“Trochę głupio” byłoby polecieć do Stanów Zjednoczonych Ameryki, aby zobaczyć Nowy Jork i zobaczyć „tylko” Nowy Jork. Kiedy ten plan zaczął powoli się formować i stawać coraz bardziej realistycznym, w grę zaczęło wchodzić coraz więcej opcji. Decyzja zapadła i wybraliśmy rozpoczęcie naszej podróży od Bostonu, gdzie wylądowaliśmy po przesiadce w Amsterdamie. Odległość około 350 kilometrów pomiędzy Bostonem a Nowym Jorkiem można bez problemu pokonać pociągiem (nasz wybór) albo autobusem (tańsza opcja).
Boston to duże miasto, będące tłem wielu wydarzeń historycznych, a obecnie także i wielu filmów czy seriali. Kto jest jednak chociaż trochę zainteresowany historią tej części świata, z pewnością doskonale wie, jakie znaczenie dla historii USA miały wydarzenia odgrywające się w tym mieście. Tutaj walczono o niepodległość od Wielkiej Brytanii podczas rewolucji amerykańskiej, z kluczowymi wydarzeniami takimi jak masakra w 1770 czy protestu Boston Tea Party w 1773, kiedy w ramach sprzeciwu wprowadzeniu nowego podatku, wyrzucono całą dostawę herbaty do zatoki.
Freedom Trail
Miejsca związane z tymi wydarzeniami obecnie przyciągają turystów z całego świata i połączone zostały w trasę pieszą zwaną Freedom Trail (Szlak Wolności). To właśnie zapewniło mnie, że Boston będzie świetnym wyborem mojej pierwszej styczności z Ameryką Północną. Choć od zawsze chciałam odwiedzić Stany Zjednoczone, kilka rzeczy budziło we mnie niepokój. Jedną z nich były opowieści o tym, jak bardzo nie da się tam przetrwać bez samochodu. Boston tymczasem okazał się zupełnie „walkable” miastem. Przekroczył moje oczekiwania. Czas więc na szczegóły!
Freedom Trail można przejść zupełnie samodzielnie, nawet nie korzystając z żadnego przewodnika czy mapy. Ścieżka jest wyraźnie oznaczona za pomocą ceglanej linii umieszczonej w chodnikach i ulicach. Dla mnie taki wybór byłby jednak dość niefortunny – nie dowiedzielibyśmy się zbyt wiele na temat mijanych miejsc i obiektów. Chodzenie z nosem w telefonie czy z papierowym przewodnikiem w dłoni też mija się z moją wizją idealnych warunków poznawania nowego miejsca. Na szczęście funkcjonuje bardzo wiele organizacji i firm oferujących płatne lub bezpłatne oprowadzania z przewodnikiem w grupie.
Po zrobieniu krótkiego researchu, zdecydowałam zapisać nas na oprowadzanie z „Free Tours by Foot”. Wydaje mi się, że to taki głównie amerykański odpowiednik tych wszystkich GuruWalk czy Sandemans NewEurope. Założenie w każdym razie jest takie samo: uczestnictwo jest zupełnie darmowe, jednak na koniec warto wynagrodzić przewodnikowi czas, wręczając mu odpowiedni napiwek. Taka forma zwiedzania – zwłaszcza jako pierwszy kontakt z nowym miejscem – sprawdza nam się najlepiej. Pozwala oddać się słuchaniu opowieści o nowym miejscu, w zupełnym relaksie, bez wyszukiwania miejsc w internecie czy konieczności planowania trasy.
W tym przypadku trasa Freedom Trail została podzielona na dwie części. Planowo mieliśmy przejść z grupą tylko pierwszą, ale przewodnik był tak wybitny, że dołączyliśmy i do kontynuacji po przerwie na lunch. To dało nam obraz rozlokowania obiektów w mieście i ogólne pojęcie o ich historii. Dzięki tej oprowadzanej wycieczce, odwiedziliśmy też te ważne miejsca, które sami być może pominęlibyśmy, planując trasę – jak na przykład historyczne cmentarze czy ważne pomniki. Na odwiedzenie najważniejszych budynków wewnątrz i tak wystarczyło nam czasu.
