Dzisiaj będzie inaczej. Dostałam radę aby napisać coś, co nie jest wyrazem hejtu i po zapytaniu o jakieś propozycje usłyszałam w odpowiedzi: „nie wiem możesz próbować popisać o tym co Ci się zdarza fajnego obejrzeć, przeczytac, or sth”. Tak więc zrobię eksperyment – dzisiaj będzie o dziełach kultury, a jeśli spodoba mi się takie pisanie i ktoś to w ogóle przeczyta, to tego typu tematy zaczną się tutaj pojawiać.
Ostatnio byłam w kinie. Nie to, że z utęsknieniem czekałam na jakiś wymarzony film (chodzę do kina średnio raz na kilka lat – głównie ze względu na żenującą zachowaniem widownię). Po prostu wygrałam bilety na dowolny seans do końca czerwca, więc żal by było ich nie wykorzystać. W repertuarze jednak nic nie rzuciło mi się w oczy. Padło więc na „Iluzję”, bo miała ciekawo-brzmiący tytuł, trochę jak „Incepcja” (nie zwróciłam wtedy jeszcze uwagi na nazwę oryginału). Spojrzałam też tak pokrótce na jednozdaniowy opis gdzieśtam. Okej, jest o magikach scenicznych, może coś a’la Prestiż. Coś nolanowatego?
Postaram się nie spoilować, ale niczego nie obiecuję. Jeśli ktoś zamierza obejrzeć ten film, to do tego czasu polecam wstrzymanie się od czytania dalej. Co więcej – będę używała skrótowców opisowych, zrozumiałych dla każdego kto obejrzał film, a niekoniecznie dla osób niezaznajomionych z fabułą.
Zaczęło się dość nietypowo. Bohaterowie już na samym początku ukazane od najlepszej strony, bez żadnych wad – takie nierzeczywiste laleczki bez charakteru. To oczywiście było uzasadnione – postacie były sławne, podziwiane – taka była fabuła i spodziewałam się, że prędzej czy później co najmniej jednemu z nich potknie się noga. Można by powiedzieć, że coś takiego się nawet stało, jednak „śmierć i zmartwychwstanie” to nie to, co mogłoby podważyć idealność danej osoby.
Obok czwórki magików (to nie jest poważna recenzja, nie mam obowiązku pamiętania ich imion i nazwisk) oczywiście musieli pojawić się antagoniści. Postacie przeprowadzające śledztwo na pierwszy rzut oka mogłyby wydawać się mniej wyidealizowane – nawet zdarzyło im się popełnić kilka błędów! Po analizie charakterów można jednak dojść do wniosku, że ich działania podchodziły pod raczej standardowy szablon.
Po tym, co napisałam powyżej, można by było stwierdzić, że film jest odprężający, nie wymagający myślenia i głębszej analizy – takie coś co z jednej strony ma fabułę a z drugiej nie narzuca konieczności skupienia. I tak – ten film jest świetny jako tło do piwa i chipsów ze znajomymi. Do mówienia „zobaczysz, że zaraz się okaże, że…” i chwilę później do głośnego „Aniemówiłem!”, mimo iż wszyscy twierdzili tak samo. Film w całej swojej długości pozostawia mnóstwo miejsca i okazji na dodatkowe komentarze. Jest po prostu lekki. Mam jednak wrażenie, że nie to było celem jego twórców. Film od początku sprawia pozory czegoś, co z założenia miało być ambitne. Dochodzi więc do fabularnej abstrakcji. Zwłaszcza na początku. Momentami możne się nawet wydawać, że niektóre elementy historii zostały dodane później, bo pasowały.
Końcówka to podróbka scenariuszy Scooby-Doo. Niezwykle niespodziewanie, ku zdziwieniu wszystkich możliwych oglądaczy, jeden z głównych bohaterów okazuje się być „agentem” drugiej strony. To był tak nachalny zwrot akcji, takie kopnięcie leżącego, takie dorzucenie pięciokilogramowej wiśni na tort z cukru i pierników… Po co? Dobra, przyznam – nie spodziewałam się tego. Ale to było tak nieprawdopodobne, tak niepotrzebne, tak nieuzasadnione. Nie lubię, kiedy bohater jest mi przedstawiany w jeden sposób, a później okazuje się, że nie jest tym za kogo go brałam. Może zbyt wiele książek w życiu przeczytałam, może w zbyt wiele postaci się wczułam, ale… No kurde, poczułam się oszukana.
Pod względem muzyki film jest okej. Główny motyw po jakimś czasie zaczyna się robić nachalny, ale do zniesienia. Pasuje do postaci, pasuje do fabuły. Myślę, że „jest okej” to idealne określenie. Efekty specjalne, scenografia, kostiumy – niby było pole do popisu, ale żadna z tych rzeczy nie zwróciła mojej uwagi. Były raczej przezroczyste.
A teraz plusy. Wśród wielu elementów fabularnych będących oczywistościami i wręcz głupotami (jakim trzeba być durniem, aby nie sprawdzić co jest w samochodzie który się asekuruje) znalazło się kilka perełek. Powtórka numeru z królikiem w kontekście sejfu była moim zdaniem świetnym pomysłem i absolutnie spełniła swoją rolę. Część tricków również była niebanalna i miło było dowiedzieć się, jakim sposobem zostały zrobione. Ogólnie – poziom był bardzo zróżnicowany, od tych wręcz żenujących do tych naprawdę świetnych. Fabułę psuły zbyt długie, schematyczne epizody – takie jak chociażby ten pościg, który trwał co najmniej dwadzieścia razy za długo i nie był za bardzo fascynujący.
Jak więc żyć, panie premierze, co oglądać? Aby uratować tematykę magików scenicznych, a przy okazji przedstawić coś, co naprawdę będzie wymagało zaangażowania, zdecydowanie polecę Prestiż. Nie będę pisać o fabule, nie będę rozwodzić się nad kolejnymi elementami opowieści. Po prostu napiszę, że film jest Dobry. Przez duże „D”. Dla bardziej wymagającego widza – pozycja obowiązkowa. Być może teraz, po jakimś czasie od obejrzenia, zmieniły mi się wrażenia i moja ocena będzie zupełnie nieadekwatna do tego wyżej. Doskonale jednak pamiętam, że był to film, który wywołał we mnie silne przeżycia emocjonalne i jeszcze długo po zakończeniu oglądania zalegał w moich myślach. O Iluzji tego nie powiem. Lekkie filmy mają to do siebie, że żyją tylko w momencie ich oglądania – przygoda kończy się równo z napisami końcowymi.