Rysowanie zawsze było moją pasją, jednak podczas studiów mocno je zaniedbałam. Zapytacie: jak to? Na architekturze? Przecież tam prawie cały czas się rysuje! Prawda jest jednak taka, że są to studia tak czasochłonne, że wykorzystanie komputera, mediów cyfrowych, pozwala oszczędzić te drogocenne godziny życia, nie mówiąc już o znaczącym ułatwieniu samego procesu projektowania. O tym można przeczytać we wpisach z tagiem „studia”. Kiedy chodzenie na uczelnię stało się przeszłością, a nagle moja doba zyskała całkiem sporo dodatkowych godzin, postanowiłam odświeżyć umiejętności rysownicze. Okazało się jednak, że „odświeżyć” to mało powiedziane. Przede mną była jeszcze bardzo długa droga nauki w zakresie wykorzystania tradycyjnych mediów (na przykład akwareli, z którą nie miałam wcześniej zbyt wiele styczności), czy z samego oddawania przedmiotu na papierze. Od tego czasu minęło już trochę długich miesięcy i dlatego chciałabym się podzielić moimi przemyśleniami, które pojawiły się podczas tego czasu. Dzisiaj napiszę o tym, dlaczego warto rysować z natury, zamiast przerysowywać ze zdjęcia.
Przerysowywanie? Tak. Nie. Zależy.
Kopiowanie własnej fotografii czy cudzej pracy (oczywiście za zgodą autora) nie jest niczym złym podczas nauki. Od wieków uczniowie studiowali prace swoich mistrzów, przerysowując detale, a często tworząc wręcz kopie wielkich płócien. Wam również może to pomóc zdobyć wiele nowych umiejętności. Są to przede wszystkim: sprawność w posługiwaniu się danym narzędziem (na przykład ołówkiem, farbami), poznanie sposobów, jakimi można stworzyć światłocień, kontrast, jak oddać na papierze różne powierzchnie i faktury. To są jednak kwestie bardzo techniczne. Poza tym, kopiować też można różnie – analizując poszczególne elementy oryginału, kontemplując wykorzystane techniki i próbując zrozumieć decyzje pierwotnego artysty – albo wręcz przeciwnie – bezmyślnie, wręcz mechanicznie, nanosząc kolejne linie i kolory na własną kartkę, nie przejmując się za bardzo niuansami, i nie wynosząc z tego więcej nowej wiedzy niż jak poprawnie trzymać ołówek (a nawet niekoniecznie).
Zanim przejdę do głównego tematu, chciałabym jeszcze ostrzec przed jednym niebezpieczeństwem wiążącym się z przerysowaniem, konkretnie – zdjęć. Od dłuższego czasu śledzę grupy ludzi tworzących, często na podstawie fotografii. Obserwując próby odtworzenia w akwareli zdjęcia swojego dziecka, zwierzaka czy czegokolwiek innego, często od razu można poznać, że było to bezmyślne przerysowywanie. Czyste rzemiosło, bez grama artyzmu. Dlaczego tak twierdzę? Bo widzę na rysunku rzeczy, które nie powinny się na nim znaleźć. Przykład? Na twarz portretowanego padł cień, który został znacznie spotęgowany przez obiektyw. Na zdjęciu nie jest to większym problemem – w końcu to fotografia, od razu widać że to tylko cień na twarzy, jesteśmy do tego zupełnie przyzwyczajeni. Na rysunku jednak staje się on dziwaczną i nieuzasadnioną plamą, która tylko zadaje pytanie: po co? Co autor miał na myśli?
