To był szalony pomysł od początku do końca. Zaczęło się od przypadkowo napotkanej strony internetowej, wyświetlającej tanie loty z wybranego lotniska w podanym przedziale czasowym. To ona pokazała, że do Sztokholmu da się polecieć za 25 złotych, a wrócić za 30. Była to pokusa silniejsza od wszystkich skandynawskich mrozów, potencjalnie czekających tam na nas na przełomie stycznia i lutego. Była nawet silniejsza od rozumu i racjonalnego myślenia. Konkretniej, okazja dotyczyła dni, w których miały się odbyć poprawkowe egzaminy inżynierskie na moim wydziale. Ale był listopad, na głowie miałam bieżące zaliczenia i pracę dyplomową – potrzebowałam takiego marzenia, które zmotywuje mnie do poświęcenia 150% energii na ukończenie wszystkiego w terminie. Sztokholm zawsze był wysoko na mojej liście miast-celów; egzamin natomiast wydawał mi się formalnością. Pod koniec stycznia zaowocowało to atakiem paniki, który w jednej chwili zamienił efekt moich solidnych przygotowań w beznadziejne dukanie i jąkanie. Na szczęście nie było na tyle źle, aby nie zaliczyć. Mimo, że do końca życia będę sobie pluć w brodę, że zamiast widowiskowego rzucania ciekawostkami nie potrafiłam sobie przypomnieć czy blachownice mogły być homologiczne czy homogeniczne, podstawowy cel został osiągnięty – żadna poprawka nie zepsuła zaplanowanej podróży.
Sztokholm okazał się zupełnie innym miastem, niż sobie wcześniej wyobrażałam. Przede wszystkim, nie spodziewałam się aż tak gęstej i wysokiej zabudowy. Kiedy lotniskowy autobus zaczął mijać pierwsze sztokholmskie pierzeje, zdałam sobie sprawę, że to będzie zupełnie inne miejsce niż kompaktowa Bruksela czy skupione w jednym miejscu Helsinki. Patrzyłam na niekończące się kamienice i nowe biurowce i zastanawiałam się, jaka jest powierzchnia Sztokholmu i ilu mieszkańców liczy miasto. Jak się okazuje stolicę Szwecji zamieszkuje o ponad 235 000 osób mniej niż liczy sobie Warszawa. Gęstość populacji jest jednak trochę większa (nie wiem, czy wody wliczają się do powierzchni miast – jeśli tak, to ta różnica zaczyna się mocno skalować w przypadku lądów).
Najwięcej emocji wywarła we mnie jednak rozdęta infrastruktura, przecinająca miasto nawet w jego najbardziej reprezentacyjnych częściach. Ogromne estakady wiły się pomiędzy budynkami, wielopiętrowe tory kolejowe wyłaniały się spod ziemi aby znowu zniknąć z oczu w większym wzniesieniu. Ogromne wrażenie wywierały mosty. Sztokholm to miasto położone na wyspach. Konkretnie na czternastu kawałkach ziemi, połączonych ze sobą i resztą kraju pięćdziesięcioma trzema mostami. Od małych mostków pieszych, do ogromnych konstrukcji, wspartych na masywnych filarach. Spodziewałam się drugich Helsinek, dostałam taki Szczecin, tylko że w większej skali. Potężne miasto miało jeszcze jeden ogromny atut – duże różnice wysokości. Nie ma nic bardziej krajobrazotwórczego niż piękny widok na coś wysokiego i piękny widok z czegoś wysokiego. Łatwo to odnieść do krajobrazów górskich, ale w miastach malowniczość funkcjonuje tak samo. Nie wiem, czy sztokholmskie widoki były zaplanowane, czy urodziły się same z siebie w przerwach pomiędzy zabudową. To, co im sprzyjało, to wszechobecność wody, która naturalnie odsuwała umieszczone przy niej budynki, często właśnie te najpiękniejsze, przedstawiając je z należną ekspozycją.
