Dlaczego tak zawsze ma być, że jak już wszystko zaczyna się układać, świat staje się piękny, problemy – nawet, jeśli nie znikają – tracą na ważności, a bezsens tego wszystkiego staje się nieistotny, to nagle wszystko musi się rozpierdolić z jakiegoś głupiego powodu. Już zaczynałam przestawać martwić się przyszłością, uczyłam się cieszyć z chwili obecnej… I skończyło się tak, jak zawsze. Bo życie bez problemów, bez smutku i łez byłoby zbyt piękne, aby mogło istnieć na tym pojebanym świecie.
Jeszcze wczoraj, pomijając narastający ból głowy, który dokuczał mi praktycznie przez cały dzień, życie miało dla mnie jakiś sens. Pomyślałam, że nawet jeśli teraz mi coś nie wychodzi, to mam jeszcze mnóstwo czasu, aby się wszystkiego nauczyć, że nawet jeśli teraz jest źle i życie jest do dupy, to już za jakieś 750 dni wszystko się zacznie na nowo, w nowym zajebistym życiu, wolnym od rodziny, wolnym od tego zadupia, w którym mieszkam, wolnym od wszystkiego, co teraz sprawia, że nie mogę swobodnie myśleć. Postanowiłam wczoraj, że wykorzystam te 750 dni najlepiej jak potrafię, postaram się nie marnować ich, użalając się nad sobą, a przeznaczę je na doskonalenie siebie, znalezienie celu w życiu i pójścia w jego kierunku. Może poważniej się wezmę za tą nieszczęsną grafikę – w końcu jakoś muszę na te studia zarobić, a już w ich trakcie nie będzie czasu, abym na przykład poświęcała kilka godzin dziennie stojąc na ulicy z ulotkami. I jakoś nie obchodziła mnie teoria rodziców, że nie pójdę na studia z powodu braku funduszy czy wykształcenia. To, że oni mają braki w wiedzy, a większą część pieniędzy przeznaczają na obrzydliwe fajki, nie znaczy, że odziedziczyłam po nich genetyczną tendencję do tego samego. A przynajmniej mam taką nadzieję.
W każdym razie… to było wczoraj. Dzisiaj, po tym jak moja ukochana siostra poprawiła mi nastrój do tego stopnia, że nie wiedziałam, czy się wkurwiać, czy płakać, zaczynam mieć wątpliwości do tej cudownej przyszłości, która gdzieś tam tkwi w moim umyśle i funkcjonuje jako pozytywna wizja, niepoparta żadnymi faktami z teraźniejszości czy przeszłości. Po prostu zaczynam wątpić w prawdopodobieństwo zaistnienia tak dobrego życia. Czasem dochodzę do wniosku, że aby spełniły się moje marzenia, musiałabym najpierw być zupełnie innym człowiekiem. Wiem, że każdy może się zmienić, zawsze można tak nagle stać się kimś zupełnie innym – to tylko kwestia przestawienia swojego myślenia. I pod tym względem czasami myślę, że mój umysł jest w pewnym sensie wybrakowany. Większość ludzi dobrze czuje się z byciem sobą, a jeśli nie, to staje się tym, kim chce być. Nie wiem, czy to dusza buntownika, czy jakaś wewnętrzna bariera, ale ja tak nie potrafię. Niektórych cech w sobie szczerze nienawidzę i chciałabym się ich pozbyć, ale kompletnie nie mam pomysłu, jak to zrobić.
Czasami na przykład dochodzę do wniosku, że jestem za mało niezależna. W sumie to nie potrafię zrobić za wielu rzeczy tak „dla siebie” – jakoś nie sprawiają mi one wtedy przyjemności. Kiedy na przykład oglądam ciekawy film, to w sumie tylko czekam, aż się skończy, zerkając na chwilę na pasek pokazujący, ile już przeszło. Dlaczego więc oglądam? Jedynie po to, aby dać mu okejkę na fejsbuku, dodać do MAL’a, jeśli to animiec, czy porozmawiać o nim z kimś, kto się nim podnieca. A poza tym, to nie sprawia mi to zbyt wielkiej przyjemności. Poza tym oglądam, licząc na jakąś dodatkowo zdobytą wiedzę, czy chwilę refleksji, która być może pomoże mi znaleźć cel w tym wszystkim. No i po to, aby mówić, jaki to ten film był piękny, wyolbrzymiając każde jego najdrobniejsze wrażenie.
Nareszcie jest ciepło. Nie muszę już siedzieć pod kocem, czekając aż zima się skończy. Za to przypomniał mi się powód, dla którego w zeszłym roku smutałam w wakacje. Chodziło głównie o marnowanie pięknej pogody na siedzenie w domu. Po prostu nie wiedziałam, co robić na zewnątrz. Spacerowanie bez celu znudziło mi się po dwóch takich wyjściach, a nikogo chętnego do wspólnego przejścia się nie udało mi się znaleźć. Funduszy też nie miałam, aby gdzieś sobie pojechać, a nawet jeśli by mi starczyło, to głośny sprzeciw rodziców (których jeszcze wtedy słuchałam) ograniczyłby mnie do indżojowania wakacji na tym cudownym zadupiu. W tym roku jest lepiej – jeszcze mi zostało trochę pieniędzy z osiemnastki, choć większość z nich zeżarło tlk, reg, pkp i busy. Może do wakacji uda mi się wreszcie znaleźć jakąś pracę, dzięki której mogłabym sobie zapewnić finanse do opłacania tlk, reg, pkp i busów w roku przyszłym. W sumie to nawet lepiej się już czuję – po napisaniu o istnieniu możliwości zdobycia jakiś pieniędzy nawet prawie w to uwierzyłam…
Będę nosić okulary. Może to i dobrze – w końcu to +10 do inteligencji, a -10 do wyglądu, na którym ostatnio mi coraz mniej zależy. A zwłaszcza na tym zewnętrznym – wewnętrzny jest nadal priorytetem, jakoś gorzej odbieram ludzi z paskudnymi, zafajczonymi płucami.
Dobra, nie chce mi się pisać więcej. To wszystko jest bez sensu, w sumie nawet nie wiem, o czym w ogóle był ten post. A, o tym, co zwykle, czyli o niczym.