Inny przykład? Znowu w przypadku rysowania ludzi – sama postawa ciała może być dość dziwnie ujęta na zdjęciu. Już nawet nie chodzi o to, że z żabiej perspektywy człowiek ma nogi do sufitu – takie rzeczy spokojnie można oddać i w rysunku, i to potrafi naprawdę fajnie wyglądać. Raczej wyjdą na wierzch nienaturalne pozy, złapane w ruchu, dziwne skróty perspektywiczne stworzone przez dystorsję obiektywu. Jeśli nie wiesz o czym mówię, włącz dowolny film i spróbuj zatrzymać go w momencie ruchu, tak aby wszystko wyglądało ładnie. Moje doświadczenie mówi, że aby kadr nadawał się do czegokolwiek, trzeba co najmniej kilkukrotnie nacisnąć spację i liczyć, że wreszcie trafi się sensowne ujęcie. Tak jest też ze zdjęciami. Z tym, że przyzwyczailiśmy się, że jakaś ręka na zdjęciu wygląda na krzywą albo za długą – w końcu to tylko zdjęcie, w rzeczywistości na pewno jest ona normalna, co nie? Dlaczego więc powinniśmy ją zakrzywiać też na rysunku, gdzie przecież na ogół staramy się oddać coś naturalnie, jak najbliżej tego, jak to odbieramy to własnymi oczami.
Zdjęcie może oczywiście posłużyć jako referencja, punkt wyjściowy przy tworzeniu nowej pracy. Wciąż nie będzie to jednak zupełnie to samo, co rysowanie zupełnie z natury.
Wyzwania tworzenia z natury
Chyba oczywiste jest, że rysowanie z natury jest o wiele trudniejsze niż przerysowywanie ze zdjęcia. Na pierwszy rzut oka wydawałoby się, że główną trudnością jest sama logistyka – znalezienie dogodnego miejsca do rysowania, nie za blisko i nie za daleko wybranego obiektu, zabranie ze sobą wszystkich potrzebnych narzędzi i wykonanie całej pracy na miejscu, licząc się ze wszelkimi ograniczeniami czasowymi. Tak naprawdę, jest jednak coś, co ja uważam za o wiele trudniejsze i bardziej wymagające niż rozstawienie swojego mobilnego studia w terenie.
Czy jest to zatrzymanie w bezruchu naturalnie ruchomego krajobrazu? To kolejne wyzwanie, które mogłoby wydawać się sporym ograniczeniem w porównaniu do statycznej fotografii, którą dodatkowo można sobie powiększyć czy wyostrzyć na komputerze. Wbrew pozorom, przy typowych kompozycjach nie powinno sprawić to większego problemu, zwłaszcza mając już doświadczenie z rysowaniem. Jest coś o wiele trudniejszego, z czym nie do końca świadomie zmagają się wszyscy próbujący rysować z natury.
Jest to trójwymiarowość przestrzeni, w której się znajdujemy i konieczność oddania jej na zupełnie dwuwymiarowej powierzchni. To, jak wiele sprawia ona problemów, można dostrzec, analizując historię sztuki. W dziełach ze starożytności i średniowiecza obserwujemy te nieudolne próby oddania wielu planów, kompozycji, perspektywy. Wbrew pozorom, nie jest to takie oczywiste, dlaczego widzimy tylko jedną albo dwie ściany budynku, skoro przecież doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, ile tych ścian jest w rzeczywistości. Po egipskich malowidłach widać, jak trudno było zrozumieć wielowymiarowość przestrzeni ówczesnym artystom – dużo łatwiej było stosować utarte schematy, gdzie za pomocą konkretnego wzoru sylwetki (ciało przedstawione przodem, głowa bokiem), udawało się pokazać wizerunek człowieka. W domyśle człowiek posiadał wszystkie części ciała, jego głowa (widoczna z profilu) miała też drugi bok, a jedna noga zdecydowanie nie była większa od drugiej. Postacie jednak praktycznie nigdy nie zasłaniały siebie nawzajem – to już nie mieściło się w zrozumieniu perspektywy przez ówczesnych twórców.
