Kiedy byłam mała,każda najdrobniejsza rzecz potrafiła wywołać we mnie ogromny stres. Bywało, że przed zaśnięciem leżałam w łóżku, i czekając na sen, usilnie próbowałam odgonić od siebie złe myśli – niewygodne wspomnienia, niekomfortowe sytuacje, a nawet wydarzenia które mogły mieć miejsce, ale nie miały. Na przykład kiedy raz wróciłam z jakiejś pobliskiej podróży pociągiem, przez kilka następnych nocy moje myśli zaprzątał obraz wydarzenia, w którym albo wychodząc z pociągu nagle podwija mi się noga i spadam pod tory idealnie w momencie, w którym on rusza, albo przechodząc obok, upadam na tory, prosto pod nim. Prawdę mówiąc, jestem przekonana, że takie wizje ukazywałyby mi się po dzień dzisiejszy, gdybym nie zaczęła sypiać o wiele, wiele krócej i tylko wtedy, kiedy już nie-spanie staje się naprawdę męczące.
Ale nie o tym dzisiaj.
Chciałabym napisać o innym stresie ciągnącym się od dzieciństwa. Jest to strach przed gubieniem przedmiotów. Pamiętam, że lata temu byłam bardzo niedbałym i roztargnionym dzieciakiem i cechy te sprawiały, że wiecznie nie pamiętałam, gdzie pozostawiałam swoje zabawki. Za każdym razem, kiedy coś mi zginęło, nie płakałam jednak z powodu braku tej rzeczy. Bałam się tego, że jak rodzice dowiedzą się, że zgubiłam daną rzecz, będą bardzo źli. Nie myślałam wtedy o tym, jakie mogłyby być konsekwencje tego „bycia bardzo złym” – moje myśli były tak zaprzątnięte strachem, że działałam zupełnie nieracjonalnie. Kiedy rodziców nie było przez chwilę w domu, szukałam zagubionej zabawki wszędzie. We wszystkich innych momentach udawałam spokojną i starałam się za wszelką cenę pokazywać, jak bardzo niczego nie szukam. Tak, wiem, że to głupie, ale byłam wtedy dzieciakiem.
Niestety, niektóre skłonności pozostają na zawsze. Chociaż dzisiaj nie mam powodów bać się reakcji kogokolwiek na to, że zgubiłam jakąś swoją rzecz, nadal czuję psychiczny dyskomfort, kiedy coś nie znajduje się w miejscu w którym być powinno. Kiedy czegoś nie ma, nagle tego wartość naprawdę wzrasta i myśl o tym ląduje na pierwszy plan w moim umyśle. No i każdą wolną chwilę przeznaczam na szukanie tej rzeczy, ciągle w tych samych miejscach – tak na wypadek, gdyby to się tam magicznie nagle miało pojawić. Kiedy jakaś rzecz mi ginie, po prostu czuję do siebie żal i wygarniam sobie bałaganiarstwo, nieuporządkowanie i brak rozwagi.
Dlatego właśnie naprawdę bardzo, bardzo, o jak bardzo, nie lubię, kiedy ktoś pożycza moje rzeczy na czas nieokreślony, nie mówiąc ani słowa, a na pytanie czy gdzieś ich nie widział, odpowiada przecząco. Nienawidzę też tej chwili, kiedy otwieram szufladę takiej osoby, szukając tam czegoś, a znajdując całą masę rzeczy, które „zgubiłam” przez ostatnie kilkanaście miesięcy. I chociaż nie jestem doktorem fizyki, wiem, że nawet jeśli ta dana osoba nie ma pojęcia, dlaczego moje rzeczy leżą w jej szufladzie i w dodatku nawet nie zdaje sobie sprawy z samego ich leżenia tam, szansa, że one się tam przeteleportowały, spokojnie mogłaby być zaokrąglona do zera.