Tak naprawdę, jedynym co mnie zawiodło, był brak śniegu. Trochę liczyłam na piękne, przedstawiane na fotografiach, szwedzkie zimowe widoki. Zamiast tego, Sztokholm przywitał nas mgłą, mroźnym wiatrem i temperaturą bliską zera stopni. Wydawać by się mogło, że to całkiem znośne zimno, ale tak naprawdę musieliśmy się ubierać o wiele cieplej niż przy obecnym -10°C w Gdyni. Nie pamiętam, czy kiedykolwiek było mi tak zimno w dwóch swetrach założonych jeden na drugi, pod zimowym płaszczem. Być może zamarzanie wiązało się też z tym, że chodziliśmy bardzo dużo. To miasto jest zbyt piękne, aby nie chcieć pospacerować pomiędzy wysokimi kamieniczkami w Starym Mieście (Gamla Stan) czy nie zatrzymać się na jakimś moście, aby popatrzeć na odbijającą się w wodzie budynki. Zimowa pora sprawiła, że często widzieliśmy je po zmroku – pięknie oświetlone, w sposób podkreślający bryłę budynków. Na wodzie przycumowanych było wiele jachtów, łódek i statków – część w nich na stałe, mieszcząc restauracje, hotele i inne usługi. Zimowa pora nie odstraszyła też turystów, wałęsających się pomiędzy budynkami. Ostatniego dnia przypadkiem natrafiliśmy na miejsce, które okazało się prawdziwą stolicą tłumu: bardziej handlową część śródmieścia. Tak to jest, kiedy zamiast łazić po sklepach, odwiedza się kolejne muzea i zabytki.
Żadne zdjęcie nie odda piękna nocnego oświetlenia Sztokholmu. Nie tylko dlatego, że bez statywu 90% z nich było co najmniej lekko ruszonych.
Wieczorny spacer po Gamla Stan to za każdym razem niesamowite przeżycie, fot. Piotr
W Sztokholmie jest niestety dość drogo. Łatwo przeliczyć ceny na polskie złote – dwie korony są bliskie wartości złotówki. 75-minutowy bilet na komunikację publiczną (autobus, metro/pociąg, prom) kosztuje 43 korony, czyli koło 20 zł. Ceny w restauracjach zaczynają się od 100 koron, a w fast-foodach (np. sieci Max) można znaleźć burgera, również wegetariańskiego, z frytkami i napojem za około 70 koron. Pamiątki w sklepikach różnią się cenami między sobą – takie same figurki (np. słynne drewniane koniki) potrafią w jednym sklepie kosztować 2-3 razy więcej niż w innym. Czy warto jednak odwiedzać przyuliczne sklepiki z pamiątkami w Sztokholmie? Moim zdaniem, nie. Wchodząc za obficie udekorowane pocztówkami, figurkami, pluszakami i breloczkami witryny, można zaobserwować wieszaki tanich ubrań, podróbek, z błędami ortograficznymi. Koszulki za kilkanaście, do kilkudziesięciu koron, z flagą w złych proporcjach czy ilustracją, która prędzej mogłaby się spodobać miłośnikowi żenujących dowcipów niż fanowi kultury kraju. O wiele łatwiej trafić na ładne pamiątki w sklepikach muzealnych. Na mieście najlepiej unikać wszystkich lokali z wielkim napisem „tax free” i wyprzedażami -70%.
W ten sposób dotarliśmy do najważniejszej części wpisu, czyli – co warto zobaczyć w Sztokholmie, jakie miejsca odwiedzić. Przewodnik subiektywny, bazujący na własnych doświadczeniach, przedstawiający miejsca według kolejności, w jakiej je odwiedzaliśmy. Plan zakładał zredukowanie użycia komunikacji publicznej do absolutnego minimum, poznanie najważniejszych miejsc i trochę czasu wolnego na odpoczynek i spacery po mieście. Sztokholm to miasto o bardzo bogatej ofercie turystycznej, liczącej wiele sezonowych spacerów z przewodnikiem, mnóstwo muzeów, dziesięć pałaców rozsianych w okolicy i wiele, wiele atrakcji typu „widok z wagoniku poruszającego się po największym sferycznym budynku świata”. Ze względu na bardzo ograniczony czas (4 pełne dni), skorzystaliśmy tylko z części oferty stolicy Szwecji. Planując podróż, spokojnie można przeznaczyć o wiele więcej czasu na odwiedzenie Sztokholmu – zwłaszcza latem, kiedy cały archipelag jest o wiele bardziej dostępny. Wtedy też warto zapatrzeć się w kartę turystyczną Stockholm Pass, gwarantującą darmowe wejściówki do większości muzeów, a także wycieczki promem grupowe oprowadzania itp. Po zrobieniu własnych kalkulacji obliczyłam, że zimą wymieniona karta znajduje się na granicy opłacalności dla osoby „dorosłej”, a dla studenta znacznie poniżej. We wszystkich miejscach, które będą opisane poniżej, funkcjonują zniżki dla studentów także z Polski. Wyjątkiem jest komunikacje publiczna, w przypadku której ulgę dostają tylko osoby posiadające logo przewoźnika na legitymacji.
