Dzisiaj przeczytałam u torero bardzo ciekawego niusa: zaczęto zbierać podpisy dla referendum odnośnie systemu edukacji. Wywołało to we mnie parę różnorakich refleksji, którymi chciałabym się podzielić – po prostu zawsze pragnęłam pohejcić polskie szkolnictwo, które – nawet jeśli nie jest najgorsze – to wciąż jest złe.
Zacznę jednak od tego, że referenda są potrzebne. Niezależnie od tego, po której jest się stronie w danej sprawie, poddając temat pod ogólnokrajowe głosowanie tworzy się szansę, że np. o losie przedszkolaków i gimnazjów nie będą decydowały osoby, które nigdy nie miały dzieci a szkołę pamiętają gorzej niż ja śniadanie z 18 lutego 2012. Tak więc, uważam, że podpisanie się na podsuniętej przez kogoś karteczce nikomu nie ujmie godności. Nawet jeśli mało prawdopodobnym jest zebranie pięciuset tysięcy podpisów, nie szkodzi chociaż dać projektowi szansę.
Pytania, które przypuszczalnie mają się znaleźć w referendum „Ratuj Maluchy i starsze dzieci też!” podzieliłam na: dwa, na które odpowiedziałabym „nie”, dwa które dostałyby ode mnie „tak” i jedno, które wymagałoby dłuższego zastanowienia i dokładniejszego zbadania sytuacji, co mogłoby wymagać zbyt wiele czasu, którego obecnie nie posiadam.
1. Czy jesteś za zniesieniem obowiązku szkolnego sześciolatków?
Nie. Kiedy po raz pierwszy usłyszałam o posyłaniu 6-latków do szkoły dałam się ponieść negatywnej wizji „dzieci pozbawionych dzieciństwa”, jednak na szczęście trwało to tylko chwilę. Zaraz wyszły na wierzch logiczne argumenty, które sprawiły iż ta decyzja ze strony Rządu stała się dla mnie zupełnie rozsądna.
Co robią 6-latki w domu zanim pójdą do zerówki? Jeśli jeden z rodziców nie pracuje, to ma się kto nimi zająć, w przeciwnym przypadku opiekę może przejąć babcia lub inna bliska osoba. Dziecko wymaga tego, aby ktoś mu czytał bajki, aby ktoś grał z nim w planszówki, ale przede wszystkim aby w domu była osoba, która w razie jakiegoś nieszczęścia, będzie mogła ingerować. Niestety, nie zawsze ktoś taki się znajduje i czasem 6-latek spędza czas „do szesnastej” przed telewizorem, zdany na własne umiejętności. Niektórzy rodzice nie widzą w tym nic złego. W końcu są zajęci swoją pracą i ważnymi sprawami. Potem ich synek przychodzi do szkoły i ma problemy z podstawowymi czynnościami, nie jest w stanie nauczyć się tabliczki mnożenia, cierpi na dysmózgię, nie rozróżnia liter, nie widzi pożytku w zdobywaniu wiedzy.
Proszę, nie opóźniajcie pierwszego kontaktu z wiedzą niektórych dzieci do wieku 7-8 lat. Wyrządzicie im tym krzywdę, sprawicie późniejsze problemy w życiu… i w imię czego?
2. Czy jesteś za zniesieniem obowiązku przedszkolnego pięciolatków?
Sytuacja jest podobna jak wyżej. Ja mam to szczęście, że mi w dzieciństwie rodzice czytali mnóstwo książeczek, dawali malowanki, kupowali kredki i zabawki. Mam siostrę, więc miałam się też z kim bawić. Nie zostawiajcie edukacji niektórych „przyszłych obywateli” telewizorowi! Nadal chcecie „ratować maluchy”? Ja już współczuję maluchom ratowanym przed wiedzą i edukacją.
