Pamiętacie może wpis sprzed roku, o kalendarzu zrobionym własnoręcznie? Chyba najwyższa pora podsumować rok używania takiego notesu. W tym wpisie przedstawię, co się sprawdziło, a co okazało się nie do końca użyteczne. Ocenę, czy warto przygotowywać własny kalendarz, zostawiam dla Was. Ja osobiście cieszę się z tego małego eksperymentu, nawet jeśli na rok 2020 postanowiłam zmienić formę na coś zupełnie innego. Zapraszam do lektury!
Zacznę od oceny samego notesu. Choć bardzo dużo czasu zajmuje mi zawsze wybór idealnego produktu, nigdy nie jestem do końca zadowolona. Semikolon Grand Voyage był drogi, ale kupił mnie liczbą kartek i jakością papieru. Miał też wszystkie gratisy, których brakowało mi w poprzednim zeszycie (Nuuna), a które naprawdę doceniłam w trakcie użytkowania. Jest to przede wszystkim gumka do spinania całości, żeby nic nie wypadło spomiędzy kartek, oraz pętelka na długopis (oryginalnie był tam mały ołówek). Kieszonka z tyłu jest oczywiście dla mnie obecnie wymogiem. Nuuna jej nie posiadała, choć notes nadrabiał innymi wartościami.
Notes po roku – ogóły
Przez te 12 miesięcy Semikolon zestarzał się bardzo ładnie. Okładka powycierała się na narożnikach i grzbiecie, w paru miejscach pojawiły się nadszarpania, jednak papier pozostał nienaruszony. Główną zmianą jest to, że notes bardzo przybrał na wadze. Duża liczba stron nie powstrzymała mnie przed przyklejaniem kolejnych, kiedy przeznaczone na jakiś temat miejsce okazywało się niewystarczające. Do tego dochodzą naklejki, powklejane bilety i inne pamiątki, nawet taśmy washi. Ahh, no i cała masa poupychanych pomiędzy stronami karteczek, które nie znalazły dotąd swojego stałego miejsca na stronach notesu. Semikolon stał się nie tylko ciężki, ale i gruby.
Zbyt ciężki i zbyt gruby, aby zabierać go ze sobą w góry czy na krótkie wyjścia, z minimum bagażu.
Liczba stron 304 nie jest jednak zbyt duża. Przez ten cały rok pełen przeżyć, pomysłów i myśli wartych zachowania, zapełniłam go praktycznie co do strony. Układ, jaki zaplanowałam na początku wyglądał następująco:
- około połowy notesu zajął kalendarz tygodniowy (z podziałem na miesiące), poprzedzony kalendarzem rocznym,
- większa część drugiej połowy pozostała początkowo pusta, z przeznaczeniem na zróżnicowane treści, dodawane przez cały rok,
- końcówka notesu to trackery, listy, rzeczy, które powinny być łatwe do znalezienia.
Muszę przyznać, że był to zdecydowanie najlepszy układ do tej pory (w porównaniu z wcześniejszymi latami) i gdybym miała kontynuować formę jednego notesu, z pewnością bym to powtórzyła. Do spisu treści praktycznie nie musiałam zaglądać, ponieważ taka kolejność treści była naprawdę szybka w ogarnięciu.
Co się nie sprawdziło
To teraz przejdźmy do konkretów. Które elementy notesu okazały się mało użyteczne, czasem nawet zbędne?
- Wszelkie spisy treści – zarówno ten ogólny, jak i ten dedykowany części kalendarzowej – po prostu nie miałam zbyt wielu powodów aby na te strony zaglądać, a wcale nie wyglądały jakoś wyjątkowo estetycznie w moim przypadku, żeby miały powód obecności w notesie.
- Informacje na „okładce miesiąca” – Project plan, miejsce na listy zadań na nadchodzący miesiąc, małe kalendarzyki w rogu. Ciężko powiedzieć mi, z czego to wynika, jednak dla sporej liczby miesięcy nie chciało mi się w ogóle uzupełniać tych elementów. Jeszcze rok temu myślałam, że oto znalazłam układ idealny, zawierający dokładnie to, czego potrzebuję. Najwidoczniej moje potrzeby zmieniły się gdzieś po drodze.
- Strony zawierające coś związanego z nauką języka. Napisanie tego z pewnością pomogło mi się czegoś nauczyć, jednak później praktycznie nie wracałam już do tych treści. Zdecydowanie szybciej wyszukać coś w Internecie, albo zajrzeć do dedykowanej językowi książki czy konkretniejszych notatek.
- Papier gładki – choć bardzo przyjemny w dotyku, odporny na wszelkie pisadła i dobrze współpracujący z wymagającymi mediami (markery, akwarela), nie ma nadrukowanej siatki kropek. Z jednej strony oznacza to swobodę użycia każdej strony, z drugiej często prowadzi do niechlujnego pisma, krzywych ramek i konieczności używania linijki, albo nawet liniuszka. Nie jest to może kwestia najważniejsza, jednak wpływa znacznie na czas potrzebny aby napisać coś nie-krzywo albo przygotować jakiś nowy tracker.
- Choć układ ogólny sprawdził się idealnie, elementy w obrębie każdej kategorii były dość porozrzucane tematycznie, co momentami mi przeszkadzało.
A co okazało się strzałem w dziesiątkę?
- Układ kalendarza tygodniowego zapewnił mi odpowiednią ilość miejsca. W razie dodatkowych notatek zawsze udawało mi się znaleźć jakąś dodatkową przestrzeń strony. Mniej produktywne dni pozostawiały miejsce na rysunki czy naklejki.
