Obecnie studia traktowane są jako naturalnie kolejny etap edukacji po szkole średniej. Student to już nie osoba nastawiona na kształcenie, z misją naukową czy wysokimi ambicjami. Student to przeciętny dwudziestoparolatek, który najczęściej liczy na to, że jak przesiedzi te kilka lat na uczelni, nagle świat stanie przed nim otworem. O tym zjawisku wie praktycznie każdy i dlatego zaginął gdzieś ten najważniejszy powód, dla którego, moim zdaniem, idzie się na studia.
Na studia idzie się po to, aby się czegoś nauczyć. Nie po to, aby ktoś wbijał do głowy każdą kolejną definicję po kolei, ale aby przedstawił temat, odesłał do źródeł i postawił barierkę „tę wiedzę masz przyswoić”. Chyba po to się kontynuuje naukę, aby poszerzać horyzonty.
Tymczasem coraz częściej napotykam się na osoby, które postanowiły nie przerywać edukacji po liceum, a mimo to, na studiach wybitnie prezentują swój brak chęci do zdobywania jakiejkolwiek wiedzy. Najbardziej reprezentatywny przykład, jaki zdążyłam zanotować w pamięci, jest tak skrajny, że aż śmieszny. Mamy przez pół pierwszego semestru taki przedmiot jak „matematyka wyrównawcza”, który jest przeznaczony dla wszystkich, którzy z rozszerzonej matury otrzymali do 75% (i dla tych jest obowiązkowy). Jest to taka jakby powtórka z liceum, ale pod warunkiem, że miało się coś ponad podstawę. Do tego dochodzą „nowości” typu złożenia funkcji, funkcje odwrotne i tak dalej, a ponoć mamy zakończyć na całkach. Myślę, że nawet jeśli ktoś nie ma problemu z tymi zagadnieniami, to zawsze przynajmniej sobie coś utrwali. Co więcej, zajęcia są prowadzone bardzo fajnie, materiał jest podawany bardzo szybko, ale solidnie. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że lepsze to, niż typowe „korki”, ale w tych drugich nigdy nie uczestniczyłam. Nie zmienia to faktu, że prawie co zajęcia pojawia się ktoś na tyle bezczelny, aby pod koniec co pięć minut zadawać pytanie „czy możemy dzisiaj skończyć wcześniej”. I teraz Ty, drogi podatniku, spróbuj nie zacisnąć pięści na scyzoryku w kieszeni, kiedy widzisz, że z twojej forsy owy ignorant ma zapewnione siedzenie na uczelnianym krześle.
No bo na studia idzie się dla papierka. Na studia idzie się po to, aby później machać papierkiem przed oczami pracodawcom i krzyczeć „Oto ja, magister! Nic nie umiem, bo nie interesuje mnie zdobywanie wiedzy, ale masz mi płacić miesięczne wynagrodzenie, bo odsiedziałem swoje, wytrzymałem słuchanie wykładowców i jakimś cudem zaliczyłem wszystkie sesje!”.
Ok, zdarzają się rzeczy, przez które trzeba po prostu przebrnąć i nie traktować ich jakoś bardziej emocjonalnie. Przykładem mogą być chociażby zajęcia wychowania fizycznego, które po względem edukacyjnym raczej nie będą w stanie wpłynąć na dalsze życie studenta. Jeśli ktoś prowadzi aktywne życie, to jeden WF na siedem dni w nim za wiele nie zmieni, a w przypadku leniwca zaowocuje jedynie cotygodniowymi zakwasami przez te dwa pierwsze semestry. Są za to przedmioty, które są absolutnie niezbędne dla kogoś, kto rzeczywiście chciałby zostać za parę lat chociażby architektem. Przykro mi, ale zalicza się do nich właśnie matematyka. Jeśli więc ktoś rzeczywiście zamierza coś robić w przyszłości, to niestety nie wróżę mu zbyt bogatej kariery, jeśli jego reakcją na kilka cyferek będzie „proszę pani, a kiedy będziemy mogli iść do domu?”.
Co jest jeszcze bardziej przykre – taki obraz studenta przyjął się w kulturze masowej jako ten najbardziej standardowy. Bardzo antypatyczną reklamę zdarzyło mi się ostatnio zobaczyć, kiedy przeglądałam oferty szkół językowych z Trójmiasta. Jedna z nich wpadła na wspaniały pomysł, aby do informacji, że studentom uczelni wyższych przysługuje 10% zniżki dodać chamski komentarz, że zapewne ucieszą się, jeśli będą mogli wydać więcej na alkohol i zabawę na dyskotekach. Bez zastanowienia zamknęłam tę kartę w przeglądarce, gdyż skojarzyło mi się to z patrzeniem z góry, z pobłażliwością, na „tych przebrzydłych studentów, którzy na wykłady nie chodzą, a chleją i imprezują”.
Bynajmniej nie mam nic przeciwko ludziom spędzającym czas na imprezach. Jeśli komuś sprawia przyjemność siedzenie w tłumie, przy głośnej muzyce, to dlaczego miałby tego nie robić? Nie podoba mi się jednak traktowanie takiego trybu życia jako nieodłącznej części studiowania. Nielogicznym jest twierdzenie, że ludzie kontynuują naukę po szkole średniej w innym celu niż pozyskiwanie wiedzy. No bo jak nie w tym, to w jakim?
Bardzo istotnym powodem są na przykład ulgi studenckie. Podzielenie cen biletów na pół może uratować niejeden rodzinny budżet, a pomniejsze rabaty po jakimś czasie zostają zdecydowanie zauważalne. Jeśli ktoś naprawdę nie potrafi zarobić tych paru złotych, to oszczędzenie ich na przejazdach może być dla niego zbawieniem. Być może jakimś innym powodem są: bezproblemowa ucieczka od rodziców, brak społecznej konieczności do posiadania już pracy, trudność z zupełnym zmienieniem trybu życia („jakto nie muszę wstać rano do szkoły?”) i tak dalej.
Najczęstszym jednak powodem jest właśnie to słynne, magiczne dostanie pracy od razu po opuszczeniu uczelni. Niektórzy studenci tak zawzięcie rozważają swoją przyszłą pracę w zawodzie, że zaczynam uznawać, że podświadomie poświęcili swoje życie pozyskiwaniu funduszy. Bo mówi się, że trzeba myśleć długoterminowo, że trzeba planować na dwadzieścia lat w przód i w ogóle już we wczesnej młodości zacząć zarabiać na swoją potencjalną emeryturę. Niestety jednak to sprowadza się do zamiany życia w oczekiwanie i łatwo można przez to stracić sporo z tego najlepszego czasu.
Ewentualnie zawsze da się traktować życie jak grę komputerową, w której zdobywa się kolejne osiągnięcia, pozbywa przeszkód i zdobywa doświadczenie. Ja tak robię i widzę w tym bardzo wspaniały sposób na życie. Gorzej jeśli taka gra polega na omijaniu trudności, zaliczaniu wszystkiego „aby tylko było” i chodzeniu po linii najmniejszego oporu. Niby się przejdzie etap, dostanie nagrodę i osiągnie porównywalnie to samo… ale gdzie w tym pasja?
Na koniec tej całej walki z wiatrakami, dodam jedynie że nie chcę nikogo do niczego zmuszać, nie chcę mówić, jak żyć ani szufladkować ludzi na tych dobrych i tych złych. Pragnę jedynie zachęcić do zastanowienia się, po co tak właściwie idzie się na studia, gdyż mam wrażenie, że niektórzy poświęcili takim rozważaniom zbyt mało czasu.