Właśnie nasunęło mi się na myśl jedno życiowe pytanie: co jest ważniejsze – rozwijanie umiejętności, czy tworzenie czegoś nowego? Wiadomo, że poza atrakcyjnym lenistwem i czasem spędzonym w patrzenie się w ścianę trzeba robić coś pożytecznego. Chyba nikt nie zaprzeczy, po prostu trzeba. Raczej nie znajdę osoby, która nie potrzebowałaby tej chwili, przynoszącej najczęściej uczucie satysfakcji; takiego małego wyzwania przed samym sobą – czy da się radę podołać wyznaczonemu zadaniu, czy nie. I tu pojawia się dwie opcje – skoro już wybrało się spędzenie najbliższego czasu w sposób planowo owocny, to czy lepiej wykorzystać go na pozyskiwanie umiejętności i ich szlifowanie, czy na tworzenie czegoś na podstawie już istniejących.
Stworzenie czegoś, danie życia przedmiotowi, pod którym można się podpisać – to oczywiście daje o wiele więcej satysfakcji niż uczucie nabycia nowej wiedzy. Niestety często taki wybór sprawia, że zamiast iść do przodu, dalej tkwi się w miejscu, na jednym poziomie. Są jednak dziedziny, w których w sumie teoria jest jedynie ułamkiem, a osiągnąć coś można tylko poprzez wkładanie czasu w pracę. Chociażby wszelkie sztuki, w tym plastyczne, gdzie przecież zdobyta, wyuczona wiedza nie stanowi istotnego procenta osiągania jakiegokolwiek poziomu. Odwrotnie z naukami ścisłymi, gdzie przecież nie osiągnie się niczego, recytując latami tabliczkę mnożenia.
W obrębie jednej dziedziny trudność wyboru jest praktycznie żadna. Na ogół nie trzeba się zastanawiać, czy teraz należy podszkolić umiejętności, czy je wykorzystywać. Gorzej kiedy pomiesza się wszystkie dziedziny z jakimi ma się do czynienia i spróbuje wybrać, czemu poświęci się najbliższą godzinę, dzień czy miesiąc. Ach te trudności z organizacją czasu – gdyby nie ich kilkuwyrazowa nazwa, to mogły by być moim drugim imieniem. No może trzecim, zaraz po „nienawidzę poniedziałków”. A wakacje to taka pożywka, która sprawia, że te trudności mają tak duże pole do popisu, że zrobią wszystko abym tylko poświęciła cały kolejny dzień na zastanawianiu się nad tym, za co się zabrać. Zbyt wiele planów, zbyt niski priorytet każdego z nich. Jednak brakuje mi tego stresu spowodowanego nadmiarem rzeczy zatytułowanych „na miesiąc temu” do zrobienia. Oczywiście to nie jest tak, że leżę i nic nie robię – po prostu postępuję tak, aby nie musieć oznaczać danego dnia jako „tego, w którym nie zrobiłam absolutnie nic”.
Ale wracając – mamy satysfakcjonujące tworzenie i uprzystępniające przyszłość zbieranie wiedzy. Poza tym cała masa czynności czysto przyjemnościowych, które można uznać za marnowanie czasu w porównaniu z dwoma powyższymi opcjami. Jak wybrać, aby nie zostać gdzieś pośrodku bez niczego? Najgorzej będzie, jeśli nagle okaże się, że właśnie nastąpił wrzesień a z moich planów wakacyjnych ostał zrealizowany jeden i to nie w całości. A tak jest kurde zawsze ><.