Nie zliczę, ile razy słyszałam, że dzieciństwo to najpiękniejszy okres życia i jak się skończy, to później już świat będzie tylko zły i coraz bardziej brutalny. Mówi się, że dzieci chcą być dorosłe, a kiedy tylko w ich portfelach pojawi się dowód osobisty, najchętniej cofnęłyby czas, aby pozostać przy smoczku i grzechotce.
Ja się z tym nie zgodzę. O ile z chęcią przyjęłabym parę dodatkowych lat, o tyle perspektywa przechodzenia przez całą naukę życia od początku absolutnie mi się nie widzi. Powtarzanie tego nieszczęsnego szczebla edukacji, jakim było gimnazjum, stałoby się złem tak podłym, że nie życzyłabym tego największemu wrogowi. Pomijając jednak edukację – życie dziecka potrafi być stresujące i rozczarowujące.
Zacznę od tego, że prawie każde dziecko co chwila jest oszukiwane. To nie chodzi jedynie o „bądź grzeczny, bo dostaniesz rózgę”, a ogólnie o wciskanie kitu, że jak się będzie dobrym człowiekiem, to cały świat się zrewanżuje tym samym. Tak więc, jak oddasz Basi swoje śniadanie, to ona się zrewanżuje w potrzebie. Kiedy taka okazja nadchodzi, nagle okazuje się, że najprawdopodobniej chodziło o inną sytuację. Bajka kończy się na tym, że Basia zakłada sklep spożywczy z Twoich podarków, a Ty lądujesz na chodniku z pudełkiem na grosiki. Bardziej „pozytywna” wersja zakłada, że Basia od nadmiaru „pożyczonych” kanapek popada w ogromną otyłość i nikt nie chce się z nią bawić.
Typowe dziecko nie kłamie i aż do czasu, kiedy nie spotka go kilka niemiłych sytuacji, wierzy że tak samo postępuje każdy inny człowiek – zwłaszcza dorosły. Przez to mówi się, że jest naiwne. Jak ma nie być, skoro nawet w bajkach ludzie przedstawieni są jako podzieleni na ewidentnie dobrych i pięknych oraz tych, którzy są źli i mroczni, i co po nich doskonale widać. Ci negatywni bohaterowie jednak nie kłamią. Ba! Nawet przedstawią głównemu bohaterowi swój plan postępowania (np. zawładnięcia światem), wyjaśniając kroczek po kroczku, gdzie będą i co wtedy zrobią – jeśli tylko poczują się chociaż minimalnie pewni swojego zwycięstwa. Dziecku przedstawia się prosty i niezłożony świat, a potem się je wyśmiewa, kiedy w niego uwierzy.
No bo przecież wiek jest argumentem na wszystko, w każdej dyskusji. Jak ktoś się z Tobą nie zgadza, a nie podałeś swojego nazwiska i wieku, to szansa, że oponent w desperacji napisze, że „pewnie jesteś głupim nastolatkiem, który…” jest podobna do tej, że jedząc pączka nagle natrafisz na nadzienie. Bycie dzieckiem lub nastolatkiem to w opinii publicznej widocznie coś zniesławiającego.
I jakby bardzo młody człowiek miał niedostatecznie dużo powodów do wyczekiwania dorosłości, to jeszcze okazuje się, że na każdym kroku egzystowanie w społeczeństwie stawia mu bariery. Aby pojechać na wycieczkę, musi przynieść zgodę rodziców. Aby założyć konto w banku, musi nakłonić rodziców, aby wypełnili stosowne papiery. Na Allegro kupować i sprzedawać może od 13 roku życia, ale przy jego nicku pojawi się wtedy plakietka Junior, którą co gorsi użytkownicy uznają jako powód do traktowania takiej osoby mniej poważnie. No bo przecież Jasiu nie będzie dociekał zwrotu lekko porysowanego przedmiotu, który miał być nowy.
16, 17 lat to szczególnie śmieszny wiek. W średnich szkołach, gdzie nauka trwa 3 lata (a nie – jak u mnie – 4), ponoć na studniówkach oficjalnie nie można posiadać alkoholu i „dzieci” trzymają flaszki pod stolikami, dolewając potajemnie ich zawartość do szklanek z coca-colą. Samo prawo wobec 16, 17-latków jest bardzo śmieszne. Mogą oni na przykład uprawiać stosunek płciowy, ale zabronione im jest oglądanie filmów, w których występują sceny rozbierane.