Skansen
Na pewno każdy słyszał tę nazwę. W Polsce muzea na wolnym powietrzu to na przykład Muzeum Wsi Kieleckiej w Tokarni czy najstarsze, we Wdzydzach Kiszewskich, założone w 1906 roku. W Helsinkach odpowiednikiem było Seurasaari. Skansen w Sztokholmie jest natomiast wyjątkowy, dlatego że był pierwszy. W tym niezwykle rozbudowanym mieście znalazło się miejsce na wielki park etnograficzny, połączony z zoo. Nawet zimą, po Skansenie odbywają się oprowadzania z przewodnikiem, w których zdecydowanie warto uczestniczyć. Spacer rozpoczyna się od umieszczonego na środku kompleksu drewnianego kościółka niezwykłej urody. Oprócz przeniesionych z różnych części Szwecji budynków, starano się także odtworzyć tradycje, w tym stroje i zwyczaje. Wchodząc na przykład do pracowni meblarza można popatrzeć na mężczyznę wykonującego tradycyjne dekoracje w drewnie. W Skansenie żyją zwierzęta domowe, hodowane w taki sposób, aby zachować cechy gatunków z dawnych czasów (na przykład wesołe, włochate świnki w cętki). W zoo znajdują się renifery, wilki, foki, lisy i inni przedstawiciele skandynawskiej dzikiej fauny. Zwierzęta mają zapewnione bardzo duże wybiegi i są zdecydowanie zadbane. Jest też Małe Zoo – miejsce przeznaczone bardziej dla dzieci, choć warto je odwiedzić pomimo wieku. W jakim innym zoo można zobaczyć najzwyklejsze koty domowe w specjalnie urządzonym im kocim królestwie (choć wydaje mi się, że żadne kocie królestwo nie spełni w pełni kocich wymagań).
Sama historia parku jest bardzo ciekawa. Skansen został założony w 1891 przez Artura Hazeliusa, kolekcjonera zafascynowanego tradycją i kulturą ludzi żyjących dawniej. Kiedy zobaczył, jak te wartości zaczynają zanikać, a przedmioty i obiekty użytku codziennego zostają wypierane przez nowoczesne wtedy technologie, zaczął zbierać, zachowywać te rzeczy. Spisywał historie i opowieści ludzi. Kiedy kolekcja zaczęła się rozrastać, założył Skansen. Od tych czasów muzeum jest wciąż powiększane, trafiają do niego nowe obiekty i znaleziska, przedstawione tradycje są uzupełniane. Miejsce znajduje się na wyspie Djurgården, dokąd można dostać się promem, autobusem lub pieszo.
Pracownia meblarska, fot. Piotr
Czyż to nie przepiękna elewacja z gontu „rybiej łuski”?
Muzeum Vasy (Vasamuzeet)
Chyba najpopularniejsze muzeum w Sztokholmie, jedyne w którym naprawdę była jakakolwiek kolejka. Nie trudno nie poznać ten budynek z daleka – bryła jest bardzo charakterystyczna, a elementem wyróżniającym są wystające z góry maszty, zdradzające zawartość obiektu. Na szczęście są one jedynie dekoracją, a właściwy skarb znajduje się w całości pod dachem. Tak – muzeum mieści w sobie statek. Vasa to królewski okręt, który został wybudowany z okazji wojny z Polską, ale zatonął zaraz po wypłynięciu, jeszcze w obrębie portu, w 1628 roku. Wiele razy próbowano okręt wydobyć, co udało się dopiero po 333 latach, w 1961 roku. Miejskie, brudne wody, dobrze zakonserwowały okręt, dzięki czemu jest on jednym z najstarszych zachowanych statków na świecie, a jedynym siedemnastowiecznym. Dzięki ogromowi prac konserwatorskich, licznym badaniom i włożonej pracy w jego utrzymanie, obecnie 98% statku jest oryginalna. Wymieniane były jedynie nity, aby utrzymać zabytek.
