Te ważniejsze książki

„Lista 10 książek, które w jakiś sposób wpłynęły na moje życie”. Widziałam już mnóstwo odpowiedzi na to wyzwanie. Nie mniej razy słyszałam narzekanie, że pojawił się kolejny łańcuszek, spamujący tablice na Facebooku. Ja akurat popieram tę inicjatywę. Dzięki niej mogę porównać „gust książkowy” znajomych. Przy okazji, poznaję nowe tytuły, które warto sprawdzić – tak na wypadek, gdyby moja lista planów czytelniczych nagle się wyczerpała.

Dzisiaj ja postaram się stworzyć własny zbiór literatury mojego życia. Poszczególne tytuły opiszę dokładnie – nie pod względem fabularnym, a ze szczególnym zaznaczeniem, co we mnie zmieniły. Będzie to więc wpis bardzo osobisty.

Z reguły czytam książki dla przyjemności, ale część z nich zostawia po sobie coś więcej. Przy tworzeniu poniższej listy nie wybierałam tych utworów, które zafascynowały mnie ciekawą fabułą. Kierowałam się tylko tym, do jakich przemyśleń mnie one zmusiły.

 


1. Miguel de Cervantes Saavedra, „Don Kichot z La Manchy”

Zawsze kiedy mówię, że lektury szkolne zniechęcają, a nie zachęcają do czytania, muszę ugryźć się w język aby przypadkiem nie przytoczyć tego tytułu w dalszej rozmowie. „Don Kichota” przeczytałam, ponieważ zainteresowały mnie jego fragmenty z podręcznika. Dodatkową motywacją było zadanie domowe – aby przygotować prezentację dowolnego fragmentu. Za fragment niecytowany w podręczniku można było złapać szóstkę, więc obudziła się we mnie Hermiona.

Po przeczytaniu całości, zrozumiałam jedno: myślę zupełnie inaczej niż niektórzy ludzie – w tym autorzy podręcznika. Z opracowania, jakie tam znalazłam, wyczytałam, że tak właściwie to Don Kichot wcale nie był postacią pozytywną (za jaką ja go uznawałam). Był szaleńcem potrzebującym pomocy, kimś zagubionym we własnym świecie.

Ja natomiast właśnie w nim znalazłam obraz ludzkich potrzeb. Tę konieczność wypełniania misji swego serca, bycia podziwianym, bycia potrzebnym. Ten wymóg zaspakajania głodu swojej satysfakcji. Wreszcie – najbardziej czystą reakcję na szarą rzeczywistość, tak różną od tej opisywanej w baśniach i legendach. W pewnym sensie zazdrościłam Don Kichotowi tego, że zwariował. Dzięki temu, jego świat stał się dokładnie taki, jakiego potrzebował jego niepokorny duch – pełen wyzwań i misji. Co z tego, że dla wszystkich wokół rycerz walczył z wiatrakami? Dla niego była to bitwa ze smokiem i tylko to się liczy. Nikt za nikogo nie przeżyje jego życia, dlaczego więc nie skupiać się na jego subiektywności?

Pamiętam, że autorzy podręcznika zadali pod jednym z fragmentów pytanie: „Czy istnieją współcześni Don Kichoci? Kim oni są? Jak im pomóc?”. Większość klasy stwierdziła, że chodzi o osoby szalone lub zagubione. Dla mnie, współcześni Don Kichoci to osoby, które potrafią żyć własnym życiem i robić to, czego pragną – nawet jeśli inni uważają to za śmieszne.


2. Stephen King „Bastion”

Było to pierwsze dzieło Kinga, które wpadło mi w łapy. Jako czytacz bardzo wolny, spędziłam z nim ponad miesiąc, taszcząc ze sobą i czytając w każdej wolnej chwili. Chociaż mam za sobą wiele innych dzieł tego niezwykle płodnego autora, to właśnie Bastion zaznaczył się w mojej pamięci bardzo wyraźnie.

Czytając, zachwyciła mnie filmowość opisów i przedstawianych zdarzeń – jednak nie to sprawiło, że tak mocno wbiłam się w akcję utworu. Głównie zachęciło mnie przedstawienie człowieka w sytuacji kryzysowej. Pewnie każdy z czytelników mojego bloga widział jakiś film postapokaliptyczny, albo spotkał się z innego rodzaju dziełem na ten temat. Tutaj jednak dobiła mnie szczegółowość takiej wizji.

