Rower rowerowi nierówny, ale na komfort i warunki jazdy wpływa znacznie więcej czynników niż liczba przerzutek czy prosta nawierzchnia. Jak tylko zrobiło się ciepło, na Polskie drogi wyjechało mnóstwo rowerzystów. Wybór dwóch kółek jako formy transportu jest zdecydowanie zdrowy, ekologiczny, ale ma też szerokie znaczenie kulturowe. Dla mnie jednak, przede wszystkim, wiąże się z bardzo wieloma wspomnieniami z Holandii. Dzisiaj chciałabym opowiedzieć o tym, jak bardzo różni się jazda na rowerze tam i w Polsce.
Choć widok roweru nikogo w Polsce nie dziwi, sporo ludzi traktuje jazdę na jednośladzie wyłącznie jako rodzaj sportu, narzędzie do ucieczki na weekend z miasta, do zrzucenia zbędnych kilogramów czy do zajęcia czymś rodziny. Mimo, że w wielu miastach jest to zdecydowanie najszybszy środek transportu, wiele osób nawet go nie rozważa. Rower stoi schowany w piwnicy, jego odkurzenie zajmie kupę czasu, a jeszcze człowiek się ubrudzi czy zapoci zanim dotrze na miejsce. W Holandii oczywiście jest inaczej – sytuacji nie trzeba nikomu przedstawiać. Po spędzeniu pół roku w kraju tulipanów, wiatraków i rowerów, oraz powrocie do Polski, mam doskonałe porównanie. Wiele różnic jest oczywistych, jednak dam głowę, że nie słyszeliście o wszystkich.
Wybór roweru
Jak wygląda rower holenderski każdy wie. Cienka rama, wysoka kierownica, wygodne siodełko, często udekorowany kwiatami, z wiklinowym koszem i nazwą umieszczoną na ramie. Chcąc kupić podobny w Polsce, trzeba liczyć się z wydaniem niemałej kwoty, w końcu za design się płaci. Kto tylko był w Holandii, pewnie już wie, że rowery te mają niewiele wspólnego z tymi, które można spotkać na ulicach niderlandzkich miasteczek.
Duża część rowerów w Holandii to pojazdy wiekowe, pokryte rdzą, często wybrakowane lub z wieloma wymienionymi elementami. Dopóki choć jeden hamulec działa (albo i dłużej) rower zawsze znajdzie tam swojego właściciela, a tym samym użytkownika. Grupy na Facebooku roją się od osób próbujących sprzedać lub kupić rower – oferty można znaleźć nawet w społecznościach skupionych wokół mieszkań na wynajem, mieszkańców konkretnych dzielnic czy uczestników wydarzeń. Ceny są bardzo zróżnicowane, ale górna granica to często koło 150 euro za prawie nowe rowery, podczas gdy już za 20 euro można kupić za stare graty, czekające na użytkownika, który je wykończy. Przebita opona czy „zgubione” światełko to już okazja aby rozważyć wymianę swoich dwóch kółek na inny model.
Jak wygląda rower kupiony na Facebooku za kilkadziesiąt euro? Przede wszystkim daleko mu od nowości. Często był przemalowywany, czasem posiada dodatkowe dekoracje „rozpoznawcze” w postaci naklejek, wstążeczek czy innych wytworów wyobraźni poprzednich właścicieli. Mimo to, będzie to najwygodniejszy rower, jakim przyszło Ci jeździć do tej pory. Holendrzy sztukę tworzenia rowerów opanowali do perfekcji, tak że nawet najstarsze i wytarte siodełko nigdzie się nie wrzyna, z pedałów but nie spadnie a kształt ramy pozwoli jechać wyprostowanym, oszczędzając rowerzyście bólu pleców. Stary rdzewiak, pomimo licznych obić świadczących o niejednym zderzeniu, wciąż będzie miał sprawne hamulce a może nawet i dynamo. Te rowery nie są budowane aby przetrwać do dnia wygaśnięcia gwarancji producenta. One przetrwają całe pokolenia intensywnego użytkowania.
W Polsce wciąż natomiast ludzie wybierają nowe rowery z supermarketów. Podczas gdy Holender funduje sobie rower warty kilka godzin jego pracy, Polak wybierze taki za całą swoją pensję. Zdarzyło mi się w ciągu ostatnich tygodni podsłuchać kilka dyskusji nad rowerami w supermarketach. Potencjalni nabywcy porównywali liczbę przerzutek poszczególnych modeli oraz rodzaj lampki. Oceniali kolor ramy lub – w przypadku rowerów miejskich – kształt dołączonego w gratisie koszyka. Coś, na co Holender nawet by nie spojrzał, Polacy uznają za wyznacznik wartości roweru.
