Irlandia i Irlandia Północna

Moja lista podróżniczych planów i marzeń jest długa, ale szczerze mówiąc, Irlandia chyba tak właściwie na niej nie było. W sumie to wiedziałam o historii, kulturze, sztuce i tradycjach tego kraju? Jak teraz sobie pomyślę: w sumie to nie aż tak mało. Dopiero kiedy nadarzyła się okazja odwiedzenia, zrobiłam trochę większy research, aby poznać ten kraj od trochę bardziej turystycznej strony. Nic nie zastąpi jednak odwiedzenia miejsca i zobaczenia go na własne oczy!

A zaczęło się od tego, że miałam kilka luźniejszym dni do wykorzystania i bardzo nie chciałam ich zmarnować. Na taką sytuację również mam całą masę pomysłów i jednym z nich było spotkanie się z Yzoją – osobą, którą znam dobrze z Twittera, ale często nie mogę uwierzyć, że pochodzimy z prawie tego samego punktu na mapie Polski i tylko nad dokądindziej wywiało. Poza tym dzielimy mnóstwo hobby’ch – z których chyba najbardziej wyjątkowym jest miłość do papieru i artykułów piśmienniczych. Yzoja też prowadzi wraz z Magdą bloga na ten temat, na którego z całego serca zapraszam: paperlovers.

Ale jak już wybierać się do zupełnie nowego kraju, to trzeba oczywiście i coś pozwiedzać. Muszę przyznać, że zbyt mało widziałam i zbyt mało wiem o tym kraju, aby z eksperckiego punktu widzenia pisać, co warto w nim zobaczyć, czy odwiedzić. Potraktujcie ten wpis bardziej jako galerię impresji i wspomnień, do których ja sama na pewno nieraz wrócę.

Cork

W pierwszej kolejności chciałabym pokazać Wam kilka ujęć z miasta Cork, znajdującego się na południu kraju. Od wielu osób usłyszałam, że preferują Cork ponad stolicą Irlandii – Dublinem. I w sumie jestem w stanie to zupełnie zrozumieć. To miasto jest po prostu prześliczne – i mimo bycia spokojnym i bezpiecznym miejscem, wciąż tętni życiem i oferuje mnóstwo niesamowitych miejsc na spacer.

Przed dowiedzeniem Irlandii, nie miałam styczności z architekturą Wielkiej Brytanii, ale jestem pewna że, pomimo bliskości geograficznej, wiele cech jest zupełnie wyjątkowe dla tego kraju. Szczególnie zafascynował mnie ten miszmasz wzorów i kolorów – często zestawiony z surową cegłą czy kamieniem. Ogrom szyldów, napisów i elementów dekoracyjnych wydawałby się tworzyć chaos przestrzenny nie do zniesienia, jednak jest on w pewnym stopniu… czy mogłabym powiedzieć, że zharmonizowany? Zharmonizowany do tego stopnia, że nie przeszkadza, nie narusza komfortu estetycznego wrażliwego odbiorcy, wręcz zachwyca i pozwala na każdym kroku znaleźć jakiś punkt, element architektoniczny, na którym można by zawiesić oko. Ja osobiście kocham, kiedy architektura mnie zaskakuje i nie wieje nudą.

Zachwyciła mnie również architektura sakralna oraz zamkowa. Chociaż tak różne funkcje, wydawały się prezentować podobne cechy zwłaszcza wyszukane dekoracje, dość zrównoważone proporcje i jasne kolory. Tak zupełnie w kontraście do tej pstrokatej architektury mieszkaniowej, gdzie nawet na suburbiach ludziom nie brakuje fantazji.

Dublin

Stolica Irlandii to już całkiem spore miasto, które mimo wszystko utrzymuje ludzką skalę zabudowy i pozwala po sobie spacerować. Starałam się jednak w miarę oszczędzać nogi, aby być w stanie skorzystać z fantastycznej oferty państwowych muzeów i galerii, do których wstęp jest zupełnie darmowy dla każdego. Muzeum Archeologiczne było zdecydowanie moim faworytem, choć nie umniejszałabym Narodowej Galerii czy Muzeum Sztuk Dekoracyjnych, które udało mi się zobaczyć w dość szybkim tempie dosłownie w ostatniej chwili przed odlotem.

W Dublinie też udało mi się w jakimś pomniejszym stopniu (ale zawsze coś!) zaznać kultury pubowej Irlandii. Nic co odwiedziłam w jakimkolwiek innym kraju nie ma takiej atmosfery miejsca jak irlandzkie puby, i w sumie nie wiem nawet na czym jest ona tak naprawdę jest zbudowana, bo przecież na pewno nie chodzi o sam wystrój miejsca. Nawet pomimo, że w sumie nie jestem fanką Guinessa (tak wiem, że piwa belgijskie mnie rozpieściły, a niemieckie wyrobiły) i nawet pomimo że czasem jedyną opcją wegetariańską były frytki (choć najczęściej do „wyboru” była jakaś tam forma wegetariańskiego burgera), z chęcią odwiedzałabym takie miejsca, gdybym miała ich jakiś ersatz w mojej okolicy.

