Ucieczka do Lizbony – cz. 1

Kocham europejskie stolice. Miasta te nie dość, że posiadają długą i ciekawą historię, to często i ich współczesność fascynuje. Inne duże ośrodki również potrafią być piękne i niezwykłe, jednak dla mnie tytuł stolicy oznacza po prostu pewność, że niezależnie od pory roku, znajomości języka czy dostępnej gotówki, zawsze będzie tam co robić. Stolica, którą dzisiaj opiszę, szczególnie ukradła moje serce. Poczytajcie o wspaniałej Lizbonie, którą odwiedziliśmy pod koniec grudnia ubiegłego roku.

To miała być zwykła ucieczka od świątecznego szaleństwa. Zamiast wydawać ogromne kwoty na bilety do Polski (Polacy podróżują jak szaleni do swoich rodzin w czasie Bożego Narodzenia – nawet wydając na to wielokrotności normalnych cen przewozów czy lotów), postanowiliśmy po prostu wybrać coś tańszego i pozwalającego odpocząć od pracy i życia w Niemczech. Postawiliśmy sobie warunek: jakieś ciepłe miejsce, bezpieczne, niedrogie, łatwe do zaplanowania. Kiedy wyszukiwarka lotów wskazała Lizbonę, już wiedziałam, że będzie to strzał w dziesiątkę. Oboje nigdy nie byliśmy w Portugalii, natomiast rok temu zaliczyliśmy Barcelonę i wróciliśmy stamtąd z pięknymi wspomnieniami i chęcią powrotu.

Pogoda w Lizbonie pod koniec grudnia jest praktycznie idealna. Jest ciepło, więc grube kurtki i rękawiczki można schować, natomiast nie ma upałów, zmuszających ludzi do nakładania grubych warstw kremów z filtrem, noszenia okularów przeciwsłonecznych (to boli szczególnie ludzi z wadą wzroku) a turystów nie ma aż tylu, co w sezonie. Przez większość świątecznych dni wszystkie atrakcje i muzea są otwarte. Wyjątkiem jest 25 grudnia, kiedy zamknięte jest oczywiście wszystko, oraz 24 grudnia, kiedy większość miejsc oficjalnie jest otwarta, ale na miejscu okazuje się, że powieszono karteczkę z napisem, że jednak nie. Lizbona otoczona jest jednak piękną przyrodą i warto wtedy uciec z miasta na spacer po plaży w Cascais czy w okolice Sintry.

Ale wróćmy do samej Lizbony.

Żółty tramwaj nr. 28 to jeden z symboli miasta. Ta zabytkowa linia pokonuje naprawdę strome wzniesienia, ostre zakręty i to wszystko pomimo tłumów turystów wewnątrz!

Trochę historii

Lizbona ma bardzo złożoną historię i pozostałości z poszczególnych czasów wciąż można znaleźć w przestrzeni miasta. Już w czasach antycznych funkcjonowała tutaj osada, być może nawet punkt handlowy, choć początki Lizbony datuje się o wiele wcześniej. Czasy rzymskie pozostawiły po sobie duży ślad. Potem przejęcie przez Maurów dało zupełnie nowy kierunek rozwojowi miasta, w tym i architekturze, tym razem muzułmańskiej. Dopiero w XXII wieku Lizbona została włączona do Portugalii, a obecni mieszkańcy przeszli na chrześcijaństwo lub przenieśli się do innych krajów muzułmańskich. Od 1255 miasto jest stolicą Portugalii (prawie ciągle) i głównym ośrodkiem państwa.

To z Lizbony, z portu w Belém, wypływały wyprawy odkrywców i kolonizatorów. Miasto było uznawane za jeden z najważniejszych ośrodków Europy. Niestety, w 1755 większa część miasta została zniszczona w trzęsieniu ziemi oraz następujących pożarach. Ocalali ludzie, ukrywając się w pobliżu brzegu, zostali w dużej części zgładzeni przez tsunami.

