Dzisiaj w nocy śniła mi się wioska położona w sercu lasu. Dziki teren, porośnięty gęsto zielenią pełen był małych, parterowych domków ułożonych na pagórkach tak jakby czas dopasował ich kształt do zakrzywienia podłoża. Pomimo braku siatki ulic (pomiędzy domami nie biegły nawet wydeptane ścieżki), wioskę przecinała wąska, ale ruchliwa, ulica. Kiedy się obudziłam, w głowie kłębiło mi się mnóstwo myśli, a jedna z nich brzmiała: nie mogłabym mieszkać poza miastem.
Pod koniec XX wieku zaczęła pojawiać się w Polsce moda na zamieszkiwanie terenów podmiejskich. Być może był to zachwyt amerykańskim stylem życia, a może po prostu niechęć do centrów miast, kojarzących się albo z rozsypującymi się kamienicami, często nienadążającymi za współczesnymi potrzebami domowników, albo za szarymi blokowiskami z wielkiej płyty. W nich z kolei można czasem odnieść wrażenie, że wraz z sąsiadami stanowi się jedną, wielką rodzinę – gdzie każdy widzi kiedy ktoś inny wychodzi i słyszy kiedy ktoś właśnie załatwia swoje sprawy w toalecie. Nie dziwię się, że ludzie zapragnęli znowu mieć swój kawałek podwórka, a na nim swoje cztery ściany (czyli innymi słowy domek typowy z katalogu) i garaż na trzy samochody. Jeszcze tylko przydomowego basenu brakuje, ale poza tym jedno z marzeń na liście można odhaczyć.
Po jakimś czasie pomysł podłapali deweloperzy i i tam zaczęli stawiać bloki. Mała zabudowa wielorodzinna, czasem duża zabudowa wielorodzinna, wysoki standard wykończenia i widok na malowniczy teren w którym do czasu znalezienia się kupców nikt jeszcze niczego nie wybuduje. Jakaś chwytliwa nazwa, mówiąca o tym, że miejsce jest malownicze, spokojne i z pewnością ma wartość historyczną i już ludzie gnają z centrów miast na przedmieścia.
Zalety mieszkania na przedmieściach
Chyba największą zaletą przedmieścia jest cena. Taka sama działka w środku miasta będzie zawsze o wiele droższa, a to się także przekłada na koszt mieszkań deweloperskich. Inną kwestią są możliwości szaleństwa projektowania – podczas gdy w mieście często Miejscowy Plan Zagospodarowania Przestrzennego bardzo konkretnie wskazuje jak ma wyglądać dom na danej działce, daleko za miastem można się oddać większej fantazji. Zwłaszcza tam, gdzie takiego planu nie ma i decyzja o zabudowie jest podejmowana tylko na podstawie sąsiednich budynków. Dzięki temu można tam spotkać domy typu „koszmar dekarza”, „marzenie sprzedawcy farb” albo „na ch*j mi architekt”. W kontraście do tego są jeszcze osiedla identycznych domków – dla tych, którzy lubią większy porządek i wolą codziennie liczyć domki na swojej ulicy, niż wyłamywać się przed szereg.
Kolejne zalety widać już podczas zamieszkiwania – jest raczej cicho (dopóki sąsiad nie kupi sobie wieży i nie zacznie robić regularnego grilla w towarzystwie reklam środków na pieczenie, swędzenie i upławy), stosunkowo bezpiecznie (bo mniej ludzi na kilometr kwadratowy) i spokojnie. Przedmieścia kojarzą się z posiadaniem własnego ogródka, z brakiem sąsiadów robiących kilkuletni remont i możliwością zorganizowania imprezy bez zamartwień, że ktoś wezwie policję z powodu hałasu. Czy tak wygląda rzeczywistość podmiejskich osiedli? Nie sądzę.
Wady mieszkania na przedmieściach
Jeśli mieszkanie poza miastem komukolwiek kojarzy się z zielenią, ogródkiem i dbaniem o przyrodę, to będę musiała go zasmucić. Z takimi działkami wiąże się pociągnięcie wszystkich mediów (kabli, rur, kanalizacji) przez długie kilometry, poprowadzenie dróg i tym samym często wycinka lasów. Potem może okazać się, że brakuje komunikacji publicznej, że autobus miał być, ale było za mało pasażerów, że do stacji kolejowej trzeba przejść dwa kilometry lub kilometr przez bagnisko, a rowerem i tak za daleko. Więc każdy ma samochód. Nie każdy dom, a każdy człowiek – i mama i taka i siostra i brat. Jak tylko osiągną pełnoletność, dostają swoje własne auto, aby rodzice nie musieli ich wozić do szkoły. Potem te wszystkie samochody robią codziennie tę samą trasę z domu do miasta i z miasta do domu (—>w międzyczasie zajmując mnóstwo miejsca na ulicach). Nawet aby przejść się na spacer trzeba gdzieś najpierw dojechać samochodem, bo co to za wycieczka pomiędzy domami sąsiadów. Z całą pewnością klimat i przyroda na tym tracą.
