Mój pierwszy domek jednorodzinny

Już w poprzednim semestrze wiedziałam, jakie zadanie mnie czeka tej jesieni. Na mojej uczelni, na architekturze, głównym zadaniem podczas trzeciego semestru jest zaprojektowanie domku jednorodzinnego. Wtedy wydawało mi się to misją praktycznie nie do wykonania. Przecież dopiero co zaczełam studiować, a tu takie zadanie będące przysłowiowym wypłynięciem na głęboką wodę. Na pierwszym roku niby też pojawiało się projektowanie obiektów architektonicznych, ale były do głównie bryły o abstrakcyjnym przeznaczeniu i gdyby ktoś postanowił przenieść je do realnego życia, mogłyby co najwyżej pełnić funkcję rzeźb parkowych.

Zaprojektowanie domu z prawdziwego zdarzenia początkowo wydawało mi się być ponad moje możliwości. Zwłaszcza, że nie miała to być chatka z patyków a mieszkanie przeznaczone dla raczej bogatego i wymagającego inwestora. Było też kilka działek do wyboru – wszystkie w obrębie Trójmiasta, istniejące naprawdę i przeznaczone pod zabudowę. Wzięłam sobie piękne miejsce w Jelitkowie. Spora przestrzeń, bardzo droga i wymagająca odpowiedniego obiektu na niej.

Na początku semestru uświadomiłam sobie dwie bardzo ważne rzeczy. Po pierwsze, jest o wiele więcej problemów i kwestii, które trzeba brać pod uwagę podczas stawiania budynku, niż mi się wcześniej wydawało. Po drugie, nawet pomimo to, nie jest to zadanie nie do wykonania i po rozłożeniu go na pojedyncze zagadnienia, całość jest do zrobienia – nawet na drugorocznym poziomie wiedzy.

Zacznę od tego, z czym tak właściwie należy się zapoznać zanim w ogóle weźmie się kartkę, ołówek i zacznie tworzyć pierwotne bazgroły. Zacznę od norm. O ile w przypadku mieszkań jednorodzinnych nie ma ich aż tak wiele (np. nie trzeba limitować liczby stopni w biegu schodów, jak to bywa w budynkach wykorzystywanych przez większą liczbę osób), to jednak warto wiedzieć, jakich rozwiązań najlepiej nie brać pod uwagę. Nawet jeśli nikt nie wyburzy budynku tylko dlatego, że jakiś korytarz jest zbyt wąski lub stopień schodów za krótki, to prawdopodobnie też nie znajdzie się osoba, która będzie chciała w takim czymś mieszkać (za grubą forsę ofc – bo w darowanym to ludzie by po drabinie i przez labirynty korytarzy przechodzili).

Inną kwestią, chyba nawet jeszcze ważniejszą, jest miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego. Jest to dokument uchwalany przez radę gminy, mający na celu zachowanie spójnego krajobrazu miejskiego, pilnowanie przeznaczenia działek; ale także i o wielu innych funkcjach, w tym środowiskowych. MPZP informuje np. o dopuszczalnej wysokości budynku, o procencie powierzchni biologicznie czynnej na działce budowlanej, ale może także wymagać takich szczegółów jak materiał zastosowany do wykończenia fasady lub użyty do pokrycia dachu.

Aby jeszcze nie było za łatwo, przy projektowaniu budynków wolnostojących trzeba pamiętać o odpowiednich odstępach od granic działki, w tym przede wszystkim tej od strony ulicy. Obowiązuje tutaj linia zabudowy, mówiąca na jakiej odległości powinna się znaleźć co najmniej większa część przedniej ściany budynku. Dzięki tej zasadzie wnętrze urbanistyczne ulicy ma równe ściany w postaci frontów kolejnych domów. Pozostałe odległości wydawałyby się oczywiste, gdyby nie fakt, że inna jest minimalna odległość granicy działki od ściany bez okien, a inna z oknami (większa oczywiście). Czy wspominałam już, że nawet miejsce usytuowania kosza na śmieci ma swoją ustaloną minimalną odległość od najbliższej części budynku?

Do rzeczy, które również trzeba brać pod uwagę należy zieleń wysoką istniejąca na działce, ukształtowanie terenu oraz orientacja względem stron świata. Wbrew pozorom, są to naprawdę ważne aspekty. Północny, wiecznie zacieniony ogród to pomysł równie zły co zmarnowanie nasłonecznionego południa na część komunikacyjną lub garaż.

