Kiedy był ostatni raz, kiedy sztuka Tobą wstrząsnęła?
Dzisiejszy dzień nie wyróżniał się niczym szczególnym. Jaki w końcu miałby być dla świeżo upieczonego magistra, kontemplującego bezrobocie za granicą i liczącego, że praca znajdzie się zanim wygaśnie prawo do świadczeń z ubezpieczenia zdrowotnego. Tym, co zakłóciło nijakość poranka był brak niezbędnych monet w portfelu do skorzystania ze wspólnej pralni w bloku. Tak więc wyruszyłam w docelowo krótką podróż na rowerze w celu znalezienia bankomatu, który pozwoliłby mi wyposażyć się w niezbędną fortunę. Jak na złość, każde kolejne urządzenie okazywało się prywatną budką, liczącą dodatkowe pięć euro od każdej wypłaty. W ten sposób, jakimś cudem, trafiłam do galerii sztuki.
Villa Stuck to budynek, który chciałam odwiedzić już od jakiegoś czasu. Lubię ładne budynki, eleganckie fasady i nietuzinkowe wykończenia wnętrz – a tego spodziewałam się po tym gmachu. Jest to obiekt z końca XIX wieku, sto lat później przekształcony na muzeum, czego dowiedzialam się z anemicznego opisu na anglojęzycznej Wikipedii. Niegdyś prywatna rezydencja artysty Franza von Stucka, zaprojektowana przez niego osobiście, obecnie prezentuje jego twórczość, głównie malarską. Być może wstyd się przyznać, ale nie udało mi się odnaleźć tego pana w zakamarkach mojej pamięci. Mimo to, przypadkiem znajdując się naprzeciwko gustownej elewacji, postanowiłam zajrzeć do środka.
Gdy chciałam kupić bilet wstępu, pracownik budynku zapytał mnie czy zamierzam zobaczyć historyczne sale czy wystawę czasową. Wydaje mi się, że zdziwiła go moja odpowiedź, że oba. Bilet policzył mi jednak tylko za stałą część obiektu. Chwyciłam mapkę i udałam się na zwiedzanie tego, co opisane zostało jako Historische Räume. Jest to zespół pomieszczeń o bogatej, choć nie przesadzonej, dekoracji. Obrazy w złotych ramach, kasetonowe stropy i skrzypiące podłogi – bo czego innego spodziewać się po takim budynku? Wyszukane ornamenty pięknie współgrały z płaskorzeźbami przedstawiającymi mitologiczne postacie i zwierzęta. Całość ukryta w półmroku, spowodowanym pozasłanianymi oknami.
Dość szybko przeszłam przez te pomieszczenia, skupiając się dłużej na kilku detalach architektonicznych, gotowa do bezrefleksyjnego opuszczenia budynku. A, no tak, jeszcze wystawa czasowa. Wchodzę po schodach dwa piętra i nagle willa w stylu Art Deco zmieniła się przed moimi oczami w coś zupełnie innego. Za framugą drzwi ukazało mi się nagromadzenie przedmiotów i ludzi, totalnie niepasujących do secesyjnej wilii. Próbuję się dostać do środka, aby zrozumieć coś więcej, jednak właśnie drzwi oblegane są przez grupkę znajomych, zaangażowanych w jakiś artystyczny projekt. Wszędzie sypie się styropian, dwie dziewczyny próbują go bezskutecznie wyplątać z włosów. Ze środka czuć chemiczny zapach świeżej farby, natomiast to co widać zza drzwi przekracza wszelkie oczekiwania wobec wystawy czasowej. A wygląda to tak:
Czas więc na kilka słów wyjaśnienia. Powyższe zdjęcia przedstawiają instalację szwajcarskiego artysty, Thomasa Hirschhorna. Główną koncepcją dzieła jest zamienienie trzypiętrowego wnętrza nowej części muzeum w ruinę. Spoglądając w górę albo w dół można zobaczyć pozostałości konstrukcji stropów czy zachowane sanitariaty, zawieszone już bez kontekstu, samotnie na ścianach, kibelki i umywalki. Zdemolowane wnętrze zaczyna jednak żyć własnym życiem. Powstają w nim prowizoryczne pomieszczenia wykonane z prostych i ogólnodostępnych materiałów przez przypadkowych ludzi. Ściany i przedmioty stają się miejscem dla nowej sztuki, kreowanej przez odwiedzających. Czy ruina może stworzyć coś nowego? Artysta daje bardzo konkretną odpowiedź na to pytanie.
Tytuł pracy brzmi „Never Give Up a Spot”, albo bardziej współcześnie: #
Ta anarchistyczna instalacja oddziaływała na mnie szczególnie mocno, ponieważ dotarła do moich słabości. Będąc w środku, czułam się niepewnie, ujawniły się moje opory przed zniszczeniem, wręcz strach przed destrukcją. Mimo że wystawa wręcz krzyczała: wejdź tu, zniszcz coś albo stwórz coś nowego, rzuć zegarem albo kopnij w krzesło! – ja wciąż starałam się niczego nie dotknąć. Grupy uczniów czy studentów pod okiem nauczycieli doklejały nowe kartki do ścian czy malowały napisy na podłodze a ja nie byłam pewna czy mam prawo zagłębiać się w kolejną przestrzeń zagospodarowaną z kawałków śmieci. Myślę, że muszę jeszcze do tej wystawy dojrzeć i odwiedzić ją ponownie. W końcu jest za darmo.
Gorąco zachęcam każdego, kto ma możliwość, do odwiedzenia Villi Stuck w Monachium. Wystawa Thomasa Hirschhorna czeka tylko do 3 lutego przyszłego roku. Nie mogę tylko przestać myśleć: kto po tym wszystkim posprząta?