Nie jestem specjalistką od żadnej z nauk społecznych, jednak kiedy słyszę hasło „uzależnienie od komputera/internetu”, sama nie wiem, co o tym sądzić. Wiele osób wypowiada się na ten temat w sposób niezrozumiały dla mnie. Piszą na przykład, że czują, że gapienie w ekran stało się dla nich nałogiem, bo do późnej nocy trzymają włączonego peceta, a rankiem pierwszą rzeczą jaką robią jest naciśnięcie przycisku zasilania. Gdyby omawiana tutaj czynność rzeczywiście polegała na bezwiednym patrzeniu się w pusty ekran, zrozumiałabym nazywanie tego uzależnieniem. W rzeczywistości po włączeniu komputera chyba każdy wykonuje całą masę akcji – nawet jeśli dla zewnętrznego i niewtajemniczonego obserwatora jego działanie ogranicza się jedynie do naciskania przycisków klawiatury i przesuwania myszy.
Codziennie spędzam wiele godzin przed komputerem. Część z nich to praca, część odpoczynek. Nie jestem uzależniona. Nie mam problemu z kontrolowaniem przeznaczonego czasu na jedno i drugie – a na pewno nie w większym stopniu niż na te same rodzaje czynności w świecie pozawirtualnym. Wybieram Internet w miejscu innych form spędzania czasu, ponieważ jest bogatszy niż większość z nich. Szukając informacji na jakikolwiek temat w prawie każdym przypadku prędzej znajdę odpowiednie źródło w Sieci niż w bibliotece. Wybierając wirtualną rozmowę ponad spotkaniem twarzą w twarz oszczędzam cały ten czas potrzebny na przygotowanie się, ustalenie miejsca i czasu, dojazd.
Czasem spędzę więcej czasu na Facebooku czy Twitterze, przeglądając wypowiedzi innych. Na ogół jest to taki nieproduktywny czas, kiedy jestem na tyle zmęczona, że i tak nie byłabym w stanie skupić się na czymkolwiek. Zamiast więc tracić czas na czytaniu dwadzieścia razy tego samego zdania tradycyjnej książki, przechodzę do kolejnych kart przeglądarki. Zmiany na ekranie rozbudzają, pozwalają wbrew pozorom łatwiej się skupić. A ja mam na ogół ogromne trudności ze skupieniem.
Podobno gry komputerowe uzależniają. Dlaczego nikt nie twierdzi, że sport uzależnia? Obie aktywności sprawiają chwilową przyjemność i na dłuższą metę rozwijają. Obie obfitują w uczucia satysfakcji i porażki. Różnica jest tylko taka, że sport wymaga wysiłku fizycznego a gry psychicznego.
Gdyby tak rozdzielić wreszcie pojmowanie czasu spędzanego przed komputerem na poszczególne czynności, rozmowa o uzależnieniach zaczęłaby być wreszcie trochę bardziej precyzyjna. Czy można powiedzieć, że ktoś jest na przykład uzależniony od samego Facebooka? Że jak wchodzi na tę stronę, otwiera w nowych kartach wszystkie zdjęcia kotów i uparcie czyta komentarze pod nimi i to tak bardzo go pochłania, że nie jest w stanie przestać. Otwiera kolejne i jeszcze następne koty i za każdym razem obiecuje sobie, że ten będzie ostatnim. Trochę dziwna sytuacja. O jakim uzależnieniu więc mówimy?
Internet jest olbrzymim źródłem wiedzy. Ponadto jest wyjątkowo przekaskrawionym zobrazowaniem świata realnego i zjawisk społecznych w nim występujących. Widać to w zaciekłych dyskusjach – których nie sposób spotkać w realnym świecie – a nie da się przeoczyć w tym wirtualnym. Ludzie po części są przekontrastowanymi awatarami siebie, po części kimś zupełnie innym. Ogólnie to mogą być kim chcą.
A świat materialny nie tworzy takiej możliwości. Nie ma „kowalowania” swojego losu – każdy rodzi się z metką na czole, nazwiskiem i zawartością portfela. Większość z tych rzeczy da się w ogromnym stopniu zmienić, ale rzeczywisty efekt pracy nad takimi modyfikacjami nigdy nie jest pewny. Kiedy natomiast można od zera wykreować swój wizerunek, zmienić go w każdej możliwej chwili lub po prostu skasować i stworzyć na nowo – aż trudno narzekać na takie możliwości.
Społeczności internetowe oceniają też o wiele bardziej przyjaznymi kryteriami. Nikogo nie obchodzi wygląd, kolor oczy, włosów czy szalika – liczy się to, co dany człowiek reprezentuje swoimi wypowiedziami. Co mniej internetowi skupiają się jeszcze na nawiązywaniu do awatara czy jego braku – ich opinia jednak nie ma znaczenia, nie znają się. Oczywiście i tutaj nie trudno natrafić na przejawy chamstwa i prostactwa – czy w świecie „realnym” jest jednak inaczej?
Wszystkie różnice jakie mogę wymienić przemawiają na korzyść Internetu. Napisy na murach nie posiadają przycisku „zgłoś do moderatora”, a billboardów na ulicach nie da się wyłączyć AdBlockiem. Irytującego człowieka zdecydowanie łatwiej wywalić ze znajomych lub zablokować niż zepchnąć ze schodów – choć tego drugiego nie testowałam, więc mogę nie mieć racji.
Komputer podobno uzależnia. Jak narzędzie może uzależniać? Najlepsze jest to, że w czasach, kiedy chyba większość zawodów używa komputera, pojawiają się wciąż osoby, które nie widzą niczego śmiesznego w pytaniu: „A co jeśli kiedyś na świecie skończy się prąd i zostaniesz bez pracy?”. Gdyby pewnego, słonecznego dnia, nagle zgasły wszystkie urządzenia elektroniczne, być może ktoś zapłakałby, że współczesny architekt nie potrafi zaprojektować czegoś bez Autocada, a grafik bez Photoshopa. Że nagle wszyscy programiści stali się zupełnie bezużyteczni. Większość społeczeństwa za to pogrążyłaby się w chaosie, bo oto wysiadły wszystkie systemy bankowe, urządzenia zapewniające bezpieczeństwo i łączność. A co by się wtedy działo, to już pytanie dla fantastów – zwłaszcza takich poruszających się w tematach post-apo.