Słowa, które nic nie znaczą

Od dłuższego czasu próbuję napisać coś potrzebnego, pięknego albo nawet coś nie wnoszącego żadnych większych wartości, ale aby tylko było. I nie mogę. Dni mijają, raz szybciej, raz wolniej, nie ma zbyt wiele czasu na refleksję. Coraz mniej rzeczy poznaję sama, a więcej czytam, słucham, przyjmuję. W takiej sytuacji tak trudno powiedzieć, kiedy opinia jest własna, a kiedy nabyta. Można dołączyć do jednego z krzyczących głosów – ale po co?

W społeczeństwie wygrywa marketing. Dobrze napisana postać może gadać o ułożeniu jogurtów w lodówce czy o praniu skarpet, a i tak będą jej słuchać ze świecącymi oczami. My, ludzie bez charyzmy, mamy dwie możliwości: schować się i zająć swoimi małymi sprawami, albo łudzić się, że przy odpowiednio nieskończenie dużej ciężkiej pracy w końcu uda się osiągnąć to, co innym przychodzi naturalnie. Kontynuować ze zwiększoną głośnością za każdym razem, kiedy ktoś nam przerwie, wiecznie przytaczać swoje dawne słowa, kiedy ktoś traci z powodu ich nie zapamiętania lub przez uznanie za zbyt mało ważne. To niestety może przynieść efekt zupełnie odwrotny.

Nie wiem, czy umiem jeszcze pisać tak po prostu, dla siebie. Przez to całe blogowanie, wyhodowałam w sobie potrzebę pisania po coś. Z drugiej strony mam wrażenie, że wszystko zostało już powiedziane, a rzucanie nowego światła na ten sam temat wcale nie doda mu nowego cienia. Niby ludzie lubią potwierdzać coś, co już wiedzą – ale czy nie powinno się w takim razie przypominać źródeł, zamiast pisać po raz kolejny o tym samym?

Recenzje. Filmów, książek, miejsc, ludzi. Kto nie woli sięgnąć bezpośrednio po oryginał? Oczywiście jest masa omówień tworów i utworów, które pod każdym względem są o wiele bardziej wartościowe od pierwowzoru. Na przykład humorystyczne opisy nędznych książek. Niby każdy może wytworzyć tego typu wpis, jednak dzieło nielicznych zostanie przeczytane.

Ja nigdy nie byłam dobra w pracach odtwórczych. Nawet fotografią nie umiem przedstawić czegoś nowego na bazie zastanych obiektów. Mogę szukać ciekawych kompozycji, zestawów kolorów czy kontrastów – jednak potem okazuje się, że te rzeczy były tylko nieznacznym fragmentem jakości, jaką zaoferowała na przykład natura. O wiele łatwiej przychodzi mi narysowanie czegoś od zera, bez wcześniejszego szukania inspiracji. To niby też bazowanie na zapamiętanych formach i kształtach, jednak patrząc na czystą kartkę mam wrażenie, że jest to punkt absolutnego startu.

Po co tak właściwie powstał ten wpis? Aby zamienić w litery te parę myśli. Taka treść, po napisaniu, po opublikowaniu, jest pewnego rodzaju świadectwem. Chciałabym, aby to z kolei nadało nową drogę temu blogowi: więcej tworzenia, mniej oceniania.

You May Also Like