Ponieważ długo już nie pisałam, nadszedł wreszcie ten czas, aby posprzątać sobie ten cały bajzel w głowie i poukładać co niepotrzebniejsze myśli pomiędzy zdaniami na tym blogu. Nastrój mam dobry, więc smętów nie będzie – jeśli ktoś stwierdzi inaczej, będzie to uwarunkowane jedynie złym wpływem, jaki wywarło środowisko zewnętrzne na jego sposób postrzegania wypowiedzi składających się ze zdań niepojedynczo złożonych, nie zawierających nawet 5% emotikon jakie powinny zawierać, aby – w jego mniemaniu – mogły się zaliczyć do „niesmętów”. Jednak – ponieważ nie piszę tego bloga dla osób, które koniecznie chcą poczytać Różne Bardzo Śmieszne Rzeczy z Dużą Liczbą Emotikon, a jedynie tak skromnie dla siebie – kontynuować będę pisanie w ten sposób.
Dobrze, głupi wstęp odstraszający przeciętnych czytelników mam już za sobą – mogę więc zacząć pisać swobodnie, zapełniać tę kartę ofisa. Jednym z celów tego bloga jest pisanie o rzeczach, które zapewne nie byłyby wysłuchane w innej formie, a już na pewno nie w formie dialogu. Większość ludzi tak denerwuje, kiedy na pytanie „co jest?” odpowie się „nic”. Ja uważam, że „nic” to najlepsza odpowiedź na to pytanie, gdyż osoba, która je zada rzadko kiedy zrozumie o co tak naprawdę chodzi, nawet po dłuższej rozmowie. Cechą iście ludzką jest reakcja polegająca na zinterpretowaniu tylko początku wypowiedzi (po swojemu) i przejęcie się nim tak, że aż ciąg dalszy zostaje zignorowany. Tak mało osób potrafi słuchać… Odbiorca nawet krótkiej wypowiedzi robi wszystko aby tylko móc ocenić (nawet podświadomie), chce znaleźć się albo po stronie mówiącego, albo przeciw niemu; chętniej wybiera opcję drugą, gdyż daje ona znacznie większe pole do popisu w dyskusji. Ludzie wprost uwielbiają uświadamiać drugą osobę, że nie ma ona racji. Dodatkowo stwierdziłabym nawet, że czym bardziej ktoś na siłę szuka błędów w rozumowaniu drugiego, tym trudniej mu się przyznać do własnych. Czyżby podświadomie postawił swój umysł wyżej? Oczywiście to, co tu piszę to tylko moje drobne domysły, ale czy nie za często znajdują one odzwierciedlenie w rzeczywistości aby nazwać je losowymi i wyssanymi z palca?
Temat drugi, powtarzany aż zbyt wielokrotnie na tym blogu, czekający na ostateczne zamknięcie: uczucia/emocje. Ostatnio coraz częściej się słyszy, że to słowa przereklamowane, swoiste wytłumaczenia poszczególnych zachowań – oczywiście tych najbardziej nielogicznych, głupie powody, dla których ludzie robią nie jedną rzecz a drugą, wręcz traktuje się ich nadmiar u drugiej osoby jako coś złego, coś, czego trzeba koniecznie unikać. Ja nie będę wnikać, co jest tu tylko wymyślonym przez „nielogicznych” słowem, a co istnieje w rzeczywistości – za mało mam danych, aby cokolwiek stwierdzić na 100%. W każdym razie działa sobie taki skromniutki mechanizm w organizmie każdego człowieka, że – mówiąc ogromnym skrótem (przyznam się do swojej niewiedzy z zakresu biologii) – jak jest dopamina to człowiek jest szczęśliwy, a jak jej nie ma, to mniej. I nigdy nie uwierzę, że to, że jest mi teraz smutno a następnym razem wesoło zależy od tego, że tak sobie sama ustaliłam – chyba specjalnie aby torturować wszystkich wokół. Jeśli nie mam nastroju, to nie jest to wynikiem mojego „a teraz pozbieram sobie trochę atencji od wszystkich wokół, wmawiając sobie, że jest mi tak smutno”, a jedynie głupią biologią i prawami rządzącymi przyrodą. Gdyby nie to, że nauki biologiczno-chemiczne to ta część nauk wszelkich, którą zgłębiać bym chciała najmniej, z pewnością po wielu latach prac i kucia zaczęłabym badać wpływ niskiego ciśnienia i złej pogody na dostarczalność dopaminy skądśtam gdzieśtam. Ale mniejsza, sławnym biologiem nie będę – w tym momencie moja najbardziej prawdopodobna przyszłość to wieloetatowy, profesjonalny obsługiwacz produktów łopatnych w celach tworzenia w ziemi powierzchni znacznie wklęsłych. Jak rozróżnić dobry nastrój od złego: stwórz z nieliczną grupą znajomych wydarzenie na facebooku typu „Gräsklippare Day„ (Dzień Kosiarki), zaproś zupełnie niepowiązane ze sobą osoby i czekaj na efekty, śmiejąc się pośród osób z tego grona, że nadal osób uczestniczących jest tyle co stworzycieli wydarzenia – to jest nastrój dobry, dopamina leje się jak w Rosji wódka. Zły nastrój jest wtedy kiedy zaczynają pojawiać się niezwykle irytujące myśli, typu „kurwa, co ja robię, po co to?”. To jest przykład wzięty z życia – przecież na potrzeby głupiego przykładu do fragmentu wpisu nie wymyśliłabym czegoś aż tak złożonego.
Noszę od dwóch dni okulary. Słyszałam już zbyt wielu wersji „jak w nich wyglądam”, więc opis sobie daruję. Oprócz tego niesamowitego uczucia, jakim jest możliwość zobaczenia czegoś, co jest dalej niż pół metra ode mnie wyraźnie, pojawiło się jednak kilka rozczarowań. Już teraz mogę stwierdzić, że są one brudne, co mnie niepokoi, gdyż nie chcę sobie zniszczyć wzroku podczas właśnie zapobiegania jego zniszczeniu. Mam nadzieję też, że po jakimś czasie zniknie we mnie to uczucie noszenia na sobie maski, czegoś co chce się jak najszybciej zdjąć. Ostatnią sprawą związaną z okularami jest uświadomienie sobie jak bardzo rozleniwiłam mózg dostarczając mu tak mało danych za pomocą wzroku, że aż przyzwyczaił się do rozpoznawania odległości nie po wielkości danego obiektu a po jego ostrości. Kiedy wszystko stało się ostre i wyraźne, nagle ta głupia możliwość zniknęła i trzeba porównywać wielkość widzianego obiektu do jego wielkości rzeczywistej, co jest procesem o wiele bardziej skomplikowanym. Choć w sumie do wszystkiego można się przyzwyczaić.
Doszłam właśnie do wniosku, że to, co piszę na tym blogu nie jest chaotyczne jedynie podczas pisania, a kiedy nawet ja próbuję to przeczytać, okazuje się, że to kupa nieposklejanych ze sobą zdań, każde na inny temat, każde w innej formie. Nie wiem, co mnie podkusiło do zerknięcia wyżej w świeżo napisany tekst, ale postaram się więcej nie popełnić tego błędu.