Najbardziej irytujące uczucie

Gdybym miała spośród wszystkich powtarzających się co najmniej 3 razy w moim życiu uczuć, związanych z konkretną sytuacją, wyłonić jedno, które jest najbardziej irytujące i wkurzające nie zawahałabym się ani na chwilę i wytypowałabym to, które przytrafiło mi się dzisiaj rano po raz kolejny.

Najgorszą częścią dnia od zawsze jest dla mnie poranek. Bez wątpienia jestem stworzeniem nocnym, a mój tzw. zegar biologiczny jest chyba jedyną prawdziwie konserwatywną częścią mnie. Kiedy mogę, kładę się spać skoro świt, a wstaję wtedy, kiedy o tej porze roku jest już ciemno. Ponieważ niestety obowiązki szkolne wykluczają z moich pięciu dni tygodnia możliwość funkcjonowania w harmonii z biologicznym cyklem dobowym, muszę dopasowywać się i wstawać czasem nawet kilka godzin wcześniej niż normalnie położyłabym się spać. Sam wieczór jest równie trudny, bo już dawno pogodziłam się z tym, że przed północą zasnąć po prostu nie potrafię (a przynajmniej nie na dłużej), a przed pierwszą trzydzieści jest to tak trudne i nieprzyjemne, że wolę spać krócej a uniknąć tego dyskomfortu.

Rankiem zawsze jestem niewyspana. Niezależnie od tego, czy spałam dwie godziny czy dziesięć – nie ma mowy abym przed południem obudziła się w pełni sił. Śniadanie przygotowuję i jem z zamkniętymi oczami – podobnie zresztą z pozostałymi czynnościami porannymi. Każda kolejna akcja, począwszy od rozważenia konieczności rzucenia dzwoniącym telefonem-budzikiem, po wyjście na siarczysty mróz jest dla mnie męczącą walką wewnętrzną pomiędzy powinnością a przyjemnością (snem).

I naprawdę, naprawdę niczego równie bardzo nienawidzę jak tego uczucia, kiedy po tych wszystkich porannych czynnościach, czasem nawet po półgodzinie drażniącego czekania na busa, po męczącej przejażdżce w tej komorze na kółkach

… nagle dzwoni alarm w telefonie i okazuje się, że to był głupi i męczący sen. I teraz na nowo – wstawanie, mycie zębów po śniadaniu… Nie ma drugiego równie irytującego i wypełnionego dyssatysfakcją uczucia, które byłoby przy okazji tak błahe i proste. Chociaż w sumie absolutnie nic w życiu się nie zmienia (stąd ta niepoważność), to każda kolejna czynność przepełniona jest nienawiścią do niej, a zasób słownictwa skraca się do najprostszych „przecinków”. Na koniec pojawia się to frustrujące przeczucie, że w dniu, który się tak zaczął już nic dobrego się nie wydarzy. Na szczęście na ogół się nie sprawdza, jednak nie umniejsza to jego żenującości.

***

Dobra, no to ponarzekałam. Potrzebowałam tego bardziej niż zwykle, gdyż od kilku dni jestem starą krową a – jak wszyscy dobrze wiedzą – stare krowy uwielbiają narzekać. A pojutrze stara krowa idzie na najbardziej-niehipsterske święto ostatnich klas (~Matka Słońce), mimo, że jeszcze rok temu zarzekała się, że w życiu by tego nie zrobiła.