- Puste kartki na środku wystarczyły na dodatkowe notatki – było ich idealnie w sam raz.
- Listy i trackery, częściowo skopiowane z poprzedniego roku, spełniły idealnie swoją funkcję. Najlepsze z nich to:
- mapka Europy z zaznaczonymi miejscami, gdzie byłam,
- lista rzeczy do spakowania,
- ramka: w co się ubrać w zależności od temperatury,
- strona z adresami,
- lista książek do przeczytania, polecanych przez znajomych (+info kto polecił),
- przeczytane książki, obejrzane filmy, tracker seriali,
- tabelka z kalendarzem zdrowia na cały rok (okres, ból głowy, choroby),
- kontrola wagi i obwodów,
- lista zdobytych szczytów w Alpach i nie tylko (+co spakować w góry),
- co odwiedzić w okolicy – mapka Bawarii (co połowicznie się sprawdziło – w końcu czasem łatwiej pojechać gdzieś poza region pociągiem niż na jego drugi koniec),
- lista muzeów w Monachium i moja ich ocena,
- lista miejsc, gdzie zjeść w Trójmieście,
- szybkie obiady – sama lista składników, nie potrzebuję przepisu, ale łatwo zapomnieć jakiegoś ważnego produktu,
- tabelka z cyrylicą – ponieważ zawsze chciałam się jej nauczyć i nigdy nie mogłam.
Czego natomiast zabrakło?
Ponieważ stworzyłam już większą część BuJo na kolejny rok, bez problemu mogę wypisać elementy, które zawrę w kolejnym notesie, a które nie znalazły swojego miejsca w kalendarzu 2019.
- Osobna strona z urodzinami / imieninami znajomych i rodziny oraz ważnymi datami. Jakimś cudem wyleciało mi to z głowy i przez to przegapiłam parę momentów, kiedy powinnam była złożyć komuś życzenia. Nie raz też zostałam zaskoczona przez Facebooka informacją o czyimś święcie. I nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, dlaczego ostatecznie nie dorobiłam tej brakującej strony.
- Tak zwane „wish listy”, czyli po polsku listy życzeń. Strona do spisania rzeczy, które chciałoby się kupić oraz doświadczeń, które chciałoby się przeżyć. Wszelkie „potrzebuję tego!” czy „muszę to mieć!” ginęły gdzieś pomiędzy stronami, a kiedy zabrakło kilku euro do darmowej wysyłki na Amazonie, nie było sensu dobierać czegoś „na siłę”. Później się okazywało, że drukarka drukuje paski, bo nikt nie pamiętał, aby kupić toner. No co, tusz do drukarki, normalne życzenie, co nie?
- Znacie to uczucie, kiedy uświadamiacie sobie, że czegoś potrzebujecie, dopiero kiedy ktoś wam o tym powie? Dla mnie tak było w przypadku braku strony z listą rzeczy do ogarnięcia przed wyjazdem. Uniwersalna lista „do spakowania” naturalnie pojawiała się w każdym kolejnym zeszycie, natomiast nigdy nie wpadłam na to, aby zrobić podobną, dotyczącą załatwiania wszystkiego i wymaganych czynności. Kiedy zaczęłam wypisywać je jedną pod drugą, od „wyrzucić jedzenie, które się zepsuje w czasie nieobecności” do „sprawdzić datę ważności dokumentów”, okazało się, że akurat zajmie mi to całą stronę. I będzie to jedna z ważniejszych stron w moim przyszłorocznym notesie.
- Strona dotycząca zdrowia oraz wizyt u odpowiednich specjalistów. Dbanie o zdrowie, to regularne kontrole i badania. Nie ma nic gorszego niż szukanie odpowiedniego lekarza w sytuacji podbramkowej. Lepiej mieć już tę stronę, gdzie prosto i bez zbędnych szczegółów umieszczę datę ostatniej wizyty u dentysty czy wymiany okularów na mocniejsze (zwłaszcza gdy są objęte gwarancją).
- Pomysły DIY (Do it yourself – zrób to sam). Przez cały rok pojawiają się ich co najmniej dziesiątki w mojej głowie, nie spisuję ich nigdzie i… nagle mam wolny wieczór i nie wiem, za co się zabrać. Niby tyle rzeczy odkładanych na potem, ale jak mam wymienić jedną, to pustka w głowie.
- Lista piosenek, do których chcę wrócić. Kiedy spodoba mi się jakiś utwór, zapisuję go tam, gdzie na niego trafiłam. Serduszko w Spotify, jakaś lista na YouTube, lajk czy komentarz na Facebooku jeśli udostępnił to jakiś mój znajomy. A potem utwór przepada, nie mogę sobie przypomnieć jego nazwy na innym urządzeniu, albo akurat jestem zalogowana na innym koncie i po prostu mi się nie wyświetla. To będzie tylko jedna strona, na tylko te wyjątkowe utwory. Powinny się zmieścić.
Jak już napisałam, przyszłoroczne BuJo jest już w trakcie opracowywania. Już nie mogę się doczekać, aż wrzucę tutaj zdjęcia poszczególnych stron. Spodziewajcie się raczej braku minimalizmu w formie (nie potrafię się ograniczać), za to praktycznych rozwiązań, jak umieścić treść na stronie w czytelny sposób, nie poświęcając cennych godzin na planowaniu kompozycji. Kolejny wpis wkrótce!