Jak więc wyglądało „tło” mojego projektu? Piękna, podłużna działka w Jelitkowie, 955m^2, prawie przy samym morzu. Linia zabudowy w odległości 6 metrów od ulicy, dużo drzew, udział powierzchni zabudowanej do 20%, o wysokości nie przekraczającej 8 metrów. Dach stromy, ceramiczny.

Początkowo zaczęłam projektować coś z podpiwniczeniem, wieloma balkonami i trochę bez ładu i składu, ale od czegoś trzeba zawsze zacząć. Postanowiłam, że mój dom na pewno będzie miał taras, na którym będzie można przesiadywać, spotykać się ze znajomymi i oddychać świeżym powietrzem, słuchając szumu morza. Chciałam też „otworzyć” budynek na otoczenie dużą liczbą okien – choć nie na tyle aby zagrozić prywatności mieszkańców. Od tego czasu projekt uległ mnóstwu zmian, ale te dwie rzeczy pozostały nadal.

Obecnie mój dom bazuje na założeniu: dwie części połączone ze sobą transparentnym łącznikiem, stanowiącym jednocześnie jedną ze ścian odgradzających taras od okolicy. Wewnątrz tej części znajduje się klatka schodowa. Na parterze umieściłam całą część dzienną, oraz pracownię i pomieszczenie gospodarcze. Dodałam dostępną od wewnątrz i od zewnątrz rowerownię dla całej rodziny, ponieważ nie wyobrażam sobie mieszkać w Jelitkowie i nie posiadać roweru.

Wchodząc po schodach na pierwsze piętro, wchodzi się do bardziej prywatnej części nocnej, w której domownicy śpią i trzymają swoje skarby. Wydawałoby się, że to już cały dom, but wait, there is more! Są jeszcze jedne schody, które prowadzą na dach. Na dachu rośnie trawa, bo jest to tak zwany dach zielony. Kiedy dowiedziałam się trochę więcej o tym rozwiązaniu, to uznałam, że po prostu muszę je zastosować. Pomijając fakt, że pasuje on do mojej idei domu zgranego z otoczeniem (które w tym przypadku jest silnie zadrzewione), to ma też wiele pozytywnych aspektów. Jest dobrym izolatorem termicznym, nie przegrzewającym się latem, jest trwały i ekologiczny, zatrzymuje wody opadowe spowalniając spływ. Wymaga co prawda trochę więcej pracy (trawę trzeba przycinać), jednak nie jest to coś co wpłynęłoby na ten wybór. Mój projekt jest jeszcze przed konsultacjami budowlanymi, ale mam nadzieję, że zielony dach będzie mógł zostać ;).

Miejscowy Plan Zagospodarowania Przestrzennego dla budynków jednorodzinnych pozwala na postawienie na działce jednego garażu. Ponieważ zrezygnowałam z podpiwniczenia, muszę poświęcić kawałek działki na osobną „przechowalnię” samochodu. Dzięki nieprawdopodobnym umiejętnością perswazji, nieistniejący jeszcze sąsiad zgadza się na garaż bliźniaczy, pozwalający na pominięcie zasady o odległościach od granic działki. Miejsce dla kosza na śmieci również postanawiamy połączyć. Dobrze jest mieć wymyślonych sąsiadów – są tacy ugodowi!

Na koniec napiszę, że moje podejście do projektowania budynków naprawdę się zmieniło podczas tego projektu. Nie traktuję już tego zadania jak czegoś strasznego i niemożliwego, a jako zabawę albo grę. Tutaj element dodam, tutaj odejmę, a jak pozmieniam kilka elementów, to powstanie coś naprawdę fajnego. Ten projekt jest dopiero w połowie powstawania (a może i jeszcze wcześniej, choć patrząc w kalendarz to właśnie przekraczam półmetek semestru). Wiem, że ma on wiele niedociągnięć i z całą pewnością prawdziwy architekt złapałby się za głowę, gdyby coś takiego zobaczył… Cieszę się jednak, że eksperymentuję i tworzę coś tak innego niż do tej pory. Czuję, że robię duży krok do przodu.

Co się działo dalej z moim domkiem…