Kompletnie, ale to kompletnie nie chce mi się spać. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, ze czegokolwiek innego robić też mi się nie chce. Zarówno dzisiaj, jak i wczoraj nie działo się absolutnie nic ciekawego. Na dłuższą metę to naprawdę demotywuje. Poza tym odkryłam w sobie kolejną bardzo niekorzystną cechę. A jest nią zbyt mocno utwierdzona niewiara w ludzi. I nie mówię tu o losowych osobach napotykanych przypadkowo, krótkich znajomościach i tych, których niekoniecznie lubię, a o węższym gronie bliskich znajomych.
Dzisiaj udowodniłam tą niewiarę w bardzo typowy sposób. Kiedy okazało się, że moje fundusze na telefonie są na tyle niskie, że niemożliwym było zadzwonienie, postanowiłam pozostać w domu, zamiast spotkać się ze znajomymi. Powód był jasny – nie wiedziałam, gdzie pójdą, a bus, którym zdążyłabym na ustaloną godzinę do Kielc odjechał za wcześnie, co sprawiło, że musiałabym jechać następnym, dzięki czemu spóźniłabym się i mogłabym nikogo nie zastać w umówionym miejscu. Taki głupi powód – kwestia kilkudziesięciu minut, a jednak dostateczny aby zrujnować mi całą sobotę. Już wolałabym aby znajomi zapomnieli o mnie i nie zwrócili uwagi na brak mojej osoby. A jednak nie – zadzwonili pół godziny później, pytając, gdzie jestem. Ponieważ dostanie się do Kielc zabrałoby mi około 2 godzin, uwzględniając czekanie na kolejnego busa, zrezygnowałam z opuszczania domu tej soboty. Jednak sam fakt, że zadzwonili, że tak bezsensownie uznałam wcześniej, że gdzieś sobie pójdą, nie dając znaku, gdzie… Czuję się, jak idiotka. Niewarta zaufania. Czuję się, jakbym ich zdradziła, zmieszała z błotem zaufanie, którym naturalnie obdarza się osoby, które jednak zajmują jakieś miejsce w naszym życiu.
Było też kilka innych sytuacji dzisiejszego dnia, w których naprawdę głupio się poczułam. Nie lubię nikogo rozczarowywać i chyba to nie jet niczym wyjątkowym. Nikt nie lubi tracić w oczach ludzi bliskich, zwłaszcza w tak beznadziejny sposób, jakim jest przejawianie braku zaufania.
Tak, kurwa, wiem, że za bardzo dramatyzuję. Słyszałam tą uwagę już tyle razy, że już sama się odruchowo karcę. A może po prostu za bardzo mi na wszystkim zależy, co jest zresztą odwrotnie proporcjonalne do tego, co w związku z tym robię.
Najgorsze jest jednak to, że – jak dzisiaj się dowiedziałam – nie umiem wyrazić tego, co myślę. Oczywiście nie mam na myśli pisania na blogu – tutaj jest wręcz odwrotnie, słowa same sklejają mi się w miarę sensowne i całkowicie zgodne z moimi myślami zdania. Jak się jednak okazuje – w rzeczywistości nie potrafię wyrazić się jasno na dany temat, a zapytana o coś bardziej osobistego, choć niekoniecznie wymagającego zatajenia, nie potrafię wyłapać słów spośród plątaniny myśli. Wszystko wewnątrz mojej świadomości rozsypuje się i chowa po kątach, gdzie w ciszy czeka, aż za kilka godzin wszystko się uspokoi i pozbiera z powrotem do kupy. W każdym razie, wracając do tej sprzeczności w wyrażaniu siebie tutaj i „na zewnątrz”…
Zawsze zastanawiała mnie co sprawia, że po długotrwałym wykonywaniu jakiejś czynności człowiek się albo do tego przyzwyczaja i nie może przestać, albo powoli zaczyna się mu to nudzić. Jeśli jednym z powodów, dlaczego w życiu realnym nie mogę wyrazić swoich myśli tak, jak one wyglądają naprawdę, jest to, że tutaj je wyrażam z taką łatwością, to dlaczego wyostrzyłam, zawęziłam swoją „tolerancję” miejsca do tego się nadającego, a nie na przykład przyzwyczaiłam się do tej czynności na tyle, aby miejsce to było mi obojętne. To jest naprawdę skomplikowane, aczkolwiek myślę, że to problem na tyle oczywisty, że niewątpliwym jest, że rozważała nad tym mądrość tego świata i wyjaśnienie tej zależności musiało się przynajmniej raz pojawić gdzieś oficjalnie. Jednak czy ja wyglądam na osobę, której chciałoby się tego szukać? Najbardziej leniwi ludzie myślą samodzielnie.
Z kolei bywają też chwilę, kiedy czuję się mądra. Jednak, absurdalnie, dzieje się to głównie wtedy, kiedy przed oczami staje mi idiotyzm innych ludzi (absurdalnie, ponieważ sama świadomość tego powodu sprawia, że jednocześnie czuję się głupia). Takim najprostszym sposobem jest choćby wchodzenie na strony typu demotywatory, gdzie bardzo mądrzy ludzie dzielą się z innymi mądrymi ludźmi swoim cierpieniem związanym z obecnością w ich otoczeniu ludzi względnie (porównując do nich samych, oczywiście) głupich. Czasami jednak dowartościowujący idiotyzm rzeczy pisanych przez niektórych ludzi (samych autorów nie będę oceniać) spada mi prosto z nieba w postaci choćby takiej. To takie egoistyczne czerpać poczucie własnej wartości z uznawania innych za gorszych, a tak często się na tym przyłapuję. Jednak czym to można zastąpić? Tak trudno uwierzyć komuś nieposiadającemu odpowiednich argumentów, że nie jest się głupim. Tak trudno zaufać.
I tutaj temat ładnie zatoczył koło. To cudowne, że w tak pojebanym świecie wszystko jednak się ze sobą w jakiś sposób łączy, tworząc jedną, potajemnie harmonijną i spójną całość.
A teraz powiedzcie, że udało mi się ograniczyć emonarzekanie do nietrzycyfrowego procenta.