komunikacja publiczna. Szukając informacji w Internecie o poruszaniu się pomiędzy miastami czy lotniskiem a miastem, dowiedziałam się o istnieniu paru autobusów. Na miejscu nie skorzystałam jednak z żadnego z nich. Wiązałoby się to z bardzo długim czekaniem, jeszcze dłuższym czasem straconym na przejazd oraz potencjalnymi problemami. Nikt nie potrzebuje autobusów, kiedy każdy ma skuter, a w razie czego zawsze można pojechać Grabem.

Będąc wieczorem w Hoi An, chcieliśmy wrócić autobusem do homestay’a, gdzie nocowaliśmy w Da Nang. Okazało się, że nie dość, że zajęłoby nam to całą wieczność, to jeszcze i tak musielibyśmy znaleźć kolejny transport po mieście. Nawet z lotniska w Hanoi, gdzie podobno autobus jeździ bez problemu, ostatecznie wzięliśmy taksówkę (która w sumie była częścią dojazdu do Ninh Binh, załatwionego nam przez kolejną noclegownię). Być może straciliśmy część autentycznych doświadczeń – w zamian zyskaliśmy mnóstwo cennego czasu podróży.

Jeśli chodzi o kolej, tutaj sytuacja wygląda trochę inaczej. Kocham pociągi i bardzo chciałam chociaż raz przejechać się pociągiem w Wietnamie. Wybór był oczywisty – trasa z Da Nang do Hue. Nawet nie sto kilometrów zajęło ponad 4 godziny. Była to jednak przepiękna podróż, z widokiem na zatokę. W takim czasie tłok da się jeszcze znieść, a i nawet udało mi się pogadać ze współpasażerami. Mało osób jednak korzysta z kolei. Przez Wietnam ciągnie się tylko jedna linia, z krótkimi rozgałęzieniami. Pociąg jeździ rzadko, powoli i zdecydowanie ma już swoje lata. Do Sapy, malowniczego regionu na północy kraju, jeździ wielu przewoźników kolejowych, jednak ich ceny są już wycelowane w majętnych turystów, a nie w większości biednych mieszkańców Wietnamu.

Na zakończenie…

Zdjęcia poniżej to dodatek dla osób bardziej zainteresowanych budownictwem niż architekturą: budowa komercyjna oraz bardziej indywidualna. Spójrzcie na ten kontrast, jeśli chodzi o rozumienie bezpieczeństwa na budowie.

Podsumowując, chciałabym mimo tych wszystkich porównań powiedzieć, że zdecydowanie nie warto krytykować wietnamskich miast za to, z czym walczy się w Europie. Tam wszelkie ustawy krajobrazowe, warunki zabudowy czy zakazy blokowania chodników po prostu nie miałyby sensu. Wyobraziłam sobie kogoś proponującego poprowadzenie ścieżek rowerowych w stolicy Wietnamu i aż śmiechłam pod nosem na taki pomysł.

Wietnam to wciąż biedny kraj, decyzje muszą być przesuwane w czasie ze względu na brak środków, a jakiekolwiek zmiany muszą być wprowadzane stopniowo. Jestem jednak pewna, że w przyszłości miasta te wciąż pozostaną egzotyczne dla europejskich turystów. Ja już teraz tęsknię za tym hałasem i kolorami.

Na koniec – miasto Da Nang nocą.

You May Also Like