Ubiegłoroczne Gdynia Design Days zapisało się bardzo dobrze w mojej pamięci. Uczestniczyłam wtedy w kilku naprawdę świetnych warsztatach, a wystawy które odwiedziłam nie raz wzbudziły we mnie podziw wobec twórczości nieznanych mi dotąd projektantów. Z tego powodu miałam wysokie oczekiwania co do tegorocznej edycji festiwalu i z niecierpliwością wyczekiwałam początku lipca, kiedy to Gdynia Design Days miało się rozpocząć.
Kiedy ruszyły zapisy na poszczególne warsztaty, zajęłam sobie miejsce na wszystkim, co mnie zainteresowało. W tym roku organizatorzy zdecydowali wprowadzić listę rezerwową, dzięki czemu w razie czyjejś nieobecności inna osoba mogła „wskoczyć” w zwolnione miejsce. W ten sposób prawie wszystkie wydarzenia, w których brałam udział, miały pełen zestaw uczestników. Pamiętam, że w zeszłym roku nie zdążyłam się zapisać na najważniejsze dla mnie warsztaty, ale zaryzykowałam – pojechałam do Gdyni i okazało się, że z osób zapisanych na listę przyszło dwoje lub troje ludzi. Tym razem, mając Pomorski Park Naukowo-Technologiczny po sąsiedzku (przeprowadziłam się do Gdyni parę miesięcy temu), takie ryzyko nie kosztowałoby mnie nic – wtedy było to kilkadziesiąt minut i kilka złotych za SKM. Tegoroczne warsztaty cieszyły się jednak o wiele większą frekwencją. Na każdych, w których uczestniczyłam, obecni byli prawie wszyscy z podstawowej listy i wystarczyło miejsc na niewiele osób z listy rezerwowej. Na przyjście „na gapę” nie było szans.
Tematem tegorocznego Gdynia Design Days było „odzyskane”. Odzyskane, czyli odnalezione, ponownie wykorzystane, przywrócone do życia. Bardzo spodobała mi się ta konwencja – od razu wzbudziła skojarzenie z rzeczami wyrzuconymi przez morze, ale także z ekologicznym podejściem do tworzenia, z wykorzystaniem tego, co uznawane jest za niepotrzebne, zużyte. Właśnie tego typu interpretacji znalazłam najwięcej podczas całego festiwalu – zarówno na warsztatach i wykładach jak i pośród prac prezentowanych na wystawach.
Opis swoich wrażeń chciałabym zacząć właśnie od wystaw, ponieważ były one otwarte dla każdego i można było je oglądać przez cały czas trwania festiwalu. Każda z nich prezentowała wysoki poziom i potrafiła zaciekawić, ale mnie zatrzymały na dłużej trzy konkretne:
- wystawa główna, „Odzyskane”, nastawiona na motyw morski i przedstawiona w taki sposób, że można było przez chwilę poczuć się jak w bardzo dobrze zaprojektowanej galerii czy muzeum; zróżnicowany formalnie zbiór prac z rozmaitych kategorii, od architektury po przedmioty codziennego użytku
- dyplomy ASP – jako osoba, która dawno, dawno temu chciała pójść na uczelnię typowo artystyczną, interesuję się tym, co ciekawego tworzą tamtejsi studenci; jak się okazuje, zdecydowanie nie brakuje im pomysłów
- wystawa „Konsekwencje” przedstawiająca projekty mające na celu poprawić jakość życia w krajach, gdzie dostęp do czystej wody czy energii elektrycznej jest ograniczony; zaprojektowane urządzenia zostały opisane w kwestii sposobu działania oraz najważniejszych cech, w tym kosztu zakupu.
Oczywiście ciekawych wystaw było znacznie więcej – sala wypełniona drewnem i półeczkami z sadzonkami drzew (które można było zabrać ze sobą i zasiać), „portrety” nadmorskich budynków, projekty krzeseł i urządzeń sportowych, twory znanych projektantów, jak i dopiero debiutujących twórców. Zdecydowanie warto było odwiedzić PPNT podczas trwania Gdynia Design Days.
Tym, czego nie dało się nie zauważyć, był brak tłumów. Po wydarzeniu, które wcześniej wydawało mi się jednym z ważniejszych dla miasta, spodziewałam się o wiele większej liczby odwiedzających. Być może niedostateczna promocja, albo brak zainteresowania przeciętnych osób designem, sprawiły, że niejedną wystawę udało mi się zwiedzić w samotności. Dla mnie był to zdecydowany plus, ponieważ nic tak nie psuje doznań sensualnych jak dzikie tłumy ludzi zainteresowanych jedynie zrobieniem jak największego hałasu wokół siebie. Z drugiej strony, momentami czułam się jak na wystawie w zapomnianej przez świat galerii sztuki a nie na jednym z ważniejszych wydarzeń kulturalnych Trójmiasta.
Wykłady natomiast były o wiele bardziej oblegane – widać to było w pozajmowanych krzesłach i zaangażowaniu słuchaczy w wydarzenie. Prezentacja Filipa Springera przeniesiona została do większej sali a i tak wiele osób stało w drzwiach lub zajmowało miejsca na podłodze. Trudno się dziwić, wykład był naprawdę ciekawy.
