Nie przeszkadzają mi głupkowate powiedzonka, jeśli nikt ich nie używa w rozmowach ze mną. Sytuacja zmienia się, gdy od jednej osoby mogę dowiedzieć się, że o gustach się nie dyskutuje, że prawda leży gdzieś na dachu, że winni się nie nudzą… Nie lubię też słyszeć, że cena znaczy jakość. Zwłaszcza od osób, które urodziły się w spodniach z Zary lub za młodu wpadły do kociołka z kawą ze Starbucksa.
O ile zgodzę się, że najczęściej za wyższą ceną kryje się produkt wyższej jakości, po prostu nie mogę przyznać racji tym, którzy odnoszą tę zasadę do wszystkiego jak popadnie. Być może oni potrafią wyczuć różnicę między serkiem homogenizowanym kupionym pojedynczo a tym w czteropaku. Może trzymają się z dala od wszelkich promocji i kodów rabatowych – bo jak przypadkiem zdarzy im się kupić coś o kilkadziesiąt groszy taniej, to stanie się to produktem bezwartościowym i trzeba będzie zarzucić zasłonę pogardy na całą markę, firmę, kraj pochodzenia i przypadkowych przechodniów. Czasem grosze zamieniają się w złote i światem Internetu trzęsie lament osób zhańbionych występowaniem ich drogiego i luksusowego zakupu w zwykłym supermarkecie. Tak, chodzi o torebeczki z Lidla. Cena produktu spadła tymczasowo, bo była to tylko promocja. Moim zdaniem, jakość pozostała na takim samym poziomie, na jakim była.
Wracając jeszcze do zwrotów, za którymi nie przepadam… Słyszałam wiele razy, że ludzie mniej majętni kompletnie nie potrafią rozporządzać swoimi finansami. Tak – nie mieli zbyt wielu okazji, aby nimi poszastać na lewo i na prawo, nie popróbowali powrzucać je w różne miejsca, nie ryzykowali. Dla mnie to jest usprawiedliwieniem dla nich – takim, jakiego nie dałabym ludziom bogatym, którzy przez całe życie jedli kanapki z hajsem i wciąż myślą, że jedynym kryterium wyboru produktu jest jego wysoka cena.
Ekskluzywność. Szpilki ze spodem w kolorze #f30c12, olejek do włosów z kupy skarabeusza, zegarek z brylantami zamiast godzin. Niewygodny, ale przecież szczęśliwi czasu nie liczą. Tak właściwie to drogich zegarków nie rozumiem najbardziej. Znaczy się – życie w przeświadczeniu, że zakupiony za co najmniej kilka tysięcy złotych czasomierz stanie się mega-cenną pamiątką rodzinną, przekazywaną z pokolenia na pokolenie – mogłoby być długotrwałą ekscytacją dla kogoś wyjątkowo skupionego na wartościach rodzinnych. Co innego, gdy ktoś kupuje drogi zegarek tylko dlatego, że jest drogi.
To musi być naprawdę okropne – na każdym kroku pilnować swojej dłoni, aby nie zostać ofiarą potencjalnego złodzieja. Przypadkiem zalejesz zegarek wodą, to zaczyna się dramat – nawet jeśli producent zapewnił, że zegarek chodziłby nawet po stuletnim przeleżeniu na dnie Rowu Mariańskiego.
W ogóle to z biżuterią to jest śmieszna sprawa. Zwłaszcza z tą kupowaną dla kogoś. Dawno, dawno temu, był taki piękny zwyczaj, aby zamazywać ceny prezentów. Nie znam genezy tej tradycji, ale osobiście stosuję ją do dziś. Jest to najprostszy sposób, aby przekazać, że wybrało się coś ze względu na kojarzenie się z daną osobą – a nie na cenę, niezależnie czy była ona mała czy duża.
Zwłaszcza, że mogła być prawie żadna, przy niezwykłej wartości produktu. Na przykład koszt kartki papieru, na której umieściło się własnoręcznie zrobiony rysunek. Aj, no tak – dla niektórych jest to beznadziejny prezent, ponieważ daleko mu do ekskluzywności cenowej. To dotyczy wszelkiego rękodzieła, charakteryzującego się indywidualnością, pomysłowością i większymi możliwościami wyboru, np. koloru. Tylko że właśnie, tutaj pojawiają się dwie skrajne kategorie cenowe – twory zbyt drogie dla chyba każdego i zdecydowana większość, czyli dzieła za tanie, aby brać je na poważnie. Ręcznie szyte etui na telefon niekoniecznie musi być mniej trwałe od sklepowego, ale w tej cenie na pewno kryje się jakiś podstęp. Po co na przykład kupować tanio abstrakcję nieznanego malarza, skoro za odrobinę większą kwotę można mieć wydruk zdjęcia dzieła samego Pollocka.
Poza promocjami i rękodziełem jest jeszcze jedna, chyba największa, grupa rzeczy, których cena i jakość nie mają absolutnie żadnych powiązań. Są to produkty z drugiej ręki. Często ludzie sprzedają za bezcen swoje „nietrafione prezenty” a do ciucholandu dostają się ubrania zupełnie nowe, w cenie kilkunastu złotych za kilogram. Oczywiście są też sytuacje przeciwne – jak na przykład oszuści opychający podróbki ze słabych materiałów i o mniejszej wytrzymałości, nie mówiąc już o estetyce. W drugim obiegu nie ma miejsca na porównywanie cen – bierze się to, co spełnia wymagania jakościowe. Kurtka ma być ciepła i ładna, a nie ze znaczkiem; laptop sprawny i z dobrą specyfikacją a nie pierwszy na liście „sortuj po cenie malejąco”.
Bycie łowcą okazji jest wyzwaniem. Czujność na każdym kroku i niewypowiedziana niechęć ze strony firm, które widzą Cię tylko raz, to tylko część tej przygody. Jest jeszcze ta, o wiele większa, nienawiść na twarzach osób, które pewnego, pięknego dnia, kupiły coś bez zastanowienia (albo i z), po wyższej cenie.
Nie, nie kupiłam torebki z Lidla.