Miasta Przyszłości, która nie nadeszła

Mieszkając w dużym mieście już drugi rok, wyraźnie widzę, jak problematyczny stał się rozwój polegający na rosnącej liczbie samochodów przypadających na mieszkańca. Obecnie projektując budynki wielorodzinne, należy uwzględnić około 1,2 – 1,3 miejsca parkingowego przypadającego na każde mieszkanie. Trudno mi uwierzyć, że jeszcze za PRLu aleja Grunwaldzka w Gdańsku Wrzeszczu była po prostu szerokim deptakiem z widocznymi gdzieniegdzie na zdjęciach autami.

Obecnie wręcz naturalnym widokiem są wieczne korki pod Galerią Bałtycką, niekończące się sznury samochodów, trąbiących na siebie nawzajem, gdzie każdemu kierowcy śpieszy się najbardziej. Wokół ulic umieszczone są przestrzenie, niby chodniki, raczej parkingi. Zieleni jest coraz mniej, a zmiany coraz bardziej konieczne i radykalne. Przykładem może być głośna ostatnio sytuacja tzw. ul. Nowej Politechnicznej, czyli planów przekształcenia wąskiej uliczki w szeroką drogę, z dwoma pasami jezdni w każdą stronę i linią tramwajową, kosztem istniejących, starych budynków. Kiedyś problem gęstości miast dotyczył doświetlenia mieszkań – dzisiaj wielkość przestrzeni pomiędzy budynkami kieruje się nowym priorytetem: szukaniem miejsca dla wszystkich uczestników ruchu drogowego.

Rozwiązania są różne, a miejsca coraz mniej. Bardzo ciekawy pomysł na poradzenie sobie z pogodzeniem poszczególnych elementów ulicy powstał już w 1910 i został opublikowany w zbiorze „The transactions of the Royal Institute of British Architects Town Planning Conference, London”, natomiast jego autorem jest Eugène Hénard, francuski architekt znany z wielu pomysłów urbanistycznych, często wykorzystywanych nawet dziś (np. rondo).

Hénard z jednej strony podziwiał osiągnięcia techniki, a z drugiej krytykował wyraźne niedociągnięcia: niezdrowy dym unoszący się z kominów czy niekończący się wywóz śmieci ulicami miast. Zwrócił uwagę, że pod drogami ciągnie się masa różnych kanałów i przewodów, natomiast przestrzeń na powierzchni jest tak wykorzystana, że naprawdę trudnym jest umieszczenie jakiegokolwiek nowego elementu. Architekt też wyobrażał sobie przyszły rozwój infrastruktury: rury doprowadzające do domów benzynę, świeże powietrze czy morską wodę. Wymyślił więc sposób, który można by było zastosować w już istniejących miastach. Cytując,

All the evil arises from the old traditional idea that “the bottom of the road must be on a level with the ground in its original condition.”

Całe zło wynika ze starego, tradycyjnego pomysłu, że droga musi iść na tym samym poziomie, na którym znajdowała się oryginalnie ziemia.

Hénard zaproponował rozwiązanie: umieścić chodnik oraz drogę dla karetki na drugim, sztucznym gruncie (czyli po prostu na stropie). Tym samym partery mieszkań przy tak przekształconej ulicy stałyby się dodatkowym piętrem piwnic. Takie drugie piętro ulicy stworzone byłoby na stałe, z żelbetu przykrytego na przykład drewnem, 5 metrów ponad przestrzenią ulicy, na której odbywałby się ruch samochodowy. Całość utrzymywałaby się na murowanych ścianach oraz słupach, rozłożonych pomiędzy nimi co około 4 metry.

Pod tym stropem, podwieszony byłby cały system rur (jak nowocześnie) – w tym rury ze sprzężonym powietrzem, wodą rzeczną, czystą wodą, paliwem, ciekłym powietrzem oraz… odkurzaniem – oraz kabli elektrycznych. Dzięki takiemu rozwiązaniu dostęp do całej infrastruktury byłby niezwykle prosty.

Dzięki umieszczeniu tych rzeczy nad ziemią, przestrzeń poniżej gruntu można by było wykorzystać w inny sposób – umieścić tam linie metra oraz samochody ciężkie, a przede wszystkim te służące do wywozu śmieci. Dla tego piętra Hénard przewidział sztuczne oświetlenie oraz wentylację wspomaganą mechanicznie, z kominami umieszczonymi w przerwach pierzei. W środku znalazłoby się też miejsce dla kanału dymowego, obsługującego okoliczne budynki.

Wizja Hénarda wydaje się prawdziwą rewolucją, jednak architekt nie zaprzestał na wymienionych powyżej zmianach. Opisał on rozwój wertykalny ulic do jeszcze kolejnych pięter – w tym przypadku podziemnych – choć zdawał sobie sprawę z problemów związanych z taką inwestycją.

Poza zmianami związanymi z funkcjonowaniem ulicy, Hénard zaproponował także rozwiązania dotyczące budynków, między innymi rezygnację z dachów stromych, które nie oferują dodatkowej przestrzeni. Na dachach płaskich architekt wyobrażał sobie lotniska dla małych i lekkich samolotów, za pomocą których mieszkańcy mogliby w prosty sposób poruszać się ponad miastem. Dla bezpieczeństwa, samolociki te wyposażone byłyby w automatyczne spadochrony a ich ruch byłby zakazany w miejscach o szczególnej wartości. Każdy dom byłby przy okazji wyposażony w windę, pozwalającą na transport maszyn zarówno na dach jak i do podziemi. Dla ułatwienia utrzymania kursu, w miastach pojawiłyby się wysokie obiekty charakterystyczne – wieże, dzwonnice, itp., z czego największa znajdowałaby się w samym centrum miasta.

Cały tekst można przeczytać, w języku angielskim, na tej stronie: http://urbanplanning.library.cornell.edu/DOCS/henard.htm

Czy coś z tej szalonej wizji się spełniło? Z jednej strony nie mamy samolotów na dachach, a na ulicach wciąż dominuje ścisk i przeszkadzanie sobie nawzajem wszystkich uczestników ruchu. Z drugiej, czasy przeznaczania powierzchni ziemi w centrach miast na parkingi wielostanowiskowe minęły już nawet w Polsce. Obecnie nigdy nie wiesz, czy budynek, który wydaje Ci się małą, skromną kamieniczką nie stoi na 3-piętrowej wannie fundamentowej, wypełnionej samochodami.