Zaprawdę, zaprawdę powiadam Wam – nie ma nic równie wkurwiającego, irytującego i odbierającego wszystko, co pozytywne w życiu jak brak prywatności. Pewnie większość osób, które to czyta nie zgodzi się ze mną. Znaczna część czytelników (skoro już uznaliśmy, że takowi istnieją) pewnie nie wie, co to nieograniczona potrzeba pobycia samemu w chwili, kiedy jest to niemożliwe. No bo co to za problem dla nich zamknąć się w pokoju na klucz i poczekać, aż świat na zewnątrz i wewnątrz się uspokoi a krzyczące myśli ucichną. Ja niestety jestem w tej niekomfortowej sytuacji, kiedy tak zwany „czas dla siebie” ogranicza się do około pięciu godzin między 0 a 6 w nocy, z czego minimum 8 (jak głoszą mądrzy lekarze i mądre książki, mądre media i cała reszta mądrości tego świata) powinnam przeznaczyć na sen. Co daje mi około minus dwie godziny czasu dla siebie dziennie. Nie jest to optymalna liczba. Na szczęście ja nie zaliczam się do wyżej wspomnianych mądrych i żyje sobie swoim własnym, podobno destrukcyjnym, rytmem. Wracam ze szkoły, czekam do tej północy aż wszyscy wylezą z mojego pokoju, starając się stoicko znosić obecność w nim osób, które nie zawsze chciałabym tam widzieć i dopiero po tym rozpoczyna się mój dzień. Mój niezwykle krótki dzień. Na tyle krótki, abym nie mogła się zabrać za cokolwiek, co mogłoby mi zająć więcej czasu. Ta chwila (bo w porównaniu z całym przeczekanym dniem to nic) jest przepełniona czujnością, aby przypadkiem ktoś nie usłyszał, że nie śpię. Patrząc na pozytywne strony takiego trybu – no cóż – noc to jedyna pora, kiedy naprawdę nie chce mi się spać oraz czasami tak dla odmiany pojawiają mi się jakiekolwiek pomysły. Jednak czuję, że długo tak nie wytrzymam. Po każdym dniu jego zmarnowanie woła o pomstę do nieba a pożałowania godne nołlajfienie wyraźnie przybija mnie do dna.
Każdego dnia biję się z myślami. Z jednej strony szukam sposobu, jak wydostać się z tego bagna, z drugiej jestem zbyt leniwa i czasami za bardzo cierpliwa, aby cokolwiek zmienić. Może gdzieś tam w głębi liczę na to, że wszystko zmieni się samo, że wydarzy się jakieś kluczowe zdarzenie, które sprawi, że wszystko nagle się ułoży. Jednak bywają momenty, kiedy chciałabym chociaż przez kilkadziesiąt minut pobyć sama z moimi chaotycznymi myślami i powoli, bez żadnych przeszkód je nieco poukładać. Teraz powinien pojawić się chórek osób radzących wyjść na spacer czy coś w tym stylu. Powodów do nie-zrobienia tego jest zbyt wiele, aby w ogóle rozważać taką możliwość. Już pomijając fakt, że nie miałabym dokąd iść – nienawidzę mojego miasta i nie przepadam za większością ludzi stąd (tak, czytajcie to, przecież wiecie, że to prawda) – samo wyjście z domu mogłoby okazać się nieco problematyczne. Dłuższe dyskusje z rodzicami nie należą do przyjemności, a odpowiadanie na wianuszek pytań z nim związanych zakończyłoby się co najmniej negatywnie. Tym, co mi pozostaje jest nieco-dłuższe-niż-to-konieczne siedzenie w łazience. Omijam wtedy wzrokiem lustro – moje odbicie nie powinno tego zobaczyć. Popatrzyłoby tylko na mnie kpiącym wzrokiem, mówiąc, że sama się w to wpakowałam, wybierając sobie taką drogę życia.
Tym, co mnie interesuje jest przyszłość. W miarę cierpliwie czekam (wszak jestem oazą spokoju…), aż skończę szkołę i wyniosę się z tego zadupia. Staram się nie dopuszczać do siebie myśli, że pewnie zabraknie mi funduszy na jakieś porządne studia – o tych wymarzonych to już nawet nie wspomnę (zresztą – prawdopodobieństwo, że się tam dostanę jest tak małe, że nie powinnam w ogóle brać tej możliwości pod uwagę, aczkolwiek staram się o tym nie myśleć). Oficjalnie jestem już pełnoletnia, więc mogę i dodać drugie określenie; bezrobotna. Z moim bezgranicznym zapałem do pracy to się pewnie długo nie zmieni. I będę sobie tak gniła, co jakiś czas przeżywając milsze chwile, aby przez resztę chwil bardziej się dołować. I będę sobie gniła, narzekając, naprzemiennie z pisaniem, że wszystko jest okej i dla potwierdzenia wysyłając zestaw „dwukropek+nawias zamykający”. I będę sobie gniła, a zegar będzie sobie tykał, a ptaszki będą sobie latały za oknem, a ludzie będą przegrywać i wygrywać swoim kosztem nawzajem, a tak sobie będzie życie mijało…