Przechowywanie
Ze względu na liczne niebezpieczeństwa atmosferyczno-społeczne, Polacy najczęściej chowają swoje drogocenne rowery głęboko do piwnicy, w pomieszczeniu zamkniętym na trzy kłódki, odczepiając każdy odczepywalny element i przykrywając odpowiednią ilością kurzu dla niepoznaki. Wiąże się to z paroma faktami – po pierwsze rowery w Polsce zapadają w sen zimowy, z którego wybudzić może je dopiero długi weekend majowy lub przedwczesna awaria rodzinnego samochodu. Niezależnie jak tani, stary i brzydki rower się posiada, przed światem zewnętrznym muszą go dzielić trzy biegi schodów i gruba warstwa kilkuletniego kurzu. Szczęśliwi, którzy mogą trzymać rowery na klatce, mniej szczęśliwi kiedy te rowery stamtąd znikają.
W Holandii rowery przez cały rok stoją na zewnątrz. Miejsce to jest zdefiniowane przez konieczność łatwości i szybkości ich wykorzystania następnego dnia, a niezależne od istnienia zadaszenia, grubych ścian i mosiężnych drzwi. Rower musi być zawsze dostępny, tak że nawet dystans pół kilometra będzie szybciej przejechać rowerem niż przejść pieszo. Wszelkie kosze, torby, lampki i inne gadżety muszą na stałe znajdować się na rowerze od momentu zakupu do momentu ich ukradzenia. Największym i najtrudniejszym wyzwaniem podczas eksploatacji roweru jest wyprowadzenie go z labiryntu kierownic, siodełek i pedałów rowerów stojących obok (w tym przypadku prawie jeden na drugim), w taki sposób aby ewentualne uszkodzenie jego i rowerów sąsiadujących nie uniemożliwiło dalszego z nich korzystania. Rower jest najlepszym środkiem transportu w następujące pory roku: wiosna, lato, jesień, zima.
Cykliści
Mimo wszystko, największą różnicą pomiędzy Polską a Holandią, w kwestii rowerów, jest wizerunek samego użytkownika jednośladu. Z krótkiej obserwacji gdańskich ścieżek zanotowałam, że średnio co trzeci kolarz wyposażony jest w kask (niezależnie od wieku), a wiele osób ubiera specjalne, odblaskowe ciuchy nawet na zwykłą przejażdżkę po mieście. Bezpieczeństwo jest oczywiście wyjątkowo ważne, ale obecność tych wszystkich gadżetów i odblasków sprawia że cyklista bardziej przypomina biegacza maratonu niż osobę pokonującą normalnie dystans z punktu A do punktu B.
Holenderscy rowerzyści nie różnią się wyglądem od pieszych, a ci nie odstają za bardzo od, mniej licznych, kierowców samochodów osobowych. Nie raz widziałam kogoś ubranego elegancko, np. w garnitur, normalnie sunącego na swoim rowerze, najprawdopodobniej do pracy czy na ważne spotkanie. Choć sama zdecydowanie preferuję plecak, niektóre kobiety zawieszały poważne torby na kierownicy. W Polsce ktoś przyjeżdżający do pracy rowerem może zostać skierowany od razu wzrokiem współpracowników pod prysznic, jakby dopiero co wyszedł z porządnego treningu siłowego na sali fitness. Ktoś pewnie powie, że ukształtowanie terenu wpływa na to, czy cyklista zapoci się podczas jazdy, czy nie. Moim zdaniem, jest to kwestia bardziej kulturowa. Przecież o wiele łatwiej spocić się w zapchanym autobusie czy tramwaju niż na świeżym powietrzu, z wiatrem targającym włosy.
Drogi rowerowe
Choć wiele miast w Polsce chlubi się ścieżkami rowerowymi, nadaje sobie tytułu miejsc przyjaznych cyklistom czy zapewniających wspaniałą infrastrukturę dla jednośladów, one wszystkie robią to źle. Ścieżkom brakuje ciągłości, często pociągnięte są tylko po jednej stronie ulicy, lub – co gorsza – każą rowerzyście zmieniać chodnik na przeciwległy co kilkadziesiąt metrów (po odpowiednio długim oczekiwaniu na światłach). Ze względu na połączenie z ciągiem pieszym, nie da się uniknąć pieszych, bezrefleksyjnie wędrujących po czerwonej części chodnika. Kiedy nagle kończy się ścieżka rowerowa, pozostaje wybór – jechać chodnikiem pieszym ryzykując mandat, prowadzić rower niczym największy frajer czy rzucić się w samobójczą walkę z samochodami poruszającymi się z prędkością przekraczającą co najmniej o połowę tę dozwoloną. Ścieżki rowerowe to też w Polsce „odpowiednia” przestrzeń aby coś na nich postawić. Na przykład barierki, lampy uliczne czy chociażby samochód. Najgorsza sytuacja jest wtedy, kiedy trzeba rowerem przejeżdżać pomiędzy samochodami w ruchu a tymi tymczasowo zatrzymanymi na darmowej przestrzeni „niczyjej” zwanej również chodnikiem. Wróg wtedy znajduje się z każdej strony – są nim zarówno samochody, których kierowcy dawno zapomnieli o obowiązku zachowania metra od mijanego rowerzysty, jak i ci którzy zamierzają swój pojazd uruchomić lub z niego wysiąść, nie bacząc czy świeżo otwarte drzwi nie staną się nagle ścianą na drodze biednego rowerzysty.