Wcześniej nie zastanawiałam się tak właściwie nad tym, co by się stało, gdyby pewnego dnia przytrafiła się katastrofa zmieniająca świat w jeden wielki grobowiec, pozostawiając tylko jednostki. Brak dostępu do Internetu byłby niczym w porównaniu z zatrzymaniem praktycznie wszystkiego, co wymaga ludzkich rąk.

Kolejna książka, która uświadomiła mi, jak szczęśliwe jest życie, gdzie nie trzeba bać się, że na każdym kroku czeka niebezpieczeństwo, gdzie jedna niezaufana osoba może co najwyżej zniszczyć Ci wieczór (już pominę sytuacje niestandardowe). Być może to po lekturze Bastionu zaczął rodzić się we mnie pomniejszy pacyfizm – bo czy jest coś gorszego niż wojny, uczące jak mało warte jest ludzkie życie?


3. Robert Kiyosaki „Bogaty ojciec, biedny ojciec”

Jest to książka, którą polecił mi tata. Lektura – poradnik – wskazówka o tym, jak zarabiać i jak ryzykować. Zupełnie mnie to zdziwiło, bo kojarzyłam ojcowskie preferencje głównie z fantastyką naukową i pudełkiem pełnym Lema w piwnicy. Nigdy nie lubiłam poradniczków, jednak postanowiłam zaryzykować i poświęcić jeden wieczór na te kilkadziesiąt kartek. Myślę, że było warto.

Choć do zapału do gry na giełdzie mi jeszcze daleko, to zrozumiałam mniej więcej, czym jest bycie ambitnym przedsiębiorcą. Wcześniej wydawało mi się takim „przeznaczonym dla wyższych warstw” działanie ryzykowne. Na przykład założenie własnej firmy. „Bogaty ojciec” powiedział mi, że „czemu nie?”. Zaczęłam więc przykładać się do nauki przedsiębiorczości (akurat było to w roku, gdy miałam ten przedmiot w liceum).

Przez te kilka miesięcy wpływu książki, skupiałam się też na wyłapywaniu w życiu aktywów i pasywów. Takich na moją skalę. Postanowiłam zaryzykować i pomimo braku funduszy zapisać się na przedmaturalny kurs angielskiego. To mnie zmotywowało do freelancerskiej pracy jako grafik. Zaowocowało to zdobyciem doświadczenia w zawodzie – ale bardziej w życiu. Załapałam się na kilka naprawdę nieuczciwych ofert, które zabrały mi naprawdę wiele godzin z życia.


4. Connie Willis „Przewodnik Stada”

Tytuł ten wpadł mi w łapki, kiedy zapytałam Pomniejszego Badziewia, czy nie ma on w swojej niezwykłej kolekcji czegoś abstrakcyjno-psychologicznego. Mówi się „nie oceniaj książki po okładce” – jednak jak nie zwrócić uwagi na grafikę zawierającą kawałek fraktala i ponad dwa rzędy „ctrl+c-ctrl+v” owiec?

Jednak czytanie szło mi początkowo dość topornie. Dużo czasu zajęło mi przekonanie się do „badań naukowych” zajmujących główną bohaterkę – takich z pozoru nic nie wnoszących i pasożytujących na biednych podatnikach. Kiedy wreszcie udało mi się przymknąć na to oko, resztę książki przeczytałam jednym tchem. Najkrócej mówiąc, jest to opowieść o poszukiwaniu źródeł i powodów rozpowszechniania się poszczególnych trendów. Akcja umieszczona jest w wesołym środowisku naukowców zajmujących się tego typu sprawami, co jest dodatkowym atutem humorystycznym.

Tym, co wyciągnęłam z tej lektury jest przekonanie o nieistnieniu przypadków w życiu. Chociaż z naukowego punktu widzenia nie jest to prawdą, mam wrażenie, że wszystko co może spotkać człowieka jest efektem zbiegów okoliczności – przeróżnych czynników, które nie zawsze da się prześledzić od samych źródeł.

Zrozumiałam też dwie rzeczy: 1. mam wpływ na wszystko co się dzieje wokół mnie (mniejszy lub większy, ale mam); 2. nie jestem w stanie przewidzieć wszystkich skutków mojego działania – nigdy. Każdy mój ruch może stać się tym słynnym trzepnięciem skrzydeł motyla, które gdzieś dalej wywoła ogromne zmiany w życiu moim i innych ludzi. Uzbrojona w tę wiedzę, mogę iść przed siebie – z powodu niezwykłej zawiłości fabuły życia i tego jak wiele innych czynników (w tym osób) na nie wpływa, mogę powiedzieć, że wybór mojej drogi nie ma wcale tak kluczowego znaczenia, jak mi się wcześniej wydawało.


