Kalendarz na 2016 rok mogę już wrzucić do szuflady. Ten etap został już zamknięty i należy mu się konkretne podsumowanie. Ogólnie mówiąc – ostatnie dwanaście miesięcy minęło wyjątkowo szybko. Dużo się w nich działo, choć żadne wydarzenie nie było dla mnie wielkim przełomem. No może za wyjątkiem przeprowadzki do innego miasta, która mimo wszystko, w dużym stopniu wpłynęła na moje życie. Postawiłam na naukę i szukanie nowych celów, co przyszło mi wyjątkowo łatwo, można wręcz powiedzieć, że miałam szczęście. Poza tym, odwiedziłam kilka pięknych i nietypowych miejsc.
Był to rok ambitny i raczej udany, nawet pomimo nieszczęśliwego tła wydarzeń na świecie. Choć osobiście nie dotknęło mnie żadne nieszczęście, trudno mi było ze spokojem patrzeć na kolejne ataki terrorystyczne, przejawy przemocy i agresji. Brexit, a potem wybory w USA nie raz zmusiły mnie do refleksji nad kierunkiem w którym zmierza społeczeństwo w XXI wieku. W międzyczasie Polacy non stop pokazywali jak nietolerancyjnym jesteśmy narodem, totalnie zamkniętym na wszystko co obce i ślepym na ludzkie cierpienie. Tzw. Dobra zmiana wiele popsuła w naszym kraju, niejednokrotnie ośmieszając Polskę na arenie międzynarodowej. Kraj pogrążony w smogu został przygnieciony stertą dzikich reform, tragicznych w skutkach.
Prywatnie, natomiast, ten rok był dla mnie dobry. Choć jestem przeciwniczką twierdzenia, że sukces jest wprost proporcjonalny do włożonej pracy, na pewno nie mogę sobie zarzucić lenistwa.
Początek roku był ciężki ze względu na jeden konkretny przedmiot na studiach – HAPOL, czyli historia architektury polskiej. Nie zliczę, ile czasu spędziłam na przepisywaniu notatek, przerysowywaniu rzutów, przekrojów i elewacji kościołów, ratuszy i pałaców. Kiedy za pierwszym podejściem nie udało mi się zdobyć wystarczającej liczby punktów, byłam strasznie zdesperowana, aby chociaż zdać. Przed samym egzaminem poprawkowym, nawet na chwilę nie rozstawałam się ze swoimi notatkami. Powiedziałam sobie, że jeśli nie zdam to rzucę te studia, które przecież kocham. Na egzaminie trzęsły mi się nogi i ręce ze stresu. Ale udało się. Żadna matura, żadna rozmowa o pracę, żadna wcześniejsza sesja – nic nigdy nie przerażało mnie bardziej niż ten jeden HAPOL. Kiedy jeszcze bez problemu zaliczyłam egzamin ustny, powiedziałam sobie, że już nic nigdy mnie nie zestresuje. Do dzisiaj, po ponad dziesięciu miesiącach, czuję tę ulgę.
W marcu, z grupą znajomych wybraliśmy się do Warszawy na Dzień Młodego Architekta. Lot samolotem do stolicy, za 9 zł w jedną stronę, to świetna rzecz. Zdecydowanie trzeba to kiedyś powtórzyć. Szkoda, że oferta tanich lotów krajowych jest bardzo uboga i nie można w taki sposób zwiedzić wszystkich stolic województw. Nie powinnam jednak narzekać – dzięki bliskości lotniska wypady zagraniczne stały się możliwe na wyciągnięcie ręki. Ach, jeszcze raz to napiszę, uwielbiam mieszkać w Trójmieście.
W tym roku po raz drugi odpowiadałam graficznie za Konferencję Inżynierii Oprogramowania beIT na mojej uczelni. Mimo, że jest to działanie non profit, cieszę się, że mogę współtworzyć coś większego i poznać mnóstwo ciekawych ludzi. Już teraz wiem, że pierwszy kwartał 2017 będzie się dla mnie wiązał z pracą nad oprawą trzeciej edycji konfy.