„Dawno temu”, kiedy jeszcze nie miałam ukończonych 18 lat, większość starszych znajomych twierdziła, że przekroczenie tego magicznego wieku tak naprawdę niczego nie zmienia. A kiedy zdmuchnęłam świeczki na torcie urodzinowym, zrozumiałam, że nie mieli racji. Stanie się dorosłym według prawa było idealnym argumentem, aby wreszcie wziąć życie w swoje ręce. Powód był mi potrzebny.
Oczywiście jest mnóstwo dzieciaków, które wykazały się sprytem i zamiast grzecznie wykonywać to, co wszyscy wokół wskazali im za stosowne, one wolały podrobić zgodę rodziców, uciec z lekcji matematyki a ziemniaczki z obiadu wrzucić za biurko. Trochę żałuję, że sama nie byłam takim „łobuzem”. Dla mnie dzieciństwo było bardzo stresujące. Wiecznie gubiłam zabawki (później inne rzeczy) i strasznie stresowała mnie każda kolejna „zniknięta” rzecz. Aby nie wyjść na ślamazarę, nie mówiłam o tym nikomu, zawzięcie przeszukując wszystkie kąty gdy tylko nikt nie patrzył.
Tęsknię jednak za jedną rzeczą: za czasami, kiedy mój mózg nie był przepełniony masą wręcz przeszkadzającej wiedzy. Kiedy idąc ulicą nie zaciskałam pięści widząc zły kerning (nierównomierne światło pomiędzy literami) czy paskudne logo na jakimś billboardzie. Kiedy odwiedzając jakieś ładne miejsce nie zamykałam go w wyobraźni wewnątrz kadru o niemal idealnych proporcjach typowego zdjęcia. Kiedy patrząc na twarz drugiego człowieka, nie zastanawiałam się, gdzie użyłabym twardego a gdzie miękkiego ołówka, próbując ją narysować. Kiedy przypadkowe rzeczy nie przypominały mi miejsc, przedmiotów czy postaci z gier, filmów, a w zdaniach ani ja, ani nikt inny, nie używaliśmy stałych zwrotów i memów.
W dzieciństwie miałam olbrzymią wyobraźnię. Do dzisiaj nie potrafię zrozumieć, jak mając pod ręką mnóstwo zabawek, potrafiłam razem z siostrą ułożyć historię dwóch zwykłych kawałków sznurka, które miały być przedstawicielami dawno uwięzionej w podziemiach rasy, która – żądna zemsty – postanowiła torturować pluszaki, zrzucając je jak na bungee z balkonu. Teraz bym na coś takiego nie wpadła, bo mój umysł jest zbyt skażony kulturą. Symbole, nawiązania, skojarzenia, powtórzenia – tego nie da się uniknąć i wywalić z życia.
Jednak chyba nie, nie tęsknię za dzieciństwem. Posiadanie wiedzy, wielu informacji, możliwości – te czynniki chyba zbyt wysoko umieściłam w hierarchii wartości mojego życia. Inną rzeczą są otaczający mnie ludzie, dobrani według zainteresowań i podobieństwa opinii – a nie wspólnego podwórka czy klasy w podstawówce.
Mówi się, że nauka jest z każdym poziomem coraz cięższa. Moim zdaniem to nieprawda. W liceum bywało trudno, ale materiał był sensowniejszy niż w gimnazjum, co dodatkowo motywowało. Studia można sobie wybrać, więc idąc zgodnie ze swoimi zainteresowaniami, nie powinno się natknąć na zbyt wiele nieprzyjemnych przedmiotów. Nie jest to też etap obowiązkowy. Praca? Od gimnazjum słyszałam, że bezrobocie, że źli pracodawcy, że kryzys, że śmieciówki, mobbing… A po maturze dostałam świetną pracę, która zaprzeczyła tym wszystkim informacjom. Potem okazało się, że mnóstwo znajomych również znalazło sposób na wykorzystanie wakacji i im się udało. Tylko jeden przypadek narzekał na szefa, ale teraz wspomnienie tej rozmowy traktuję jak kabaret – taki typowo polski.
Mówi się o marnowaniu dzieciństwa – ja wolę porozmawiać o marnowaniu życia dzieciństwem.