5. Gustaw Herling-Grudziński „Inny Świat”

Gdybym miała stworzyć listę 10 najdrobniejszych rzeczy, które chciałabym zmienić w swoim życiu, to gdzieś w jej środku byłoby nie-zwlekanie z przeczytaniem tej książki do momentu aż zostanie ona zadana jako lektura szkolna.

Jest to bardzo wartościowy utwór, który chyba w każdym pozostawia jakiś ślad. Mi pokazał bardzo wiele, jednak jedna, szczególna rzecz naprawdę odmieniła moje życie. Nauczyłam się doceniać i wykorzystywać to, co mam. To brzmi tak prosto, wręcz przysłowiowo. Jednak dla mnie tego typu zdanie nagle pokazało swoje nowe oblicze. Zawsze byłam osobą zbyt skrajnie oszczędną (czyli skąpą). Pamiętam, jak zawsze na wycieczkach szkolnych uparcie mówiłam, że nie jestem głodna, po czym próbowałam oddychać ustami, kiedy wszyscy jedli fast-foody. Skupiałam wzrok na tabelkach z cenami. 3 złote za frytki. Kurde, nie mogę. Kiedy nagle pojawiał się jakiś dodatkowy wydatek, próbowałam na siłę znaleźć mu jakieś usprawiedliwienie.

A potem przeczytałam „Inny świat” i zrozumiałam, że tak nie można. Tak naprawdę, to nie wiem, co może się wydarzyć za kilka lat. Skąpstwo jest okropne w skutkach i zdecydowanie nawet niewarte posiadania „oszczędności na czarną godzinę”. Kiedyś mogę stracić wszystko co posiadam i pozostaną mi jedynie wspomnienia. Muszę więc zadbać, aby były one dobre. Żałuję, że od początku nie było to dla mnie oczywiste.


6. J. K. Rowling „Harry Potter”

„Harry Potter” tak naprawdę przekonał mnie do czytania w ogóle. Wbrew temu, że jest to literatura dla mas, ja uważam dzieło Rowling za naprawdę wybitne. Postanowiłam jednak, że poświęcę mu osobny wpis. Porównam je do utworu budzącego w społeczeństwie zupełnie przeciwne emocje i powiem, dlaczego osobiście wolę Pottera. Taki mały spoiler, aby wypełnić przestrzeń pod tym nagłówkiem.

Jednym z moich wakacyjnych postanowień było przeczytanie całej serii w języku oryginału. Takie łączenie przyjemnego z pożytecznym. Spodziewajcie się wpisu, jak tylko skończę.


7. Richard Feynman „Pan raczy żartować, panie Feynman!”

Nie wiem, czy dalej mi do interesowania się fizyka, czy biografiami – ta książka była dla mnie jednak niezwykła. Jest to inspirująca opowieść świetnego człowieka, o swoim życiu. Po naukowcu, Nobliście, można się było spodziewać trudnej w odbiorze i skomplikowanej lektury, niemożliwej do przeczytania dla osób niezwiązanych z dziedziną. Pod tym tytułem znajduje się jednak naprawdę prosty i lekki utwór – przy okazji najbardziej zachęcający do działania, ze wszystkich jakie w życiu przeczytałam.

Feynman przedstawił siebie jako osobę, która robi dokładnie to, co chce. Niezwykle szanuje swoje własne potrzeby i pragnienia, jednak zna granicę, której nie może przekroczyć w kontaktach z innymi. Sprawia to, że bierze on z życia maksimum, wykorzystuje cały swój czas i dzięki temu coraz więcej osiąga.

Czytając „Pan raczy żartować, panie Feynman!”, cały czas myślałam, że „ja też chcę być taka”, a utwór wydawał się odpowiadać, że przecież mogę – wystarczy, że się przyłożę i dam z siebie wszystko. Chociaż utwór jest biografią fizyka, ja wyciągnęłam z niego morał o wiele bardziej ogólny i nadający się do wpłynięcia na moje życie.

Inną rzeczą, którą zmieniła we mnie ta książka było to, że zaczęłam często zastanawiać się nad różnymi zjawiskami i analizować je w myślach. Na przykład: jeśli mam gorącą kawę i mogę ją wypić dopiero za dwie minuty, to cieplejsza będzie jeśli dodam mleko od razu, czy dopiero wtedy? Niby proste pytanie, ale nie przypominam sobie, abym wcześniej często tak analizowała cokolwiek.


8. Mark Twain „Listy z Ziemi”

Książka, która była dla mnie pierwszym „literaturowym” potwierdzeniem, że nie tylko ja wątpię.