Wiosną przeprowadziliśmy się z Gdańska do Gdyni. Była to dość ryzykowna decyzja – w końcu jej skutkiem było dojeżdżanie SKMką na Politechnikę. Oznaczało to przeznaczanie o wiele więcej czasu na dotarcie oraz brak możliwości powrotu do domu podczas okienek w planie zajęć. Mimo tych niedogodności, cieszę się z tej zmiany. Naprawdę polubiłam Gdynię. Teraz nie dziwię się, że to miasto zajmuje pierwsze miejsca w rankingach dotyczących dobrego miejsca do zamieszkania. Gdynia jest dobrze zaprojektowana, stale się rozwija i po prostu żyje. Bardzo dużo zieleni, w architekturze piękny modernizm, na drogach ekologiczne autobusy i trolejbusy. Gdynia to miasto w większości położone wzdłuż trasy kolejki, główne ulice biegną do niej równolegle. Z Redłowa, do centrum prowadzi prosta droga rowerowa, niemal bez skrzyżowań i przejazdów. Gorzej z przeciwnym kierunkiem – w stronę Orłowa – gdzie do końca nie wiem, w jaki sposób powinno się poruszać jednośladem. Gdynia jest miastem, w którym odbywa się mnóstwo ciekawych wydarzeń. Dla osoby o moich zainteresowaniach oferuje o wiele więcej niż większy Gdańsk. Pomimo niemieszkania w Śródmieściu, odwiedzałam je wyjątkowo często.
Pod koniec kwietnia odwiedziłam Poznań z okazji studenckiej konferencji Budmika’16. Było to moje pierwsze doświadczenie stricte naukowe. Choć mój referat nie zdobył żadnej nagrody, zyskane doświadczenie jest bezcenne, a CV rośnie.
Nie napisałam jeszcze, dlaczego sam semestr szósty był dla mnie wyjątkowy. Pomijając projektowanie przeddyplomowe oraz zwykłe (projekt przychodni), a także zajęcia z urbanistyki prowadzone w języku angielskim, miałam jeszcze seminaria obieralne z projektowania parametrycznego. Jest to temat, którym interesowałam się od jakiegoś czasu, jednak nie miałam zbyt wiele możliwości, aby go lepiej poznać. Jak dowiedziałam się, na czym takie projektowanie polega i jak je połączyć z architekturą, dalej już mogłam uczyć się na własną rękę. Bez poznania podstaw byłoby to praktycznie niemożliwe.
W czerwcu zaczęłam praktykę w pracowni architektonicznej. Upchnięcie tych dodatkowych godzin w już zapchany kalendarz było ciężkie, ale konieczne. Chyba nie wspominałam jeszcze, że dwa razy w tygodniu miałam zajęcia z angielskiego, więc do domu wracałam po 21 i raz spotkanie koła naukowego, kończące się czasem jeszcze później. Na szczęście zbliżały się wakacje. Uczelnia oczywiście wymaga praktyki zawodowej przed uzyskaniem dyplomu, ale są to zaledwie dwa tygodnie, czyli czas tylko na to, aby „zobaczyć jak wygląda praca”. Jest to zupełnie uzasadnione. Co taki student, bez wiedzy i doświadczenia, może robić w biurze projektowym? Wszystko trzeba mu osiem razy wytłumaczyć, osiem razy sprawdzić. Nie dlatego, że student jest głupi, a dlatego że architektura to naprawdę okropnie trudna dziedzina, w której każdy najdrobniejszy detal jest ważny i powinien zostać wykonany przez kogoś, kto się na tym zna. Zawód architekta łączy wiedzę techniczną, prawniczą, psychologiczną, artystyczną… a tą wszechstronność trzeba budować latami. W pracowni jednak pozostałam do dziś, w minimalnym wymiarze godzin, aby poznawać ten bardzo długi proces powstawania projektu budynku.
Jak już pisałam, w Gdyni się bardzo dużo dzieje. W maju brałam czynny udział w Open House Gdynia, gdzie jako wolontariusz oprowadzałam uczestników po jednym z obiektów i udzielałam informacji o wydarzeniu. W lipcu natomiast po raz drugi wzięłam udział w Gdynia Design Days, największym w regionie festiwalu designu, z ciekawymi wykładami, warsztatami i wystawami. Także w Gdyni odbyła się czwarta edycja See Bloggers, czyli imprezy jednoczącej blogerów i innych twórców internetowych. I jeszcze jedna rzecz, letnie warsztaty sztalugowe organizowane przez pracownię Indygo Joanny Cupiał w PPNT. Po raz kolejny Gdynia.