Problemem jest właśnie to, że wszędzie jest daleko – do sklepu, do biblioteki, do centrum kultury i do kina. Do każdego z tych miejsc planuje się całą podróż. Na uczelni trzy godziny okienka i więcej nie skutkują powrotem do domu na obiad – bo tego nawet nie zdążyłoby się odgrzać. Zamiast powrotu szuka się zajęcia na miejscu, a więc najlepiej mieć ze sobą laptopa, książkę i materiały do nauki na kolejne zajęcia. Ewentualnie spacer do pobliskiej galerii handlowej, aby wydać na śmieciowe jedzenie cztery razy więcej niż na obiad, który i tak się zje po powrocie. Znajomym też się nie chce przyjeżdżać, bo daleko, bo oni nie mają samochodu, bo ostatni autobus o dziewiętnastej trzydzieści i na półtora godziny się nie opłaca. W końcu mieszka się na osiedlu-sypialni, budzącym się do życia na chwilę wieczorem i na trochę dłuższy czas w weekendy, a za dnia martwym i opustoszałym jak miasto duchów.
Dlaczego wolę mieszkać w mieście?
Bo jestem zbyt leniwa, aby mieć wszędzie daleko. Mieszkając 20 minut spacerem od politechniki, mogę pojawić się tam w każdej chwili, nic nie kusi mnie aby nie pójść na jakiś wykład tylko dlatego, że danego dnia nie ma żadnych innych zajęć. Ani nie stracę dużo czasu, ani nie zmarnuję całego dnia na dojazdy. Mogłabym też mieszkać w rowerowej odległości, ale wtedy byłoby trudniej zimą, choć osobiście znam wielu rowerzystów, którym oblodzony chodnik nie straszny. Oba te sposoby dotarcia na uczelnię są na tyle aktywne, że w razie braku czasu na sport nie muszę się martwić, że zapomnę jak się chodzi. Gdybym jeździła na uczelnię samochodem, szybko mój tryb życia zamieniłby się w 100% siedzący.
Poza tym, lubię się przejść po mieście. W tym momencie pieszo jestem w stanie dojść i do śródmieścia Gdańska i na molo w Sopocie (choć to drugie to już dłuższy spacer). Mogę wybrać się pooglądać murale na Zaspie albo falowce na Przymorzu. Nie potrzebuję biletu na autobus aby odwiedzić Brzeźno czy Morenę, ale jeśli skorzystam z komunikacji publicznej, to na miejscu zobaczę jeszcze więcej. Najbliżej mam do zrewitalizowanej ostatnio części Wrzeszcza Dolnego – spacer po tym pięknym miejscu nie wymaga żadnych przygotowań, wychodzę z domu i po chwili jestem na miejscu. Górny Wrzeszcz też ma swoje ciekawe zakątki. Praktycznie idąc w dowolną stronę z wynajmowanego mieszkania w środku miasta mogę natrafić na coś ładnego. A że i stację SKM mam blisko, w każdej chwili, niewielkim kosztem, mogę odwiedzić Gdynię.
W przeciwieństwie do tych osiedli-sypialni miasto jest w ciągłym ruchu. Wyglądam przez okno i widzę przemieszczające się samochody, ludzi idących chodnikiem czy odwiedzających okoliczne sklepy. Czuję, że spełniona jest ta niewytłumaczalna potrzeba poczucia, że zegar się nie zatrzymał, że nie jestem ostatnim żyjącym człowiekiem na świecie, że wokół toczy się życie. Zawsze w tych filmach o samotnych nawiedzonych domach najbardziej przerażało mnie to mieszkanie na odludziu, gdzie w jakiejś tragicznej sytuacji nie ma wokół nikogo, kogo można by było zawołać. Wśród miejskiej anonimowości pewnie również nikt nie odpowiedziałby na wołanie o pomoc – ale przynajmniej by je usłyszał, to nie byłby niemy krzyk.
Poza tym, w mieście zawsze jest cieplej. Osobiście pokochałam życie w ocieplonym bloku po dwudziestu latach spędzonych w surowej jednorodzinnej kostce, takiej jakie budowano w latach 70. Teraz domki jednorodzinne oczywiście się ociepla – można wręcz pójść o krok dalej i stworzyć dom energooszczędny a nawet pasywny – a te wymagają naprawdę porządnej warstwy izolacji. Miasto jednak tworzy wokół siebie wyspę ciepła – dzięki intensywnej zabudowie i jeszcze intensywniejszemu życiu ludzi w niej i wokół niej, klimat miast ma zupełnie inne właściwości. Oczywiście zanieczyszczenie powietrza też jest większe, to jest ogromną wadą. Na szczęście wiedza o tym wzrasta i może w końcu i Polska będzie miała bardziej ekologiczne i zdrowe miasta. Do tej pory mamy, niestety, krakowską szarość.
Miasto ma też swoje wady
Choć mniejsze. Czasem chciałoby się uciec od tego zgiełku, od zaglądających za firanki przechodniów i agresywnie wyglądających typów za narożnikami ulic. Czasem chciałoby się nie słyszeć wrzasku dziecka sąsiadów albo nie wdychać smrodu idącego chodnikiem palacza. Czasem przeglądając oferty mieszkań na wynajem, ta mniejsza cena kusi, aby jednak zamienić dom w sypialnię a weekend w spanie do 14, bo nikt wcześniej nie obudzi odgłosem wiertarki.
Chyba jednak nie zniosłabym tego braku życia za oknem, nawet gdyby było to najpiękniejsze okno i najtańsze jednocześnie.