Tak naprawdę, rysując z natury, musimy zapomnieć o wszystkim, czego nauczyliśmy się podczas życia o danym przedmiocie – a przynajmniej tymczasowo uśpić tę wiedzę i umiejętnie wykorzystać w konkretnych sytuacjach. Dzieci często uczą się rysować, zaczynając od gotowych kolorowanek, wykonanych przez dorosłych nieumiejętnie imitujących dziecięcy styl. Jest to szczególnie szkodliwe. Moim ulubionym przykładem, wymienianym już parokrotnie na tym blogu, jest rysowanie ptaków wyglądających jak przekręcone pośladki. Inne to jabłuszko koniecznie z patyczkiem i listkiem (nigdy w życiu takiego nie widziałam). Najlepsze przykłady pojawiają się jednak przy ludzkich twarzach, przy takich elementach jak usta, nosy, umieszczenie brwi. Często, aby nauczyć się rysować, najpierw trzeba oduczyć się złych praktyk z dzieciństwa.
Tak naprawdę temat jest jednak o wiele głębszy. Rysując, spłaszczamy ten trójwymiar, jednak nie dzieje się to dopiero na kartce, a już wcześniej, w naszej głowie. Po dłuższym czasie rysowania na żywo zaczynamy dostrzegać własnymi oczami to, czego oduczyliśmy się podczas naszego życia. Że podłoga – choć w rzeczywistości prosta – w naszych oczach jest zakrzywiona przez perspektywę. Że choć oczy portretowanego są umiejscowione na równej wysokości, dla nas jedno jest wyżej niż drugie. W pewnym momencie trójwymiarowość przestrzeni przestaje być problemem, ponieważ potrafimy stworzyć jej idealną dwuwymiarową projekcję przed własnymi oczami. I to jest najpiękniejsze w rysowaniu z natury.
Same zalety
Rezygnacja z kopiowania zdjęć w domowym zaciszu na korzyść wyjścia w plener, to same plusy. Będąc na miejscu, łatwiej się skupić na tworzeniu, bez tych wszystkich domowych rozpraszaczy (lodówki przypominającej o swojej zawartości, nagłej potrzeby wypicia kawy czy pójścia do toalety po raz kolejny, a nawet pozostałych domowników). Jesteś tylko Ty i Twoje płótno, szkicownik czy cokolwiek wybierzesz jako miejsce odwzorowania tego, co widzisz. Oczywiście pojawiają się nowe problemy: pogoda, inni ludzie, owady, nagłe zmiany krajobrazu czy niewygoda. Z tym trzeba się pogodzić. Mimo wszystko, jakaś praca prawie zawsze powstanie i na ogół będzie ją można uznać za ukończoną. Bez zbędnego poprawiania, a często pogarszania (jedno z moich ulubionych niemieckich słówek, które używam w tym znaczeniu to verschlimmbessern, oznaczające mniej więcej „tak poprawić, że aż zepsuć”).
Poza tym, rysowanie w plenerze może stać się wydarzeniem socjalnym. W Monachium dołączyłam do grupy, z którą spotykam się regularnie, aby rysować – zarówno portrety, jak i różne miejsca czy obiekty. To oczywiście łączy się z porównywaniem swoich prac, uczeniem się od siebie nawzajem i oczywiście miłym spędzeniem czasu. Bardzo konkretną grupą, która ma swoje oddziały w wielu większych miastach, jest Urban Sketchers, o których już pisałam jakiś czas temu.
Jednak nawet samodzielne rysowanie, niezależnie od tego czy to tylko szybki szkic czy porządne malarstwo na płótnie, potrafi dać naprawdę wiele radości, kiedy stworzone na miejscu. Nawet jeśli dla odbiorcy nie ma to znaczenia (co nie zawsze musi być prawdą), sama świadomość że praca powstała w konkretnych okolicznościach, może być wartościowa. W końcu sztuka to nie tylko ładny obrazek, ale też całe okoliczności, które wpłynęły na jego powstanie.