3. Czy jesteś za przywróceniem w liceach ogólnokształcących pełnego kursu historii oraz innych przedmiotów?
Tak. Materiał w szkołach jest coraz bardziej uszczuplany i nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego. Aby wcisnąć kilka dodatkowych lekcji-okienek typu WDŻ, zmniejsza się liczbę godzin matematyki, historii, wycina się wcale-nie-zbędny materiał. Kiedy rozmawiam ze znajomymi z młodszych klas, gdzie wszedł ten nowy, pokraczny system podzielenia-połączenia materiału z gimnazjum i liceum w jakiś zupełny chaos symulujący uporządkowanie, to już nie wiem, jak to skomentować.
4. Czy jesteś za stopniowym powrotem do systemu: 8 lat szkoły podstawowej + 4 lata szkoły średniej?
Absolutnie tak. Nie ma w Polsce drugiej równie nie trafionej instytucji oświaty jak gimnazjum. Już nawet nie trzeba mówić o tym, jakiego typu sytuacje spotykane są często w szkołach tego poziomu, bo każdy o tym wie. Ok, można pominąć fakt, że te trzy lata przypadają na „okres buntu” wśród nastolatków – jak niesforny Jasiu nie będzie rozrabiał w szkole, to będzie rozrabiał w domu, mniejsza. Najważniejszym jest: co te trzy lata dają młodym ludziom, w jaki sposób ich rozwijają? Materiał zaproponowany przez Ministerstwo Edukacji Narodowej to: pierwszy rok powtarzania materiału z podstawówki, drugi to kilka nowych rzeczy tylko delikatnie tknięte (aby spędzić pierwszą klasę liceum na ich powtórnym przerobieniu) oraz trzecia klasa, w której całość jest powtarzana przed egzaminkiem pod koniec. Trzy zmarnowane edukacyjnie lata, podczas których nastoletnia młodzież uczy się głównie palić, wagarować i stosować bądź doświadczać przemocy. Czy jest to konieczne? Imo nie.
Powracając do 8-letniego czasu uczęszczania do szkoły podstawowej, nauka zamiast wciąż powtarzana, mogłaby być kontynuowana. Na miejscu obecnego nieregularnego układu materiału, dorównywania uczniów z jednej podstawówki do uczniów z drugiej podstawówki, powtarzania tego samego w kółko, rozpoczynania od podstaw (bo np. w każdej szkole podstawowej nauczany był inny język obcy), itd., powstałoby więcej czasu na solidne nauczenie się tego co konieczne w tym wieku lub na dodanie odrobiny nowego materiału.
W 4-letnim liceum ogólnokształcącym lub 5-letnim technikum byłoby więcej czasu na przygotowanie się do matury a także nie zaczynałoby się od tego zera, jakie pozostawiły za sobą 3 lata gimnazjum.
5. Czy jesteś za ustawowym powstrzymaniem procesu likwidacji publicznych szkół i przedszkoli?
W budynku, w którym dawniej mieściła się szkoła, do której chodziła moja mama, obecnie jest kaplica. To jest pierwsza sprawa. Coraz częściej słyszę, że w jakimś mieście jest więcej kościołów niż szkół. Dobra, nie mam nic przeciwko budynkom sakralnym, rozumiem potrzebę osób wierzących, dotycząca cotygodniowego odwiedzania tych miejsc, ale no właśnie: cotygodniowego. Dzieci chodzą do szkoły pięć razy w tygodniu, często dobre parę kilometrów. Wierzący odwiedzają kościół jeden raz, często dojeżdżając do niego samochodem. Chyba coś jest nie tak.
Z drugiej strony likwidacja szkół popychana jest niżem demograficznym (który imo jest demonizowany). Nie opłaca się zatrudniać nauczyciela dla 8-osobowej klasy, ogrzewać wielkiego budynku zimą dla mniej niż setki osób, itd. Jednak druga skrajność – ponad trzydziestoosobowe klasy, w których z całą pewnością trudno jest prowadzić lekcję i utrzymać porządek, jest według mnie zdecydowanie gorsza.
„Rząd nie ma pieniędzy”, więc chodźmy zburzmy szkołę, zbudujmy stadion, zburzmy przedszkole i róbmy obwodnice wokół każdej wsi, która liczy więcej niż trzy tysiące mieszkańców. Postawmy kolejny świecący pomnik, powymyślajmy śmieszne umowy z kim popadnie, zadbajmy o tradycję, a przyszłość tam chuj.