Muzeum Vasy jest bardzo rozbudowane. Na wielu piętrach mieszczą się wystawy opowiadające o okręcie i historii tamtych czasów. Zwiedzanie zaczyna się od filmu przedstawiającego historię zatonięcia okrętu i wyjaśniającego przyczyny tej katastrofy. Później można dowiedzieć się, w jaki sposób wydobyto cenne działa i inne przedmioty zaraz po tym wydarzeniu statku. Kolejne wystawy pokazują, za pomocą m.in. makiet, jak wyglądała akcja wyciągania Vasy w XX wieku, przedstawiają załogę statku, sposób jego budowy itp. Muzeum opowiada także o badaniach związanych z konserwacją Vasy, o poszukiwaniach sposobu aby nowe warunki nie zniszczyły jego materiałów. Ważna jest też dbałość klimat w muzeum, na który ogromny wpływ ma napływ turystów.
Warto jeszcze dodać, że budynek muzeum jest świetny. Ogromna bryła bez problemu zmieściła cały statek, natomiast wystawy umieszczone są na galeriach wokół niego. Dzięki temu, w większości miejsc, zawsze można spojrzeć w bok i przypomnieć sobie, że statek o którym wystawa opowiada, znajduje się tuż obok. Poszczególne piętra dają też zupełnie inny widok i pozwalają się przyjrzeć innym elementom Vasy.
Makieta Vasy na tle prawdziwej Vasy, fot. Piotr
Po prawej stronie element dekoracji statku – figura przedstawiająca Polaka :D.
Muzeum Nordyckie (Nordiska Musset)
Znajdujący się naprzeciwko Muzeum Vasy, neorenesansowy gmach mieści Muzeum Nordyckie. Piękny budynek, zachęcający do wejścia chociażby po to, aby zobaczyć architekturę jego wnętrza. Muzeum powstało w 1873 roku z inicjatywy Artura Hazeliusa, twórcy Skansenu. Wewnątrz, naprzeciwko wejścia znajduje się ogromny posąg Gustawa Wazy, szesnastowiecznego króla Szwecji. Wystawy opowiadają o tradycjach, kulturze i historii Szwedów od czasów wymienionego króla do współczesności. Obejmuje to ubiór i biżuterię, mieszkalnictwo, design i tradycje oraz wierzenia mieszkańców. Jedna z wystaw opowiada także o ludności Sami, po polsku nazywanych Lapończykami.
W holu budynku przedstawiona jest stosunkowo nowa wystawa opowiadająca o rozwoju lamp przez ostatnich 100 lat. W Szwecji wyjątkowo dużo uwagi przykłada się do oświetlenia. Wpływ na to ma fakt, że w tej części świata zimą dzień trwa bardzo krótko. Wieczorem, spacerując po Gamla Stan, można zobaczyć wystawione przed restauracje świeczki, zachęcające turystów do wejścia do środka. Szwedzkie lampy są natomiast znane na całym świecie ze względu na ich wyjątkowy charakter, dbałość projektantów o szczegóły i funkcjonalność.
Chcąc odwiedzić Muzeum Nordyckie poza sezonem warto zaplanować wizytę na środowy wieczór. W godzinach 17-20 wstęp do obiektu jest bezpłatny i jest to też jedyny czas, kiedy muzeum jest otwarte w tak późnych godzinach, więc do tego czasu spokojnie można zobaczyć inne ciekawe miejsca.
Wszystkie trzy przedstawione powyżej miejsca znajdują się blisko siebie, na wyspie Djurgården. Odwiedziliśmy je pierwszego dnia pobytu w tym pięknym mieście. O kolejnych atrakcjach przeczytacie w następnym wpisie!