W wakacje odwiedziłam rodzinę i spotkałam się z częścią dawno nie widzianych znajomych. Z pochodzeniem z małego miasta na końcu świata wiąże się pewien duży problem. Nagle się okazuje, że Twoi znajomi są w Warszawie, Krakowie, Łodzi, Wrocławiu, Poznaniu, Toruniu i Lublinie, a jak przyjedziesz w rodzinną kielecczyznę, to potrzeba dużo szczęścia, aby natrafić na czas, w którym i oni odwiedzają swoje rodziny. Za to, zrobiłam coś dobrego i oddałam ponad 45 cm włosów na akcję Rak’n’Roll.
Zdecydowanie najlepszą częścią tego roku była czterodniowa wycieczka do Finlandii. Wraz z chłopakiem zwiedziliśmy piękne Helsinki, w tym twierdzę Suomenlinna oraz skansen Seurasaari oraz Turku, z zamkiem. Zrobiliśmy ponad 1600 zdjęć, dlatego niestety nadal nie znalazłam na tyle czasu aby wyselekcjonować te najlepsze i stworzyć kilka tematycznych wpisów na bloga. Ale to nie przepadnie. Obiecuję. Obiecuję przede wszystkim sobie, bo to ja wciąż wracam do moich wpisów podróżniczych i ze łzami w oczach wspominam najpiękniejsze chwile.
We wrześniu pojechałam do Torunia na Copernicon. Od paru lat niestety totalnie nie mam czasu na konwenty – zwłaszcza że ich większość odbywa się raczej na południu kraju. Copernicon jest wyjątkiem. Jednym takim konwentem, na który postanowiłam jeździć. Poza tym uwielbiam Toruń.
Ach i był jeszcze Szczecin. Niezwykle ciekawe miasto, które naprawdę mnie zaskoczyło.
A potem Racibórz. Konferencja połączona z warsztatami studenckimi. Wraz z koleżanką przejechałyśmy całą polską pociągiem, z przesiadką w Katowicach. Szkoda, że na tak krótko. Totalnie nie spodziewałam się, że Racibórz to takie ciekawe miasto. Historyczne centrum zostało świetnie zaprojektowane, uliczki wyposażono w podwyższenia z kwietnikami, tak aby uniemożliwić ruch samochodów, co wyglądało po prostu cudnie, nawet pod koniec października. Niestety, nie starczyło nam czasu aby odwiedzić zamek. Poznałyśmy za to tamtejszych studentów architektury, którzy opowiedzieli nam o studiowaniu tego kierunku na Śląsku. Racibórz to małe miasto, do którego przybyli studenci z większych miast aby tu się uczyć – niesamowite. Szeroka oferta kulturalna i po prostu dobry klimat sprawiają, że nie można spojrzeć na to miejsce jak na zdecydowaną wielkość polskich miasteczek tej wielkości. Poza tym, Racibórz chlubi się, że jako pierwszy w Polsce i Europie otrzymał certyfikat Systemu Zarządzania Środowiskowego ISO 14001.
Jako, że Racibórz nie miał swojego wpisu – jego dwa zdjęcia ilustrują to podsumowanie
Potem wraz z sporym zespołem z jeszcze jednego koła naukowego wygraliśmy konkurs na projekt przystanku autobusowego.
Wtem nagle zaczął się prawdziwy chaos. Okazało się, że do oddania dyplomu został miesiąc, a roboty jest tak jakby osiem razy więcej niż wyglądało to wcześniej. I kolejne nieprzespane noce, ból pleców i rezygnacja z życia pozarevitowego. I kolejny sukces. Udało się, projekt oddany, już nic nigdy mnie nie zabije. Chyba nigdy nie uczyłam się równie spokojnie co na jedyne dwa egzaminy – z etyki i prawa budowlanego – z których bez problemu otrzymałam maksa. Tak z rozpędu. Nawet nie potrzebowałam motywacji.
Potem święta, znowu u rodziny, chwilowy spokój na końcu świata i w Skarżysku. I Sylwester w Gdyni. Najlepszy Sylwester ever.
A, zapomniałabym. Zapisałam się na kurs prawa jazdy, jakoś w październiku. Tak, wepchnęłam jeszcze w swój napchany harmonogram te kilka godzin tygodniowo. Zajęcia z teorii mam już za sobą, teraz ćwiczę jazdę, a w nowym roku planuję zdać egzamin. Pamiętam jak pisałam parę lat temu, że nie chcę mieć samochodu. Mimo wszystko, czas w mieście płynie innym tempem. Często trzeba gdzieś być w pół godziny, czasem trzeba coś ciężkiego zabrać, albo przewieźć dyplom na uczelnię tak, aby nie doznał uszczerbku. A czasem komunikacja publiczna (którą mimo wszystko szanuję) potrafi zepsuć plany źle dobranym rozkładem albo brakiem jakiegoś połączenia. Myślę, że ten dodatkowy dokument, może mi prędzej czy później uratować co najmniej nastrój.
