Jakiś czas temu poleciłam Wam książkę, w której autorka zadawała pytania znanym polskim architektom. Dzisiaj chciałabym przedstawić kolejną architektoniczną rozmowę – tym razem pomiędzy architektem, Marcinem Kwietowiczem, a dwoma krytykami, Grzegorzem Piątkiem i Jarosławem Trybusiem.
„Lukier i mięso” to zapis dość długiej dyskusji, płynnie przechodzącej pomiędzy tematami, ale skupionej wokół współczesnego projektowania budynków w Polsce. Przedstawione jest to bardzo „od kuchni” – spośród różnorakich myśli da się wyłowić zarówno takie obrazujące codzienne życie projektanta budynków, jak i sytuacje, w jakiej przyszło mu tworzyć. Pomimo formy, w jakiej napisana została ta książka, nie czuje się różnicy zdań i doświadczeń pomiędzy postaciami – raczej każdy dodaje swoje argumenty do wspólnego stanowiska. Momentami miałam wrażenie, ze pomiędzy kartkami przemawia do mnie jedna postać, ale porządnie zastanawiająca się nad każdym aspektem poruszanego tematu.
Jest to jednak ciekawa rozmowa, poddająca pod wątpliwość wiele teorii, które być może zbyt szybko zostały przyjęte w architekturze, burząca standardy myślenia o budynku i tym, w jaki sposób powinien być zaprojektowany. Bo choć każdy projektant ma swoje metody, to podstawą jest umiejętność wpisania obiektu w otoczenie, nawiązywanie do stylistyki otoczenia i tak dalej – ale co to tak naprawdę oznacza? Jest to tylko jedna z wielu myśli przewijających się pomiędzy tymi ponad 350 stronami tomiku. Inna z nich dotyczy kierunku, w jakim zmierza współczesna architektura i jak tego typu przemiany uwidaczniają się w polskich miastach. Często pojawiają się tez ciekawostki, które tylko osoba przesiąknięta środowiskiem architektonicznym mogłaby dostrzec, ale po ich wskazaniu przez rozmówców, czytelnik z pewnością je zrozumie.
Autorzy podchodzą do tematu architektury bardzo krytycznie. Wiele budynków i ich twórców zostało ocenione naprawdę surowo, za to w taki sposób ze nie trudno się z taką oceną nie zgodzić. Na przykład tak zwani starchitekci – czyli osoby o znanych nazwiskach, zdobywcy wielu prestiżowych nagród i twórcy obiektów, które z samego faktu bycia wybudowanymi przez nich nabywają wyższą rangę w świecie architektury. Jak się okazuje, część twórców z tego grona stawia budynki nawet nie odwiedziwszy wcześniej działki, albo umieszcza obiekty na wizualizacjach przedstawiających zupełnie inną zabudowę niż ta, która otacza teren. Czytając tę książkę, uświadomiłam sobie, ze architektura nie różni się niczym od innych dziedzin twórczych – że osoby uznawane często za autorytety to tak naprawdę mainstreamowe gwiazdy, które czymś zabłysły a potem już tylko unosiły się na fali sławy, stawiając sobie koleje pomniki. Wydaje mi się, że wcześniej patrzyłam na ich twórczość dość bezkrytycznie. Mam tu na myśli mówienie jedynie, ze coś mi się nie podoba, zamiast twierdzić, że coś jest po prostu złe. Pod tym względem twórcy „Lukru i mięsa” wyręczyli mnie w myśleniu.
Oczywiście dostało się i tym mniej znanym pracowniom – bo w końcu nie trzeba być starchitektem, aby móc wybudować coś niewłaściwego. Cala ta książka to swoisty przekrój przez świat architektury, a wiec wypełniona jest nazwiskami i nazwami, obiektami, ich wnętrzami i ich otoczeniem. Opisane zostały w niej chyba wszystkie ważne wydarzenia architektoniczne z ostatnich 25 lat – choć nie w formie katalogu a krótkiej refleksji – co znawcy architektury jako pierwsze przychodzi na myśl, kiedy zapyta się go o dany obiekt. Dzięki temu „Lukier i mięso” się czyta – a nie ogląda obrazki.
Tutaj warto zwrócić uwagę na sam sposób zaprojektowania tej książki. Musze przyznać, ze naprawdę się z nią męczyłam – nie ze względu na treść, bo ta jest na tyle lekka, że mogłabym ją pochłonąć w jedną noc, gdyby mi się bardziej spieszyło, albo czytać po kilka stron co jakiś czas, gdybym nie musiała jej zwrócić do biblioteki. Chodzi mi o jej formę – wymiary i dobór papieru. Mały, kieszonkowy format przy takiej liczbie sztywnych stron wymaga dużo siły w utrzymaniu książki otwartej, a grzbiet wygląda na taki, który po kilku czytelnikach zacznie się łamać. Gdybym miała polecić komuś przeczytanie „Lukru i mięsa”, to zdecydowanie zaproponowałabym to w postaci ebooka.
Inną denerwującą rzeczą było rozmieszczenie zdjęć. Z jednej strony trochę „po staremu” – bo na całych stronach i bez treści wokół, za wyjątkiem podpisów. Z drugiej jednak designersko, a nie funkcjonalnie – z podpisami tam gdzie się zmieści, czyli czasami aby się dowiedzieć, co przedstawione jest na fotografii, musiałam przekręcić kilka kartek. Wydaje mi się, ze taka forma rozmowy byłaby dużo wygodniejsza, gdyby omawiane obiekty miały swoje przedstawienia fotograficzne tuz obok treści. Jak dla mnie, osoby przyzwyczajonej do stron internetowych i innych treści, gdzie obrazki wzbogacają a nie utrudniają czytanie, byłoby to o wiele wygodniejsze.
Myślę, ze uzasadnieniem takiej formy jest jedno ze stwierdzeń padających pomiędzy stronami: architektury nie da się w pełni przedstawić na zdjęciu. Dlatego tworzy się makiety i odwiedza budynki – aby zobaczyć ją na żywo, we wszystkich trzech wymiarach. Obecnie jednak fotografia – a raczej wizualizacja – próbuje to zmienić i przekazać odbiorcy jednostronna informacje o budynku, z odpowiednio dobranej perspektywy i o konkretnej porze dnia i roku – tej, dla której obiekt powstał. Architektura jest tymczasem o wiele ciekawsza, a przynajmniej ma szanse taka być.
Komu poleciłabym „Lukier i mięso”? Raczej niewielu osobom – nie jest to pasjonująca lektura z fabułą, zaskoczyć może raczej tylko tych, którzy studiują architekturę albo są świeżo po tym kierunku i coś tam już wiedzą, o czymś słyszeli a inne rzeczy widzieli na własne oczy. Z pewnością nie znajdą tam niczego dla siebie ci, których budowanie w Polsce nie interesuje lub którzy nie mają żadnej wiedzy w tym temacie. Dla tych, którzy się jednak skuszą, będzie to lekka i przyjemna lektura, pozwalająca poznać tą część świata architektów, o której nie mówi się na studiach, a co więcej – zrozumieć, co jest najbardziej krytykowane w projektowaniu architektonicznym, czego unikać, aby nie znaleźć się w podobnego rodzaju publikacji, zaraz za jakimś bardzo smutnym nagłówkiem.