Zwiedzanie
Co więc udało nam się zobaczyć?
- Massachusetts State House – siedzibę rządu stanu, w niesamowicie pięknym gmachu zaprojektowanym przez Charlesa Bulfincha w 1795, wypełnionym dziełami sztuki i z wieloma pomieszczeniami (w tym biblioteką) dostępnymi dla zwiedzających.
- Old South Meeting House – miejsce, w którym mieszkańcy miasta zbierali się, aby domagać się swoich praw.
- Old State House – podobno najstarszy budynek użyteczności publicznej na wschodnim wybrzeżu USA. Najpierw siedziba gubernatora, później miejsce ważnych spotkań, obecnie muzeum.
- Faneuil Hall – wydające się stanowić obecnie centrum miasta, dawniej miejsce narad, obecnie budynek mieszczący punkt informacji turystycznej, sklepiki z pamiątkami, publiczną toaletę, pokazy filmowe oraz wystawy historyczne.
- The Paul Revere House – malutkie muzeum umieszczone w jedynym drewnianym budynku w mieście, pamiętającym jeszcze czasy kolonijne.
- USS Constitution Museum – nie jest to muzeum poświęcone konstytucji, a statkowi o tym imieniu. Muzeum jest zaprojektowane w nowy, multimedialny sposób, z projekcją filmu, informacjami na tematu budowy okrętu i grami dla dzieci. W porcie oczywiście stoi USS Constitution, który jest obecnie najstarszym okrętem, będącym wciąż w użyciu, na świecie.
Największe wrażenie jednak wywarło na mnie Museum of Fine Arts (Muzeum Sztuk Pięknych). Ogromny gmach, prezentujący sztukę z całego świata w ogromnym i niesamowitym gmachu. Muzeum zawiera tak wiele angażujących wystaw, że naszą wieczorną wizytę uratował tylko fakt, że w czwartki i piątki muzeum jest otwarte do dziesiątej wieczorem. Inaczej musielibyśmy przerwać zwiedzanie z ogromnym niedosytem. To były bardzo dobrze spędzone cztery godziny.
Co szczególnie spodobało mi się w Museum of Fine Arts, to nietypowy sposób ekspozycji dzieł: nie chronologiczny, a bardziej tematyczny. Koło archeologicznych artefaktów umieszczono współczesne dzieła na ten sam temat. Sztuka Ameryk jest zaprezentowana fenomenalnie. Ale także kolekcja sztuki europejskiej jest całkiem pokaźna. Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałam tyle Monetów w jednym miejscu. A nawet mieli tam tego Gaugina, którego kiedyś tak bardzo nienawidziłam, a teraz – na żywo – wydał mi się niesamowity. Moją uwagę na dłużej przykuł jednak impresjonizm amerykański / bostoński. W cenie zwykłego biletu można też zobaczyć niewielką wystawę wokół dwóch portretów „Obamów”.
Figurka religijna Yeesookyung, „Translated Vase” Yeesookyung, „Translated Vase” Museum of Fine Arts Boston Henri Matisse, „Carmelina” Claude Monet, „Rue de la Bavole, Honfleur„ Paul Signac, „Antibes, the Pink Cloud” Paul Gaugin, „Where Do We Come From? What Are We? Where Are We Going?” Paul Gaugin, „Where Do We Come From? What Are We? Where Are We Going?”
Na koniec listy odwiedzonych miejsc w Bostonie, dodam jeszcze coś zupełnie innego: zupełnie przypadkiem trafiłam w necie na opis miejsca Observation Deck at Independence Wharf. Jest to platforma widokowa umieszczona na jednym biurowcu, na którą można wejść zupełnie za darmo. Z niej udało nam się zrobić chyba najciekawsze zdjęcia z widokiem na miasto. Podobnych nie zrobiliśmy w Nowym Jorku, ponieważ tam wjazd na jakikolwiek punkt widokowy na wieżowcu kosztuje co najmniej 40 dolarów za osobę, i to nie licząc podatku.