Miasto zostało odbudowane według zupełnie nowego planu. Postawiono na prosty układ z najważniejszą ulicą łączącą główne place: Praça do Rossio (główny plac handlowy i miejsce spotkań) oraz reprezentacyjny Praça do Comércio, z łukiem triumfalnym i posągiem króla Józefa I na koniu. Cała przestrzeń pomiędzy placami to obecnie serce Lizbony, położone w wąwozie pomiędzy miejskimi wzgórzami. Ten niezwykle prosty i skuteczny układ tworzy bardzo przyjemną do spaceru tkankę miasta.

Wszystkie zdjęcia w Lizbonie robiliśmy razem z narzeczonym, wyrywając sobie nawzajem aparat, więc załóżmy, że to dzieło wspólne.

Miasto dziś

W Lizbonie można zakochać się za samą geografię miejsca. Za tą jego trójwymiarowość. Z jednej strony mamy praktycznie bezpośredni dostęp do Atlantyku, z drugiej teren ukształtowany jest dość górzyście, ułatwiając znalezienie punktów widokowych. To jest właśnie to, co ujęło mnie szczególnie – choć miasto charakteryzuje się zwartą zabudową, wciąż łatwo trafić na otwarcia widokowe. Jest ich naprawdę mnóstwo, od przypadkowo napotkanych szpar pomiędzy budynkami, do specjalnie ulokowanych tarasów na dachach domów.

Poziomy ulic Lizbony są tak zróżnicowane, że miasto wyposażono w windy, pozwalające za darmo wjechać na wyższe „piętro”. Z tego powodu warto zapomnieć o istnieniu Google Maps i dać się prowadzić miastu, zaskakującemu na każdym kroku. Kręte uliczki i tak zawsze doprowadzą w jakieś piękne miejsce, nawet jeśli nie będzie to dokładnie to, którego właśnie szukasz.

A czym właściwie jest to piękno? Tutaj mogłabym się rozpisywać, ale postaram się ująć to co najważniejsze. Lizbona to nie jest miasto czyste i sterylne, jak miasta niemieckie, ale też niegłośne i dzikie jak opisywany wcześniej Stambuł. To taki złoty środek pomiędzy jednym a drugim. Z jednej strony nie wieje nudą, z drugiej wydaje się być całkiem bezpieczna.

Miasto łączy też stare z nowym. Zgodnie z tamtejszą tradycją budowlaną, obiekty obłożone są kolorowymi kafelkami, często zawierającymi wzory lub malunki. Choć przed przyjazdem słyszałam wielokrotnie, że turyści zdrapują kafelki z domów, a wiele z nich jest w złym stanie, sama nie zauważyłam podobnych tendencji. Wiele budynków miało wręcz nowo wyłożoną ceramikę. Choć oczywiście nie wszystkie budynki mają tego typu elewację, sama powtarzalność tego stylu sprawia, że architektura miasta jest naprawdę spójna. Poza tym, czy to nie wygląda prześlicznie, kiedy fasady wręcz błyszczą się w promieniach słońca, rzucając wokół wielokolorowe odbicia?

Elementem nowym jest natomiast liczna sztuka miejska. Uwielbiam street art, a w Lizbonie natykaliśmy się na rozmaite interwencje w przestrzeni miejskiej na każdym kroku! Od nietypowych rzeźb i zabawnych znaków i naklejek po niezwykłe murale. W mieście działają liczni artyści street artowi, tworzący naprawdę niezwykłe dzieła, często odpowiadające na obecne problemy lub przekazujące konkretne, ważne, znaczenie. A przy okazji są piękne i sprawiają, że miasto jest jeszcze ciekawsze, niż byłoby bez udziału sztuki.

Trójwymiarowy mural autorstwa Bordalo II w LxFactory

Ciąg dalszy:

Ucieczka do Lizbony – cz. 2 – Co warto zobaczyć w Lizbonie? (wkrótce!)

Ucieczka do Lizbony – cz. 3 – O kulturze i naturze, wizyta w Sintrze i Cascais (wkrótce!)

You May Also Like