Przez cały rok nie zjadłam ani grama mięsa. No za wyjątkiem ugryzienia jednego pieroga, o którym zostałam zapewniona że jest z kapustą i pieczarkami przez pracownika restauracji.
Tak więc reasumując: przeprowadziłam się z Gdańska do Gdyni. Odwiedziłam: Warszawę, Poznań, Kielce i Skarżysko, Helsinki i Turku, Toruń, Szczecin i Racibórz. Zaczęłam pracować na stałe, choć na ułamek etatu. Działałam w trzech kołach naukowych. Chodziłam na dodatkowy angielski, a od października na kurs prawa jazdy. Oddałam dyplom inżynierski. I przeżyłam.
To był mimo wszystko dobry rok. Żałuję w nim wyjątkowo niewielu rzeczy – a te z kolei są nieistotne. Czasem się przepracowywałam, czasem odpuszczałam, ale ostatecznie wyszło mi to na dobre. Chyba pierwszy raz w życiu powiem, że gdybym miała coś zmienić w minionym roku, to absolutnie nie wiem, co by to mogło być.
2017
Plany na przyszły rok są dla mnie w większości konsekwencją tego, co rozpoczęłam lub kontynuowałam w roku poprzednim. W styczniu czeka mnie egzamin inżynierski, chwilę później będę zdawać na prawo jazdy. Mam też zaplanowaną jedną podróż, której totalnie nie mogę się doczekać. Później drugi stopień studiów. Myślę o zapisaniu się na studia prowadzone w języku angielskim. Może to uratuje moje nikłe szanse zdania egzaminu Cambridge English: Advanced (CAE), który zaplanowałam sobie na przełom wiosny i lata. A w wakacje muszę gdzieś polecieć. Podróże uzależniają.
I chcę wreszcie odwiedzić Łódź oraz Wrocław – te dwa cele, których nie udało mi się zrealizować w 2016. Nie ma mowy aby i tym razem nie starczyło na to czasu.
Blogowe podsumowanie
Miałam napisać 54 wpisy, czyli jeden każdego tygodnia. Napisałam 29, czyli delikatnie ponad połowę. Mam jednak konkretne wytłumaczenie, że racjonalne planowanie czasu zwyciężyło z niekoniecznie potrzebnym postanowieniem. Mam mnóstwo pozaczynanych wpisów i zaplanowanych tematów, ale nie wystarczyło mi dni (a czasem i energii) na ich zrealizowanie. Mogłabym coś poświęcić, zrezygnować z jakiegoś wyjazdu albo jeszcze jednej z tych trzech, czterech godzin snu, które nie raz musiały mi wystarczyć. Blog jest dla mnie ważnym elementem życia, ale nie na tyle, aby poświęcać wszystko inne.
W tym roku blog nietransparentnie.pl skończył 7 lat. Bardzo chciałam napisać z tej okazji wpis podsumowujący to, czego prowadzenie własnej strony mnie nauczyło i jak zmieniło się moje podejście do pisania przez cały ten okres. Niestety, rocznica wypadła idealnie w środek najbardziej intensywnego okresu na studiach i musiałam odpuścić sobie tą okazję. Choć wiele razy układałam sobie w głowie akapity, ważniejsze było skończenie pracy dyplomowej. Tutaj przydały mi się ćwiczone na blogu zapędy grafomańskie – miałam jeden z najdłuższych opisów technicznych budynku, mimo że starałam się zadbać o każde zdanie.
W roku 2017 chcę sobie ponownie założyć napisanie 54 wpisów. Aby próbować, aby podejmować wysiłek, mieć cel. Im więcej celów w życiu, tym łatwiej mi zapanować nad nimi wszystkimi. Łatwiej układać kalendarz z gotowych elementów i potem pluć sobie w brodę, że miałam zrobić pranie czy obiad a nie uwzględniłam, że to również zajmuje czas, niż zastanawiać się co by tu dzisiaj zrobić i ostatecznie nie robić nic. Przynajmniej ja wolę taką strategię.
Wszystkiego najlepszego w nowym roku!