Ten wpis będzie drobną refleksją na temat zjawiska, które wbrew moim wszelkim oczekiwaniom, bardzo rozwinęło się w ciągu ostatnich miesięcy. Rozpostarło swe efekty w Internecie do tego stopnia, że nie mogło nie zostać niezauważone przez mój wewnętrzny zmysł hejtera-hipstera. Dzisiejsze przemyślenia będą dotyczyła zjawiska, które ja nazwę tutaj szafiarstwem, bo wszystko, co kończy się na -ctwo lub -stwo brzmi imo tak, jakby było tego niespodziewanie dużo, niechcianie zbyt wiele.
Kiedy dawno, dawno temu popularność zdobył słynny blog modowy Kasi Tusk, nikt nie przypuszczałby, że już wkrótce będzie można zaobserwować na Internecie wielki rozkwit podobnych stron. Strona córki premiera nie wzbudziła we mnie zbyt wiele zainteresowania: jakieś zdjęcioszki dziewczyny obdarzonej źle kojarzącą się twarzą i dużymi możliwościami (z moich podatków! z moich podatków!), nowe buty z ćwiekami, wycieczka w góry na narty, sesja zdjęciowa z psiapsiółką. Losowy blog, wyróżniający się spośród innych łatwo zapamiętywalnym nazwiskiem i w sumie niczym więcej. Gdzieś tam mówiło się o tym, że powstała od tego czasu cała masa podobnych blogów, ale jakoś nie sądziłam, że jakakolwiek inna szafiarka (pora użyć tego słowa) będzie chciała konkurować z panną Tusk.
Parę miesięcy temu przypadkiem natknęłam się na kolejnego bloga szafiarskiego. Losowe białe tło, krótkie notki tak małą czcionką, że najprawdopodobniej nawet nie co piąta osoba zabiera się za czytanie, i cała masa zdjęć. Fotografie wrzucone jakby bez jakiejkolwiek segregacji, bez odfiltrowania tych źle zrobionych, rozmazanych, nietrafionych kompozycyjnie, powtarzających się. Cały długi sznurek zdjęć, wczytujących się powoli, gdyż autorka nie znając realiów polskich sieci wrzuciła wszystko w wielkości „HD”. Dziewczyna była ładna, ale nie przedstawiała sobą jakoś niczego więcej poza urodą. Zagłębiłam się w szczegóły opisu strony i zrozumiałam, że za pomocą tego ciągnącego się w nieskończoność pasma zdjęć, chce ona zaprezentować swój nowy strój. Od razu urodziło się w mojej głowie następujące pytanie: kogo to interesuje? Wtem w odpowiedzi mym oczom ukazała się wtyczka facebooka, wyświetlająca kilkadziesiąt tysięcy fanów, z czego kilku znajomych. Dobra, każdy ma swoje zainteresowania, widocznie mój wewnętrzny hipsteryzm zablokował mi umiejętność zrozumienia tych właśnie, ale no…
Potem przez jakiś czas nie miałam do czynienia ze stronami tego typu, ale zmieniało się to coraz bardziej. To było jak plaga i – widząc, jak wielkimi społecznościami stały się fanpejdże szafiarek – po prostu musiałam kiedyś zacząć bardziej interesować się tą tematyką.
Nie trwało długo nim zaczęłam dostrzegać pewien schemat – taką wytyczną, jakiej trzymały się wszystkie najpopularniejsze szafiarki. Absolutnym obowiązkiem było posiadanie co najmniej jednej sesji zdjęciowej przed schodami, co najmniej jednej pary butów z ćwiekami i co najmniej jednej koszulki w kosmos. Do tego dochodziły modne gadżety typu kapelutek z bazaru i legginsy w panterkę. Strony też nie różniły się za bardzo – białe tło, mała czcionka, olbrzymie zdjęcia… Oczywiście każda z nich była oryginalna, każda wyjątkowa, ale – pewnie nieświadomie – prawie wszystkie na które trafiłam powtarzały dalej ten schemat.
Zdarzyło mi się gdzieś przeczytać artykuł ocierający się lekko o historię blogów szafiarskich i była tam mowa o tym, że dawniej tego typu strony prezentowały modę z lumpeksów i oryginalne kompozycje, a teraz szafiarki, bądź używane bardziej pogardliwie „szafiary”, stały się rozpuszczonymi lachami, które kupują ubrania w drogich sklepach, a następnie oddają je na gwarancji. Nie wnikam w szczegóły dotyczące prawdziwości tego stwierdzenia, jednak tak naprawdę zupełnie jest mi to obojętne. Nie obchodzi mnie, czy „się sprzedają”, bo jeśli tak, to nawet chwała dla nich, że potrafiły znaleźć sobie zajęcie, które jest dla nich jednocześnie przyjemne i zyskowne. Zawsze oczywiście znajdą się moralizatorzy, którzy będą uważali, że zarabianie na czymś co się lubi jest w jakikolwiek sposób złe. Mnie jednak zastanawia jedynie ten niezwykły rozgłos, jaki udało się zdobyć komuś, kto wrzucił kilkadziesiąt zdjęć swoich nowych butów.
Dodatkowo trochę żenującym wydaje mi się to całe jaranie się swoim własnym wyglądem. A kompletnie nie jestem w stanie zrozumieć jaranie się wyglądem zupełnie obcej osoby, która zdecydowała sfotografować się z każdej strony i wręcz podała na tacy swoją osobę wyrastającemu przed nią tłumikowi fanów. Lekko to podchodzi pod narcyzm, ale widocznie to właśnie tę cechę się obecnie w społeczeństwie ceni najbardziej. Tak, zdaję sobie sprawę, że odkryłam Amerykę, ale po to mam bloga tekstowego, aby wypisywać na nim moje własne herezje, jakichkolwiek nie budziłyby one uczuć w odbiorcy.
Nie chcę wyjść teraz na jakiegoś zazdrośnika, ja wcale nie życzę szafiarkom, aby nagle straciły zainteresowanie. Po prostu ten fenomen jest dla mnie na tyle niezrozumiały, aby po prostu uznać jego istotę za coś intrygującego. Jak to się stało, że coś – wydawałoby się przeznaczone dla osób o konkretnych zainteresowaniach – nagle stało się takie, powiedziałabym mainstreamowe. Popularność vlogów dziewczynek opowiadających o zawartości swoich torebek jestem w stanie zrozumieć, gdyż jest to zbliżone w formie do wielbionych przez większość programów telewizyjnych – nie wymaga umiejętności czytania i wysiłku fizycznego włożonego w kręcenie kółkiem od myszki (bądź w niektórych przypadkach przesuwanie kursorem paseczka po prawej :D). Co jednak tak przywiało ludzi do dziewczynek latających po polach zbożowych z drogimi lustrzankami w co-tydzień-nowej kompozycji ubraniowej?
Może mi to ktoś wytłumaczyć?