Moim najważniejszym punktem Gdynia Design Days były jednak warsztaty. Uwielbiam tworzyć, a tego typu wydarzenia dodają mi motywacji do działania i sprawiają, że udaje mi się zebrać siły, aby coś skończyć. W kolejności chronologicznej, pojawiłam się na:
- warsztatach stolarskich
- tworzeniu plecionek z plastikowych butelek
- dyskusji o ukierunkowaniu designu na odbiorcę
- warsztatach z szycia eko-toreb.
Pierwszego wymienionego wydarzenia wyczekiwałam najbardziej. Uwielbiam zapach drewna i zawsze uznawałam wyroby z niego za o wiele bardziej przyjazne niż wszechobecny plastik. Oczywiście nie nastawiałam się na stworzenie mebla z prawdziwego zdarzenia – bardziej chciałam spróbować własnych sił w pracy z drewnem, w przycinaniu go i łączeniu na różne sposoby. Gdybym chciała zająć się tym na własną rękę, na pewno zabrakłoby mi odpowiedniego miejsca i sprzętu, a wiedza z internetu mogłaby się okazać niewystarczająca. Na warsztatach udało mi się stworzyć coś w rodzaju stojaka na długopisy z niewielką półeczką pod spodem. Twór ten ma formę drzewka, zrobionego z „odzyskanej” gałązki. Tak, oprócz typowego drewna stosowanego w stolarstwie, do dyspozycji mieliśmy materiały odnalezione przez prowadzących na plaży lub w innych miejscach. Choć narzędzi do pracy było mnóstwo, uczestników przyszło jeszcze więcej i momentami brakowało ścisków czy pił; na szczęście drewna wystarczyło dla wszystkich.
Zupełnie czym innym były warsztaty z plecionkarstwa. Prowadząca je zaprezentowała swój projekt (QUANANI) polegający na przerabianiu butelek na cienkie pasma a następnie wyplataniu z nich różnych form – pojemników do przechowywania czy abażurów na lampy. Oryginalnie praca taka miała być kierowana do syryjskich kobiet uchodźców, póki co została przetestowana przez uczestników warsztatów na GDD. Okazało się to trochę trudniejsze niż wyglądało, jednak zarówno mi, jak i reszcie osób, udało się skończyć swoje plecionki. Na koniec dostaliśmy drewniane podstawki-korki, będące ważnym elementem tworzonego pojemnika.
„Odzyskajmy design dla ludzi” to trzecie warsztaty, w których wzięłam udział. Jako jedyne, nie polegały na tworzeniu produktu, a na opanowaniu metody pracy z ukierunkowaniem na konkretnego odbiorcę. O wiele trudniej było mi się odnaleźć w tego typu zadaniu i momentami nie wiedziałam, co dalej robić, ale mimo to warsztaty były przyjemne i rozwijające.
Ostatnim punktem programu było dla mnie szycie eko-toreb. Jak się okazało, materiałem do ich produkcji stały się flagi poprzednich edycji Gdynia Design Days. Dzięki temu torby były bardzo „festiwalowe”, a w kwestiach formalnych mocne i łatwe do zszycia. Łatwe – tylko z pozoru. Moja torba wywołała mnóstwo dodatkowych problemów i prawdopodobnie za bardzo nie polubiła się z maszyną do szycia, plącząc nitki i nie dając się zszyć porządnie. Na szczęście prowadzące warsztaty pomogły mi uratować sytuację, dzięki temu torba została uszyta do końca i będzie mi dobrze służyć.
Tego typu wydarzenia nie byłoby bez gratisów, które uczestnicy dostawali za udział w warsztatach. Najważniejsze – materiałowe torby, ale także pocztówki i tatuaże z tegorocznym motywem geometrycznych morskich obiektów. Zarówno kolorystyka jak i wybór prostego kształtu zdecydowanie mi się spodobały. Szkoda tylko, że krój torby nie był taki jak w zeszłym roku – te z tamtej edycji miały dłuższe ramię i dzięki temu można było je nosić o wiele wygodniej (swoją wyużywałam do granic możliwości, tj. do momentu kiedy już zupełnie się porwała). Tegoroczny wzór z kolei bardziej odpowiada mi estetycznie. Poza tym, poprzez dobór kolorów, nadruk z daleka wygląda jak wyhaftowany. Sama nie raz dałam się nabrać.
Porównując tegoroczną edycję Gdynia Design Days do tej sprzed roku, ciężko mi zdecydować, która była lepsza. Wtedy trafiłam na warsztaty z projektowania parametrycznego, czyli czegoś czego najbardziej chciałam się nauczyć. Na tegorocznych zajęciach jedynie spędziłam miło czas, nie wynosząc do swojego życia drogocennej wiedzy. Z kolei w tym roku zdecydowanym plusem był motyw przewodni, spajający wystawy i wydarzenia festiwalu. „Odzyskane”, stworzyło nastrój zgody z naturą, dbania o środowisko, odtworzenia wartości czegoś, co pozornie ją utraciło. Ciekawe, co organizatorzy wydarzenia wymyślą za rok!