Inaczej sytuacja wygląda w Holandii, gdzie ulice są wręcz projektowane pod kątem przejeżdżalności rowerem. Przyuliczne ścieżki rowerowe są prawie zawsze jednokierunkowe, tj w jedną stronę jeździ się po prawej stronie jezdni, w przeciwną po lewej. Przy bardziej uczęszczanych i większych ulicach po obu stronach jezdni umieszczone są ścieżki rowerowe dwukierunkowe o odpowiedniej szerokości, tak że spokojnie mogą się minąć cztery rowery. Ścieżki te często oddzielone są od jezdni pasmem zieleni lub małą architekturą. Od ciągów pieszych również. Jeśli w danym miejscu zmieści się albo chodnik albo ścieżka rowerowa, wybór jest jasny – będzie to ścieżka. W wielu miejscach jednak drogi rowerowe idą zupełnie innymi trasami niż ulice, skracając znacznie dojazd do celu. Oczywiście najbardziej turystyczne, historyczne centra miast nie są już tak wygodnie przejezdne rowerem. Tam dominują piesi, tłumy turystów, z którymi się w żaden sposób nie wygra. Ale tam to nawet piesi mają problem z pieszymi (nawet powstały o tym książki).
Żeby nie było, że wszystkie elementy tej wyliczanki wskazują na wady kultury rowerowej w Polsce, jedno trzeba przyznać jako pozytywne: po ścieżkach rowerowych jeżdżą praktycznie tylko rowery (plus raz na tysiąc lat znajdzie się jakiś rolkarz). W Holandii na ścieżkach można spotkać skutery a czasem nawet i motory. Kto nigdy nie jechał rowerem za śmierdzącą rurą wydechową, ten nigdy nie zrozumie, jak dobrze jest nie mieć takiego „towarzystwa” w trasie. Oczywiście są pomysły, aby zakazać skuterów na ścieżkach rowerowych (np. konkretnie w Amsterdamie), ale na ich realizację trzeba będzie poczekać.
Kradzieże rowerów
Nie zliczę, ile razy w ciągu pół roku mieszkania w Holandii komuś z moich znajomych skradziono rower. Znikanie pokrowców na siodełka, lampek czy koszyków uznaje się za naturalny koszt eksploatacji roweru. Jest to mimo wszystko mały wydatek – zestaw lampek można kupić już za jeden czy dwa euro, a pokrowce na siodełka często można dostać za darmo w ramach akcji promocyjnych wydarzeń czy lokali. Gorzej sytuacja ma się z koszykami, które potrafią kosztować nawet do kilkunastu euro. Holendrzy jednak znaleźli i na to sposób. Zamiast kupować drogi i podatny na odczepienie przez osoby trzecie koszyk (przypominam zasadę, że wszystkie elementy roweru zostają na rowerze), zaopatrują się w – jakby to ująć – erzac koszyka wykonany z elementów, które można dostać za darmo lub „półdarmo” w sklepie. Do kierownicy montowane są więc wszelkiej maści pudełka, kraty po piwie czy kosze po owocach. Kreatywności w tym zakresie nie brakuje – raz nawet widziałam u kogoś w tym miejscu koszyk z marketu.
Sama też raz doświadczyłam kradzieży i był to chyba najnieszczęśliwszy dzień podczas całego mojego pobytu w Holandii. Podobno powinnam się cieszyć, ponieważ złoczyńca nie ukradł całego roweru. Zabrał moje wspaniałe siodełko, które było najwygodniejszym siodełkiem na świecie, jeszcze oryginalnym, w starym stylu, ze sprężynami. Żeby było tego mało, zabrał też rurkę, na której było ono zamocowane, co jeszcze napatoczyło mi dodatkowych problemów i kosztów. Stali użytkownicy rowerów często tworzą ze swoim dwukołowcem pewną więź i wtedy czułam się, jakby ktoś skrzywdził mojego najlepszego przyjaciela.
Czy rowery kradnie się w Polsce? Oczywiście też. Znam jedną osobę, która straciła w ten sposób rower, choć ona sama czuła się winna ze względu na niezabezpieczenie go linką. Różne sytuacje się zdarzają, inne natomiast są konsekwencje kradzieży dla ofiary. W Holandii już po chwili można śmigać na kolejnym rowerze, w Polsce znowu czeka zbieranie na jednoślad latami.
Zakończenie
Na koniec warto wspomnieć jedną rzecz: rower w Holandii to najbezpieczniejszy środek transportu, zwłaszcza nocą. Pędząc na dwóch kółkach przez miasto, nikt nie ma szansy zaczepić, na rower nie trzeba czekać na przystanku ani wracać po rower na odległy parking. Jedyne co „trzeba” to włączyć światła, a wtedy żadna godzina powrotu nie jest problemem. Jeżdżąc rowerem po Polsce, nie jestem w stanie poczuć się podobnie. Czym to jest spowodowane? Pewnie wszystkim po trochu.