Od jakiegoś czasu na facebookowej ścianie zaczęły wyświetlać mi się zdjęcia znajomych pośród pomniejszonych kopii znanych budowli. Nie zastanawiałam się nad ich pochodzeniem do czasu, kiedy okazało się, że całkiem niedaleko mojej rodzinnej miejscowości znajduje się jeden z takich parków miniatur. Dlaczego by więc nie odwiedzić takiego miejsca i nie wyrobić sobie opinii na temat rozwijającej się w paru miejscach Polski atrakcji turystycznej?
Sabat Krajno, bo o tym miejscu piszę, stał się celem weekendowego wyjazdu i pozostawił po sobie niemało wspomnień i przemyśleń. Chciałabym tutaj napisać coś w rodzaju recenzji tego miejsca, czyli wylistować rzucające się w oczy wady i napisać, dlaczego pomimo nich i tak warto tam pojechać.
Miejsce, o którym piszę, znajduje się w Krajnie Zagórzu – niewielkiej wsi, położonej niedaleko Świętej Katarzyny, w samym sercu Gór Świętokrzyskich. Znajduje się tam nowoczesny park rozrywki, zawierający wyciągi narciarskie, ścianki wspinaczkowe i właśnie galerię miniatur. Twórcy tej ostatniej atrakcji wykorzystali naturalne ukształtowanie terenu i utworzyli trasę zwiedzania pod górę. Dało to niesamowity efekt – z prawie każdego punktu spaceru pomiędzy zminimalizowanymi budowlami można spojrzeć w dół na to, co mijało się wcześniej. Do tego dochodzi naprawdę malowniczy krajobraz wyżynno-górski, ubrany w siatkę kolorowych pól uprawnych.
Cena wejścia do samej galerii miniatur jest dość wysoka, ale nie oporowa. Dorosły zapłaci 20 zł, a dzieci i studenci 15. Jeśli chodzi o kolejki – podobno w roku szkolnym są one dość długie, natomiast w sezonie wakacyjnym okazały się one naprawdę nieodczuwalne.
Wchodząc do środka, od razu z prawej strony wita Bazylika św. Piotra w Watykanie. Nie jestem w stanie powiedzieć złego słowa o tej miniaturze. Na tle Gór Świętokrzyskich prezentuje się naprawdę pięknie, a samo wykonanie budzi prawdziwy zachwyt. Odwzorowane zostały rzeźby nad kolumnadą, obelisk i fasada. Najlepsze jest to, że każdy zwiedzający może pochodzić sobie po placu i poczuć się jak olbrzym, mając kopułę na wysokości oczu. Niestety już na starcie wychodzi na wierzch dość duża wada tej atrakcji – większości obiektów nie można pooglądać ze wszystkich stron. Później to zaczyna naprawdę boleć – chociażby mijając operę w Sydney, która prezentowana jest od tego najmniej charakterystycznego kierunku.
Muszę jeszcze tutaj dodać, że naprawdę zawiodłam się na tabliczkach z informacjami o budowlach. Czytając te potraktowane bardzo po macoszemu opisy, miałam wrażenie, że układano je z myślą o tym, że i tak nikt tego nie będzie czytał. Zamiast ciekawostek albo kluczowych informacji, w niektórych miejscach pojawił się niegramatyczny zbitek zdań brzmiący jakby skopiowano go z jakiegoś taniego przewodnika.
Same miniatury na szczęście potrafiły nadrobić to niedociągnięcie i po jakimś czasie mój wzrok lądował już tylko na nich. Dzięki temu, że obiekty posegregowane zostały według państw i kontynentów, spacer przyjemnie imitował podróż dookoła świata, czyli coś o czym marzyłam chyba zawsze. Trochę wysiłku w trasie pod górkę, w stu procentach rewanżowały mijane miniatury. Nie zabrakło też niestety beznadziejnych turystów, którzy dla jednej słit-foci postanowili zejść z oznaczonego szlaku na niedozwolony teren zielony oraz umieścić swoje brudne paluchy lub zad na którejś z rzeźb. To jest niestety przykre – ludzie nie potrafią uszanować czegoś, co do nich bezpośrednio nie należy – nawet jeśli z każdej strony postawi się tabliczkę z napisem „kategoryczny zakaz dotykania miniatur”.
Wracając do miniatur, w Sabacie Krajno może zaskoczyć ich liczba i szczegółowość wykonania. Dodatkowo, galeria powiększa się w coraz większym tempie, co sprawia, że nawet odwiedzając to miejsce ponownie po paru miesiącach, można zobaczyć coś nowego.
Wzdłuż trasy zwiedzania biegnie wąska, kręta rzeczka, dodając uroku i spajając elementy parku miniatur w jeden wielki zespół. Rozwiązuje to przy okazji kwestię wody przy poszczególnych budowlach. Niezwykle pięknie przedstawiony został kanadyjsko-amerykański krajobraz wodospadowy, gdzie wykorzystane zostały dodatkowe efekty specjalne.
Na środku kompleksu dominują wieże WTC, które wydają się być najsłabszym punktem trasy – chociaż to bardzo ważny obiekt dla historii współczesnej, nie jest on interesujący architektonicznie lub wizualnie. Te dwa prostopadłościany rzucają cień na okoliczne (ciekawsze) miniatury. Chociażby na Statuę Wolności, której zakomponowanie razem z Wieżami odciąga wzrok od samego obiektu. Jeszcze gorzej na tym wyszedł Wielki Mur Chiński, który przedstawiony został jako jedynie kilka przęseł, co wydaje się być wręcz nieadekwatne (ja widziałabym ten 2400-kilometrowy kloc jako rzeźba towarzysząca rzeczce przez całą trasę zwiedzania parku). Czy wspominałam już, że Big Ben został „wycięty” z Pałacu Westminsterskiego?
Najogólniej – w sumie to można pominąć całe to moje narzekanie, wynikające najpewniej ze spędzenia prawie każdego weekendu ostatniego roku akademickiego na klejeniu makiet. Warto odwiedzić park miniatur, prawdopodobnie każdy. Założę się, że prawie każdego z czytelników mojego bloga, nie stać na zobaczenie wszystkich wartych tego budowli na żywo – jak się okazuje, raczej niewielkim kosztem i znikomym wysiłkiem można zafundować sobie namiastkę takiego uczucia.
Sama planuję zobaczenie w wolnej chwili parku miniatur znajdującego się niedaleko Trójmiasta – tak dla porównania. Kaszubski Park Miniatur znajduje się w Powiecie Kartuskim, więc może się okazać fajnym celem wycieczki – jak tylko będzie chłodniej. Jedyne co mnie gryzie, to zdjęcia przedstawiające makiety oblepione dziećmi. Chyba już coś pisałam o tym, co sądzę o dotykaniu eksponatów?