Szopka

Zawsze uważałam siebie za osobę mobilną i elastyczną. Myślałam, że żadne zmiany mi nie straszne, że wszystko mogę potraktować jako wyzwanie. Teraz nie jestem w stanie stwierdzić, czy wyrosłam z tego, czy od początku myliłam się tak bardzo.

22 lata życia uciekły gdzieś, owocując dość miernie, nie zostawiając za sobą żadnego echa. Nie czuję ich tyle na karku. Zbyt słabo rozumiem ten świat, a ludzi chyba jeszcze słabiej. Nie nadążam za modami na nowe obyczaje, na obrażanie się o kolejne określenia. Krytykuję, bo co mi zostało. Parę pomysłów, gasnących z braku powietrza. Potrzebuję nauczyć się defragmentacji czasu w trybie pracy rzeczywistej. Albo transferu godzin: z dnia przepełnionego migreną lub innym czynnikiem odbierającym motywację, do dnia w którym nagle spotkają się wszystkie deadline’y, odgrywając swój kabaret.

Dorosłość. Chcę wypluć to słowo, bo strasznie nie lubię jego brzmienia. Nie to co niektórzy. Ludzie poważni. Krawacik lub szpileczki i poważna literatura, poważna muzyka, poważna sztuka i poważne życie. Nie wiem, czy istnieją naprawdę, ale widuję ich w różnych okolicznościach. Dorosłości z imieniem i nazwiskiem, ubrane w stroje najlepszej jakości i zwracające uwagę na każde niedociągnięcie. Kiedyś myślałam, że chodzi o trampki z niebieskimi sznurówkami – teraz widzę, jak ich oczy wędrują wzdłuż zagięć na ubraniach, przelewając się od odbijających się wokół słów – takich niepoprawnych, takich nieadekwatnych – aż do wizerunku w Internecie.

Jest Facebook, gdzie każdy pod swoim nazwiskiem prowadzi działalność promocyjną. Trzeba zrobić karierę, być profesjonalistą, zaplanować biznesy, zabłysnąć nazwiskiem i pozbierać klientów. Nie to co na forach internetowych parę lat temu, gdzie można było stać się kimkolwiek. Jakiś nick, obrazek zamiast zdjęcia wymuskanego w Photoshopie i po tym można było rozpoznać człowieka. Mam wrażenie, że ludzie zaczynają traktować Internet bardziej narzędziowo a mniej jak wielki i wspaniały świat z morzem możliwości. Po co tworzyć coś innego, skoro wszystko jest na Facebooku?

Dlaczego temu uległam? Wtedy to była chęć poznania nowego – taka adrenalina: „wpisuję swoje prawdziwe imię i nazwisko, dodam zdjęcie swojej twarzy – ciekawe, co się stanie”. Taka rozrzutność prywatnością była czymś nowym… a teraz stała się codziennością. Nie wychodząc z domu, wciąż obserwuję jak ludzie z mojego gimnazjum czy liceum żenią się i odzieciają. Anonimowość w internecie? Hahaha, prima aprilis.

Piszę tego bloga, choć czasami mam wrażenie, że pomimo wszystkiego, co napisałam o planach na jego rozwój, wciąż jest to wrzucanie słów do szuflady. Tylko, że takiej szuflady, którą każdy może sobie otworzyć, coś wygrzebać. Nie zrobi tego wielu blogerów, bo kogo interesuje moje szare życie – natomiast dla znajomych, zwłaszcza tych bliższych, będzie to dziwactwo. Dobrze jest być porządnym blogerem, wrzucającym inspirujące posty, takie motywujące do działania, zabawne lub dostarczające ciekawych informacji. O wiele gorzej być mną.

Nie zrozumiałam za dobrze reguł związanych z dorosłością. Kiedy pojawiają się trzy rzeczy do zrobienia naraz, dwie robię na odwal, a trzecią z opóźnieniem. Przepraszam za błędy i żałuję ich zrobienia, poprawiam i nie mam czasu na nic innego. Nie podoba mi się droga, którą idę, ale wciąż na nią odruchowo wracam – w końcu jest jedyną, którą w jakiś sposób poznałam. Wokół tylko ciemność zmarnowanych lat życia, w których powinnam się nauczyć chociaż fragmentu mapy.

I potem przychodzi obojętność. Bo emocje są zbyt dziecinne. Trzeba dorosnąć, powtarzać w kółko, że wszystko w porządku, zacząć w to wierzyć. Nikt nie lubi smutasów, najlepiej śmiać się ze wszystkiego i wszędzie, myśleć pozytywnie i z radością patrzeć na otaczający świat, tak jakby połowę widoku nie zasłaniała reklama suplementów odchudzania czy jakiegoś naprawiacza do poniszczonych paznokci, albo środka do usuwania nawet najgorszych plam z ubrań lub jeszcze wymiany opon albo także laserowej depilacji czy kredytów gotówkowych, chwilówek, promocji na pizzę lub tego, że już jutro w pobliskim markecie pierś z kurczaka taniej o dwadzieścia groszy.

Można zginąć pod tym szumem. Zwłaszcza w mieście, gdzie rdzenni mieszkańcy posiadają język poruszania się na przejściach dla pieszych tak, aby nie wpadać na siebie nawzajem i tak, aby nie zobaczyć przypadkiem dwa razy tej samej twarzy. Wciąż, kiedy pomylę drogę, wyciągam z kieszeni telefon, udaję, że właśnie ktoś zmienił moje plany, i zawracam, mając nadzieję, że każdy zainteresowany zauważył tę szopkę.