Autora, jak chyba każdy, kojarzyłam wcześniej z „Przygód Tomka Sawyera”. Łobuzerska opowieść o chłopcu z małego, amerykańskiego miasteczka, zapisała mi się w pamięci wyjątkowo dobrze, tym chętniej sięgnęłam po dzieło tego samego autora, a o innym przeznaczeniu.

„Listy z Ziemi” w bardzo ładny sposób przedstawiły mi kilka absurdów religii. Na przykład, że chrześcijanie chcą iść do Nieba, gdzie będą w spokoju skakać po chmurkach i grac na harfach, choć ich ziemskie życie w żadnym stopniu nie wskazuje na ich zamiłowanie do jednego bądź drugiego.

Nie chciałabym, aby ktoś uznał, że dzieło Twaina całkowicie zmieniło mi światopogląd. Raczej umieściłam je tutaj z powodu braku konkurencji w tej dziedzinie – w rzeczywistości uzmysłowiło mi tylko kilka dość zabawnych rzeczy.

Przy okazji – jest to naprawdę ciekawa lektura, lekka do czytania i przyjemna w formie.


9. George Orwell „Rok 1984”, „Folwark zwierzęcy”

Umieściłam dwa utwory pod jednym podpunktem, nie tylko ze względu na wspólnego autora ale także na to, że wyciągnęłam z nich podobny morał. „Rok 1984” to opowieść o życiu w świecie, w którym każdy krok jest kontrolowany z góry, natomiast „Folwark zwierzęcy” opisuje gospodarstwo, z którego zwierzęta wygnały właściciela i zaczęły układać swoje własne prawo. Są to więc utwory zupełnie odmienne i celujące w różne grupy. Ja wyciągnęłam z nich to, że tak naprawdę mało komu szczerze zależy na moim szczęściu. Dla ludzi obcych mogę stać się jedynie pionkiem, takim do wykorzystania w potrzebie. I jednym z wielu. Aby osiągnąć własny cel, wiele osób nie ma żadnych skrupułów, aby posłużyć się innymi i zmusić ich do myślenia, że to dla ich dobra. Chociaż to nie jest częsta sytuacja, postanowiłam zacząć wypatrywać takich zjawisk – tak na wszelki wypadek. Być może zachowana czujność pozwoli mi zorientować się w odpowiedniej chwili, że komuś spodobał się nadmiar mojego czasu.

Jednocześnie też uważam, że obie książki mogłyby być lekturami szkolnymi („Folwark” podobno kiedyś był, ale został wykreślony z listy). Jest w nich dużo symboliki, odniesień i porównań, czyli to, co autorzy podręczników lubią najbardziej. Z drugiej strony, być może byłaby to krzywda dla tych utworów. Rozbieranie jednego i drugiego na czynniki pierwsze mogłoby sprawić, że zbyt wiele osób odebrałoby je w inny sposób niż autor miał na myśli. Mogłyby stać się dodatkowym argumentem dla tych wszystkich osób, które nie mają pojęcia, kto obecnie rządzi państwem, a najgłośniej krzyczą o kłamcach i złodziejach.


10. Daniel Keyes – „Kwiaty dla Algernona”

Odkąd pamiętam, zawsze chciałam być mądrzejsza niż byłam. Bardzo irytowało mnie to, że nie mogę czegoś zrozumieć lub zapamiętać, że coś pozornie prostego przychodzi mi z wielkim trudem. Tak miałam w tym roku z mechaniką budowli – patrzyłam na te belki i miałam wrażenie, że zaraz nie wytrzymam i wybuchnę. Więc się poddałam, co zaowocowało wrześniową poprawką.

„Kwiaty dla Algernona” nie uświadomiły mi niczego wprost. Przedstawiły za to, jak zmienia się myślenie człowieka, który stopniowo (ale szybko) staje się mądrzejszy, jak „przygłup” zamienia się w naukowca. Oczywiście jest to jedynie fantastyczna wizja pisarza i daleko jej do rzeczywistości. Co jest ważne, pokazuje ona negatywne skutki takiej przemiany. Bohater zaczyna dostrzegać zło świata, coraz więcej rzeczy mu przeszkadza. Satysfakcja płynąca z badań wydaje się być coraz mniej zaspokajająca potrzeby przyjemności. Czy nie lepiej być więc takim Don Kichotem, którego przytoczę tutaj jako przeciwieństwo omawianej postaci?

Tak naprawdę, to nie ma takiego wyboru. Można za to ustalić swój tryb życia. Można wziąć się w garść i stwierdzić, że nawet nie będąc „kowalem własnego losu”, wciąż da się coś gdzieś doszlifować.