Ja rozumiem, że gdyby życie było prostą drogą bez skrzyżowań, rozstajów, rozwidleń, etc. musiałoby być beznadziejnie nudne, jednak w sytuacji, kiedy po raz setny wracam do tego samego rozwidlenia czasami sie zastanwiam, czy nie lepiej by było przejechac autostradą – szybko i bezproblemowo. Podobno powinnam zacząć myśleć pozytywnie. Problem polega na tym, że gdybym nagle zaczęła cieszyć sie każdą chwilą, zabiłby mnie nadmiar chwil z przeszłości, które zostały zmarnowane (choćby na słynnym patrzeniu się w sufit). Innym sposobem jest zamknięcie jakiegoś etapu życia. Do końca szkoły mam jeszcze ponad 2 lata (co jest dla mnie wyznacznikiem daty przestawienia się na inny tryb życia, ze sposobem myślenia włącznie – co zresztą przyjdzie odruchowo jako efekt uboczny zmian). Gdybym była bardzo zdesperowana, mogłabym zmienić wszystko teraz – wszak tyle sposobów na wywrócenia życia do góry nogami istnieje, a tak wiele można jeszcze wymyślić. Jednak na razie jeszcze jakoś się trzymam i co najwyżej mogę powoli przygotowywać się do zmian, pofragmentalnie odrzucając światopogląd pozostały z dzieciństwa, pochodzący głównie z zewnątrz – przez wpływy innych ludzi, którzy zawsze stali nade mną. Teraz, po latach, zaczynam wierzyć, że wszyscy są sobie równi. Izokefalizm.
Mniej więcej tyle udało mi się napisać na telefonie, w celu opublikowania tego w miniblogu. Jednak internet w mojej komórce nie dopuścił do tego czynu i z tego niedługiego wpisu pozostało tylko kilka pierwszych linijek. Aby jednak wpis nie był za krótki dodam jeszcze trochę, kilkanaście godzin później.
Przez kilka ostatnich dni miałam dość dobry nastrój. Według paru osób jest to ściśle powiązane z tym, że zwiększyłam o kilka godzin (można nawet powiedzieć, że podwoiłam) czas snu. Ja jednak raczej nie byłabym tego taka pewna. Już prędzej można by to połączyć z faktem, że temperatura się trochę podniosła, a to całe białe gówno, zwane śniegiem, zaczyna się cudownie roztapiać, wypuszczając powoli śladowe ilości zapachu wiosny, którego nie da się porównać do żadnego innego i jest to chyba jeden z najprzyjemniejszych zapachów, jakie przyroda nam oferuje w swojej szerokiej gamie. Gdybym go miała porównać do jakiegoś uczucia, byłaby to na pewno tęsknota. Zawsze, kiedy stopnieje śnieg, zaczynają mi się przypominać wszystkie chwile – choć głównie te przyjemne – które gdzieś tam utknęły pod białą pierzyną pamięci, symbolizowaną przez śnieg, który zakrył je mocniej niż kurz, osiadły na nich z powodu zapomnienia. I właśnie, kiedy ten śnieg topnieje, spływa wraz z kurzem ze wspomnień, wyrzuca je na wierzch i sprawia, że przestaje się myśleć, o tym, co dotyczy przyszłości i teraźniejszości. Co prawda na zewnątrz śniegu jest jeszcze nieprzyjemnie dużo, ale już pojawiają się nadzieje, że ilość ta nie wzrośnie aż do następnej zimy.
I niestety – jak to zwykle ja – wpadłam wczoraj wieczorem (choć pewnie większość tą porę nazwałaby jednogłośnie nocą) w tak beznadziejny nastrój, że nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Gdyby mnie jeszcze głowa nie bolała, może przynajmniej spróbowałabym zasnąć. Poza tym – noc z soboty na niedziele to najlepszy czas aby się wziąć za coś twórczego. Dzięki temu, że wszyscy wtedy śpią, oraz temu, że nie muszę następnego dnia wstać przed świtem, miałam prawie nieograniczoną ilość czasu na choćby otwarcie Photoshopa i stworzenie czegokolwiek. Tak, tworzenie zawsze (albo prawie zawsze) poprawia mi nastrój. A co ja zrobiłam? Przez trzy godziny męczyłam się patrząc beznamiętnym wzrokiem w ekran, odświeżając po kolei pootwierane karty w przeglądarce. Bardzo chciało mi się rozmawiać. Jednak wszelkie rozmowy kończyły się na monologach jednej ze stron. Byłam w nastroju nieprzysiadalnym. Nawet nie pojawiła się typowa dla takiej sytuacji nieopanowywalna potrzeba wyjścia na zewnątrz i włóczenia się bez celu, której to potrzeby jeszcze nigdy nie miałam okazji zaspokoić. 4w5 bez możliwości. Z jednej strony chciałam mieć kogoś przy sobie, z drugiej chciałam być sama. Całkowicie sama – jedna jedyna w pustej przestrzeni. W końcu przypięłam tablet, otworzyłam Photoszopa i zaczęłam pisać ręcznie różne nieprzyjemne rzeczy. Trochę pomogło. A przynajmniej na tyle, ze zebrałam się wreszcie spać. Jednak jeszcze dręczyły mnie myśli.
Teraz, na szczęście, wszystko powoli zaczyna się uspokajać. Co prawda, nadal jestem przygnieciona masą obowiązków. Powoli staram się kasować u siebie głupi odruch przerzucania części z nich na innych. Skoro nie da się odpocząć, należy zacząć ćwiczyć, aby zwiększyć wytrzymałość. Ktoś kiedyś powiedział, że jest się tym, kim chce się być. Nawet jeśli to nieprawda, to chcę w to wierzyć. Okłamię samą siebie, wmówię to sobie. Jakiś czas temu przypomniało m się, ze za czasów gimnazjum zawsze chciałam być kimś innym. „If you don’t like where you are, then change it. You are not a tree”.
Wszystko się szybko zmienia. Wszystko się zmienia coraz szybciej.