Ponieważ idą święta, wszystko powinno brzmieć sztucznie. Ludzie lubią nienaturalność i dlatego teraz napiszę pretensjonalny wstęp, który może zaowocuje przeczytaniem reszty wpisu przez te osoby i może spowoduje napływ czytelników spoza joggera (nie abym na was narzekała, trolliczki).
Każdy człowiek doświadcza niezliczonej ilości przemian wewnętrznych w swoim życiu. I tak było zawsze – wiem o tym, bo taki sobie wybrałam temat na maturze ustnej z polskiego. Skoro takie zagadnienie istnieje i jest omawiane, to usypiając na chwilę mój sceptyzm, uznajmy, że po prostu tak jest. Z okazji, że wszyscy gadają o końcu świata i o tym, że jedna z popularnych obecnie piosenek ma ponad miliard wyświetleń na youtube, to pomijając to drugie, chciałabym opisać koniec świata dla jednego człowieka i początek dla nowego – transformację i jej przyczynoskutki.
Opiszę coś, co razem z Matką Słońce nazwałyśmy „odmracznianiem”. Jest to specyficzny rodzaj przemiany wewnętrznej człowieka, która ma miejsce wbrew pozorom niezwykle często, ale w liceach plastycznych jest czymś wręcz domyślnym.
Zacznę od początku. Kto tak naprawdę rozpoczyna naukę w liceum plastycznym? W zdecydowanej większości dzieciaki, które zamiast latać po imprezach wolały zamknąć się w pokoju z paczką kredek i kawałkiem papieru z tesco, a następnie przypadkowo usłyszały od babci komplement wyrażający „pochwałę talentu” i uznały, że konsekwentnie muszą stać się wielkimi artystami.
Dokładnie te same dzieci, przez lata spędzone w gimnazjum będąc uznawane za „niemodne”, „niedbające o siebie”, „inne”, nagle zostają wrzucone do jednej instytucji, zwanej Plastykiem i tam zaczynają się prawdziwy armagedon. Kiedy okazuje się, że nie są już jedynym „niemodnym” dzieckiem w szkole, nagle zaczynają poczuwać siebie za wielką wspólnotę równie nie-na-czasie dzieci, które muszą tą „niepopularność” obnażać i manifestować. Z szarych myszek, które pojawiły się pierwszego dnia września, uczniowie szybko przeobrażają się w prawdziwe kinder-metale, neohipisów, nieskrytoemo, młodych i niedoszłych punkowców i zgodnie z innymi „niemodnymi” w gimnazjach subkulturami. Na początku roku jeszcze zdarzało mi się co jakiś czas zobaczyć, że parę osób przynosiło gitary do szkoły i grało na nich na przerwach. Teraz pierwszaki ograniczają się jedynie do noszenia ubrań za które w przeciętnym polskim gimnazjum zostaliby wyśmiani, a w przeciętnym wiejskim polskim gimnazjum, wysłani do dyrektora. Pierwsza klasa to zawsze wybuch energii twórczej, poczucie radości z powodu bycia w „elitarnej” szkole (za jaką się ją wtedy uważa) i szczęście, że wszystko jest takie idealne. W sumie – w porównaniu z instytucją gimnazjum, każda inna jest idealna. I tego nagłego napływu entuzjazmu doznaje prawie każdy nowy uczeń.
Pamiętam tamtą chwilę – wszystko było takie inne. Każdy ubierał się po swojemu, słuchał czegoś innego, niż lecące aktualnie w radiu hity i był taki „alternatywny„. I ja też taka chciałam być, chciałam się również wyróżniać… I nawet nie widziałam tego, że wyróżnianiem się było w takiej sytuacji właśnie to bycie niemrocznym. Zamiast tego kupiłam sobie jakoś wtedy glany i zaczęłam kombinować z farbowaniem włosów na jaskrawe kolory – fiolet, niebieski… Uważałam, że bycie odmiennym samo w sobie jest czymś fascynującym i po części zaczynałam upatrywać w tym jakiegoś sensu życia itp.
I teraz, kiedy od tego czasu minęły już ponad trzy lata, mogę bez wątpliwości stwierdzić, że zarówno ja, jak i ogromny procent tych „alternatywnych” osób, które tak chciały się wyróżniać, teraz doznajemy bądź doznaliśmy „odmrocznienia”. Osoby, które słuchały metalu i otwierając szafę widziały w niej czarną czeluść piekła, nagle zaczynają ubierać jasne kolory, kinder-metal ścina włosy, osoby, które definitywnie upierały się przy danych poglądach nagle zupełnie je łamią i zaczynają traktować wszystko z zupełnie innej perspektywy… Nawet ja przestałam być usilnym hipsterem i zaczęłam oglądać słit-modowe filmiki na youtube oraz zdecydowałam się pójść na najbardziej-niehipsterskie święto ostatnich klas. Co zdziwiło wszystkich, zaczęłam „nosić tapetę”, chociaż na razie ograniczam ją do samego tuszu do rzęs (dzisiaj do tego dołączyło coś, co się nazywa „puder kryjący w kremie”, ale z przeznaczeniem jedynie na konkretne wydarzenia). Już tylko wegetarianki pozostały trwałe w swych poglądach (chciałam napisać „przesądach”, ale wyszło „przeglądach” ;/).
Myślę, że ta magiczna przemiana pod koniec Plastyka ma dwa zasadnicze źródła. Jednym z nich jest znudzenie tą odmiennością i podświadome pragnienie odmienności od odmienności, co się sprowadza do normalnienia względem społeczności pozaplastykowej. Drugim, i chyba tym mocniej decydującym, jest przepracowanie i przemęczenie pod koniec szkoły, związane z zabieganiem do tych wszelakich studniówek-dyplomów-matur, co sprawia, że mało kto ma siłę na szerzenie swoich mrocznych poglądów. Odmracznianie to bardzo bezlitosny proces.
Jakie są tego skutki? Przede wszystkim ta różnica pomiędzy klasą pierwszą a czwartą. Poza tym chyba tylko i wyłącznie nowe doświadczenie życiowe do koszyka.
A i moich glanioszków się nie pozbędę, bo chociaż przestały dla mnie być przedmiotem osobliwym, nadal przekonującą jest ich funkcjonalność. Wygodne buty, w których można skakać po kałużach i rozmiażdżać wszystko pod stopami – to się nigdy nie znudzi, zupełnie jak folia bąbelkowa.
I to by było na tyle, smacznego mikołajka kto dostanie xD.