Tutaj jeszcze chciałabym wtrącić notkę na temat transportu i komunikacji w Irlandii. Dotąd zawsze myślałam: totalnie nie wyobrażam sobie prowadzić samochód w miejscu, gdzie jeździ się po lewej stronie jezdni. Teraz wiem, że nie byłby to największy problem. O wiele bardziej stresującym dla mnie w takiej sytuacji byłoby zachowanie pieszych traktujących światła uliczne jako dekorację. Czy zielone czy czerwone, bez spojrzenia w prawo i w lewo – piesi są w Irlandii bardzo uprzywilejowani. I szczerze mówiąc, wcale nie uważam tego za wadę. Chcesz jechać samochodem – nie jesteś świętą krową, która dotrze wszędzie przed innymi, bo musisz uważać, a drogi zdecydowanie nie są dostosowane do szybkiej jazdy.

Tym bardziej podziwiam kierowców autobusów dwupoziomowych, które obsługują ogromną liczbę tras w miastach Irlandii, czasem z częstotliwością tak dużą, że na jednej ulicy można ich policzyć kilkanaście w jednostce czasu. I czy po mieście, czy po wąskich, wiejskich drogach, nie mam pojęcia, w jaki sposób udaje im się pokonywać te trasy. Nic dziwnego, że kierowców autobusów traktuje się tam z poważaniem, a nie podziękowanie kierowcy autobusu to ponoć największy grzech jaki można popełnić w Irlandii.

Irlandia Północna – Giant’s Causeway

Mając jeszcze chwilę czasu, postanowiłam na chwilkę zahaczyć też o Irlandię Północną, część Wielkiej Brytanii. Kiedy przeczytałam o Giant’s Causeway, wiedziałam, że muszę zobaczyć te formacje geologiczne na własne oczy. Najłatwiejszym sposobem, aby to zrobić bez konieczności wynajmowania auta (patrz punkt wyżej) było zabookowanie gotowej wycieczki autokarowej. Była ona w całkiem przystępnej formie pt: opowiadanie o miejscach podczas przejazdu a odwiedzanie ich we własnym zakresie, byle znaleźć się w autobusie o podanej godzinie. Dzięki temu nie musiałam na nigoko czekać, ani denerwować wiecznymi przystankami aby coś sfotografować.

A było co fotografować. Północ Irlandii Północnej jest niesamowicie piękna – spójrzcie tylko na tę zieleń, te klify, roślinność! Wycieczka uwzględniała również krótkie przystanki, aby np zobaczyć z góry zamek Dunluce czy przejść się po słynnym Dark Hedges, obecnie znanym głównie z któregoś kadru do Gry o Tron. Ja jednak chciałabym się skupić na Giant’s Causeway, ponieważ to miejsce okazało się zupełnie niesamowite. Sześciokątne skały wulkaniczne według legendy zostały umieszczone tam przez olbrzyma Finna MacCoola, który zdecydował się w ten sposób zbudować sobie przejście do Szkocji. Za pomocą zabawnego tricku przestraszył Szkockiego olbrzyma, i ten wyburzył większość przejścia, zostawiając to, po czym można obecnie spacerować, skakać czy wspinać się. Jest to całkiem ciekawa legenda, dlatego postanowiłam ją tu przywołać – zamiast informacji ze źródeł wiedzy naukowej geologicznej. Kamienie znajdują się u podnóża wysokiego klifu, po którym prowadzi dłuższa trasa do nich – jest to ta jedyna właściwa jeśli jest się zdrowym i kocha fantastyczne widoki.

Belfast

Na koniec jeszcze kilka zdjęć z Belfastu, w którym spędziłam niecałe dwie godziny, które wystarczyły na energetyczny spacer, ale już nie na odwiedzanie przybytków typu muzea, galerie, katedry czy puby. Ten spacer był jednak idealnym wyborem na taką ilość czasu: to miasto jest po prostu przepełnione sztuką uliczną, muralami, obrazami i rzeźbami i na pewno żałowałabym, gdybym zamiast tego spędziła ten czas na jedzeniu. Dużo osób poleca zamówienie w Belfaście czarnej taksówki, której kierowca za całkiem niemałą cenę opowie historię miasta i tego, co się wydarzyło przecież nie aż tak dawno temu. Osobiście żałowałam, że pieszo nie udało mi się dotrzeć do pozostałości muru, przypominającego o wydarzeniach końca ubiegłego stulecia. Cieszę się jednak, że miałam okazję na własną rękę poszukać ciekawych zaułków i zobaczyć wszystko z punktu widzenia człowieka, nie przez szybę z ulicy.

Ten krótki wpis nie jest pełnym zapisem wspomnień, nie jest też w żadnym większym stopniu artykułem przydatnym tym, którzy wybierają się do Irlandii czy Irlandii Północnej. Chciałam go jednak opublikować w takiej formie – aby nie przepadł, tak jak zasypane kurzem wpisy o Porto, o Zagrzebiu czy o podróży z biletem Interrail. Piszę go, siedząc w samolocie, w kolejnej podróży, pierwszej dalekiej od czasu początku pandemii.

Każdy kolejny wyjazd zmienia mnie w jakimś stopniu. Kiedyś być może nie odważyłabym się sama polecieć samolotem do obcego państwa (czy dojechać do niego sama rowerem – jak niecały miesiąc wcześniej do Liechtensteinu). Kiedyś może nie wyobraziłabym sobie tak po prostu wstać rano i skierować się na pociąg na lotnisko. Teraz nawet, podczas kupowania biletów, nie wyobrażam sobie tego „wstać rano” i potem, kiedy okazuje się, o której muszę wyjść z domu aby być w porę na lotnisku, moje ciało i mój umysł cierpi. Ale tylko przez pierwszych dziesięć minut.

You May Also Like