Samochodowe miasto

Kult samochodu ma się w Polsce dobrze – ludzie przyzwyczaili się do hałaśliwych ulic i wielkich parkingów, rozrzedzających miejską zabudowę. Wiele osób nawet nie zastanawia się, czy istnieją inne metody przedostania się z miejsca na miejsce niż wewnątrz własnego pojazdu. Same samochody, pomimo bycia coraz tańszymi i łatwiejszymi w obsłudze, wciąż z niezrozumiałych przyczyn stanowią symbol luksusu, wolności króla szosy, punktualności i wygody. Z punktu widzenia pieszego pędzące samochody są natomiast potencjalnym niebezpieczeństwem, a te będące w bezruchu – często przeszkodą w swobodnym korzystaniu z np. chodnika. Problem nie byłby jeszcze taki duży, gdyby nie Przepustowość (celowo pisana wielką literą), dla której miasta zamieniają się w karykatury.

samochodowe miasto

Ale przejdę do tematu pieszych. Bo problemem nie nie jest zbyt duża wygoda blaszanych pudeł, a odbieranie komfortu tym, którzy przemierzają miasto na własnych nogach, lub – w jeszcze gorszej sytuacji – na wózku. Nie będę tu porównywać z tym, co co było w czasach PRL-u. Wtedy liczyła się iluzja postępu, więc kto tam się przejmował tymi, którzy przez swoją powolność będą źle wyglądać na filmach. Pieszych więc spychało się pod asfalt, do brudnych i nieprzyjemnych tuneli, aby nie przeszkadzali mknącym ponad nimi zmotoryzowanym. Były też wiadukty – rozwiązanie dla lubiących wiatr i chłód, ale przede wszystkim wchodzenie po schodach. Te przynajmniej potrafiły czasem zaoferować ładny widok w zamian – choć jest to niewielka pociecha dla osób spieszących się do szkoły czy pracy.

samochodowe miasto

W czasach, gdy tunele i wiadukty stopniowo są likwidowane, wciąż pojawia się dyskusja nad wygodą tych, którym i tak bardzo wygodnie. W drogich samochodach, ciepłych, odpornych na warunki atmosferyczne, ze wszystkimi zakupami pochowanymi bezpiecznie w bagażniku, nie mówiąc już o ochronie przed hałasem, temperaturą czy nawet zderzeniami. Chyba każdy jest w stanie wyobrazić sobie sytuację, w której wolałby siedzieć w samochodzie niż poza nim. Nie zawsze niestety jest wybór. Na światłach to pieszy czeka na deszczu na swoją turę.

Czeka i czeka. Może za późno wcisnął przycisk, może ten był zepsuty. W końcu jednak zapala się zielone światło. Z bocznej ulicy w pośpiechu wyjeżdżają samochody na „zielonej strzałce”. Nie mają pierwszeństwa, ale ze względu na obawę o swoje życie, pieszy ustępuje – zwłaszcza jeśli nie zobaczy niczego, co wskazywałoby na zatrzymanie się nadjeżdżających samochodów. Przejścia bez świateł nie są lepsze – i to nie ze względu na większość kierowców, bo większość jednak potrafi się zatrzymać widząc pieszego. Najgorsi są ci, którzy wyjeżdżają zza zatrzymanego samochodu. W teorii jest to wykroczenie gwarantujące do 500 złotych mandatu, ale policja nie może być wszędzie. A jak mówi przysłowie „czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal” – winny staje się zbrodniarzem dopiero w momencie przyłapania go na gorącym uczynku. Strasznie mi się to nie podoba.

samochodowe miasto

Nie podoba tak jak to, że choć miasta chwalą się przyjaznością dla pieszych, wciąż ważniejsza jest Przepustowość. Przejścia dwuetapowe, trzyetapowe, półtoraetapowe, gdzie zdążysz zejść z wysepki, ale na drugą stronę ulicy trafisz już na czerwonym. Jak pieszy powinien się zachować w takiej sytuacji? Przebiec czy przejść normalnym tempem, nie zwracając uwagi na kolor lampy przed sobą, widząc miny zniecierpliwionych kierowców? Po co jest ten problem? Bo system zarządzania ruchem wyliczył, że przy takiej długości świateł średnio przejedzie o jeden samochód więcej? Albo pół, jedna ósma samochodu?

samochodowe miasto

Potem jeszcze te samochody stoją gdzie popadnie – miasto jest nimi po prostu przesycone. Już markety zaczęły zdawać sobie sprawę, że na tych ich brzydkich parkingach ludzie zrobili sobie przechowalnię aut. Pierwsza godzina za darmo, następne wciąż taniej niż na płatnym parkingu. Jeszcze gorsze są te sznurki samochodów zajmujące miejsce na chodnikach. Już nawet nie w wyznaczonych terenach, ale tam gdzie fizycznie da się stanąć – najlepiej całością samochodu, bo przecież nie kosztem pobocza ulicy. W Gdańsku jest niestety wiele miejsc, gdzie przez samochody na chodniku, chodzenie gęsiego to tylko jedna z niedogodności. Czasem trzeba się przeciskać w pojedynkę, podnosić torbę aby się nie pobrudziła lub porysowała od jakiegoś blaszaka.

Jedynym sposobem na parkujących na chodnikach jest ustawienie słupków, mających oczywiście niewiele wspólnego z estetyką, ale pozwalających odzyskać chodniki dla pieszych. Napisałabym, że inaczej samochody zaczęłyby się ustawiać piętrowo, jeden na drugim, ale to nieprawda. Dlaczego wielopoziomowe parkingi nie cieszą się popularnością w Polsce? Czy tylko dlatego, że kierowcom nie chce się zastanawiać nad zmienianiem biegów, nad nietypowymi manewrami, czy także przez niewielką ekspozycję swoich aut na zamkniętej przestrzeni? Może też wyjście z samochodu na takim parkingu nie kojarzy się przyjemnie albo sama konieczność przejścia to dla zmotoryzowanych już zbyt wiele? Powodów nie znam, efekt za to widzę wyraźnie.

samochodowe miasto

Gdyby każdy sklep typu Lidl, Biedronka, Tesco, zdecydował się na umieszczenie parkingu na swoim dachu, ile miejsca w mieście udałoby się zaoszczędzić? Ile tej nijakiej przestrzeni parkingowej udałoby się wyeliminować z pola widzenia przechodnia i ostatecznie – ile osób zrezygnowałoby z codziennego korzystania z samochodu?

Ostatecznie, jest jeszcze problem osób, które przez miasto tylko przejeżdżają. Dbanie o Przepustowość dodatkowo zachęca ich do obrania drogi pomiędzy zabudową, zamiast szukania obwodnic, tras dłuższych ale szybszych. Czy naprawdę trzeba tak bardzo dbać o wygodę dla użytkowników samochodów? Wydaje mi się, że dopóki będzie to priorytetem w zarządzaniu drogami, przestrzeni wokół ulic zdecydowanie nie będzie można nazwać przestrzenią przyjazną ludziom.

samochodowe miasto

samochodowe miastosamochodowe miasto

samochodowe miasto