Czego nie odwiedziliśmy w Bostonie?
- Bunker Hill Monument – ważnego miejsca historycznego, które widać z daleka. Po prostu nie wystarczyło nam czasu. Prawdopodobnie wejście na jego szczyt zaoferowałoby piękne widoki na miasto.
- Institute of Contemporary Art – muzeum sztuki nowoczesnej, wydało się mniej ważne niż Museum of Fine Arts, według opisów w internecie nie jest też jakoś specjalnie obszerne.
- Boston Tea Party Ships & Museum – być może niesłusznie, ale miejsce sprawiało wrażenie bycia adresowanym głównie do dzieci.
- Isabella Stewart Gardner Museum – nieodwiedzenia tego miejsca żałuję najbardziej, bo dostępne w necie zdjęcia tego obiektu są niesamowite. Muzeum sztuki umieszczone w pałacu pełnym zieleni – musi być śliczne.
Michael Alfano, „Turning Heads” USS Constitution Museum USS Constitution USS Constitution USS Constitution
Komunikacja publiczna
Warto jeszcze wspomnieć o popularnej atrakcji turystycznej, jaką są rejsy promem po kanale i zatoce. Szczerze mówiąc, nie jestem wielką fanką długich rejsów, często odbywających się na zatłoczonym statku i kosztujących krocie. Co innego krótkie przeprawy promowe, oferujące idealny widok na miasto od strony wody, a nie wymagające większego zaangażowania w planowanie. Bostońska komunikacja publiczna na szczęście zawiera również promy i my skorzystaliśmy z jednego, aby dostać się do Charlestown – czyli na północną część miasta. Bilet kosztował nas zaledwie parę dolarów i zdecydowanie było warto!
Swoją drogą, sama komunikacja publiczna w Bostonie zaskoczyła mnie naprawdę pozytywnie. Tak naprawdę jedyną jej wadą było to, że niektóre pociągi metra bardziej przypominały podziemne tramwaje – ciasne i dostępne w większości głównie za pomocą schodków (zielona linia – „light-rail”). Pociągi przyjeżdżały jednak zupełnie punktualnie i bez opóźnień. Znalezienie właściwego wejścia czy peronu było też stosunkowo proste.
Poza tym, w mieście nawet istnieją ścieżki rowerowe! Ich siatka nie jest gęsta, ale są dobrze oznaczone i wydają się być całkiem przystępne dla lokalnych rowerzystów.
Podsumowanie
Trudno mi obiektywnie opisywać Boston, już po powrocie z Nowego Jorku. Moje pierwsze wrażenie było budowane na bazie porównań ze znanymi mi dobrze miastami europejskimi. Wizyta w Nowym Jorku zaktualizowała bazę porównań. Jak już pisałam, Boston zaskoczył mnie swoim „walkability”, ale także ilością zieleni miejskiej i takim spokojem – nietypowym jak na tak duże miasto. Zdecydowanie ciekawe wrażenie stworzyły te niewielkie historyczne obiekty, o dużym znaczeniu, ale obecnie schowane pomiędzy wysokimi drapaczami chmur. Tak jednak wygląda sam środek centrum – dalej zabudowa zaczyna się rozdrabniać i zamieniać w szeregowe budynki mieszkalne. To dotyczy zarówno północnej części centrum – North End, bostońskiego Litte Italy, jak i ciągnących się na południe obszarów mieszkalnych.
W pewnym momencie zorientowałam się, że w myślach mam: mogłabym tu zamieszkać. Nigdy nie byłam osobą, którą specjalnie ciągnęłoby do Stanów, ale wydaje mi się, tutaj naprawdę mogłabym żyć. Te myśli bardzo szybko zniknęły, zastąpione ciekawością, jak będzie w Nowym Jorku.