W moim rodzinnym miasteczku odbywa się właśnie wystawa moich prac – głównie malarstwa i grafiki, choć i z rysunku kilka rzeczy się znajdzie (w tym jedno „arcydzieło”, którego nienawidzę, a innym się podoba). Szczerze mówiąc, możliwość wystawienia przed szerszą publikę tych wszystkich dzieł, których robienie kiedyś pożarło mnóstwo czasu, a obecnie kurzyły się za szafą, była dla mnie prawdziwą niespodzianką. Co więcej, zostałam zaproszona na spotkanie z reprezentacjami szkoły podstawowej i gimnazjum, do których sama chodziłam.
Z „Jedynki” (postawówki) pojawiła się cała redakcja gazetki szkolnej „Emilka”. Dzieci przeprowadziły ze mną wywiad, zadając pytania typu: czy warto marzyć, dlaczego tworzę. Nigdy nie uważałam siebie za wielkiego artystę, ale odpowiedzenie na takie pytania w sposób adekwatny okazało się czymś niezupełnie banalnym. No bo tak: warto przeznaczać swój czas na kreowanie, wymyślanie nowych rzeczy – tylko po co? Jeśli komuś nie sprawia to żadnej przyjemności, to efekt najprawdopodobniej będzie mierny i nie przyniesie żadnej satysfakcji. Tak wiele osób, mając możliwości i czas, nie sięga po farby, ołówki… choć to nie tyczy się jedynie sztuk pięknych. Niektórzy po prostu nie czują konieczności wytworzenia kolejnego prouktu. Przyjemność czerpią z innych źródeł i nie mam prawa ich za to krytykować. Czy więc warto tworzyć? Odpowiem, że tak – ale nie będę ukrywać, że jest to subiektywne zdanie.
Sztuki plastyczne są jednak bardzo dziwnie traktowane w obecnych czasach. Mam wrażenie, że zachowały się bardzo stare stereotypy o osobach, które postanowiły kształcić się również w zakresie malarstwa. Usłyszałam wczoraj pytanie: czy w dzieciństwie chciałam zostać malarką? Malarką? Czy to jest pytanie o zawód? Trochę jakby zapytać o to, czy chciałam zostać zbieraczem znaczków. Chociaż tak – w bardzo wczesnym dzieciństwie miałam taki okres, kiedy myślałam, że malarz to osoba, która maluje i sprzedaje po kilka obrazów dziennie, a nie pokrywa ogrodzenia emalią chlorokauczukową o kolorze śliwki węgierskiej schnącej o poranku na indonezyjskim piasku.
Obecnie sztuka jest czymś, co odbiegło od formy zarobkowej w ogromnej mierze. W świecie konsumpcji prawdziwą wartość ma to, co ma swoje zastosowanie użytkowe. Aby dalej tworzyć, a mieć z tego jakieś zyski finansowe, trzeba przerzucić się na dostrzeganie artyzmu w rzeczach widzianych codziennie. Prawie nikt już nie wiesza ręcznie malowanych obrazów na ścianach. Większość osób woli wydrukowane zdjęcia. Jeśli już ktoś zamierza umieścić w pokoju dzieło jakiegoś artysty, to w większości przypadków wybierze masowo wyprodukowają „reprodukcję” Picasso – a nie śmierdzące farbą dzieło nieznanego artysty.
W czym więc widzieć sztukę? Do tej pory twierdziłam, że najlepszym rozwiązaniem będzie dla mnie grafika komputerowa. Tworzenie form do druku (ulotki, plakaty), identyfikacji wizualnej osób i firm (loga, logotypy), oraz stron internetowych wydawało mi się do tej pory jedyną drogą. Na tym zarobić się da (choć w gospodarce obserwuje się od dawna przerost grafików nad zleceniodawcami) i jest to całkiem przyjemne. Ostatnio jednak wpadłam na bardziej odważny pomysł: a gdyby tak zająć się tworzeniem obiektów architektonicznych do gier komputerowych? Brzmi banalnie, prosto i dziecinnie, ale w rzeczywistości jest to praca jak każda inna. Jeśli ktoś miał okazję pograć w nowoczesne gry komputerowe, to pewnie doskonale zdaje sobie sprawę z jaką dokładnością zostały zaprojektowane nie tyle całe mapy, co nawet pojedyncze miejsca. To już nie jest ruszanie się kwadratowym ludzikiem po pikselkowych powierzchniach na dwuwymiarowej planszy. Obecnie osiągnięto w grach taki realizm, że (jak już udowodnił kiedyś jeden bloger) ludzie mają czasem problemy z odróżnieniem screenów z gry od zdjęć rzeczywistych miejsc.
Na koniec powrócę do wczorajszego spotkania. Usłyszałam na nim naprawdę wiele miłych słów. Po tym jak przez ostatnich kilka miesięcy nie miałam zbyt wiele okazji, aby rysować lub malować, teraz mam wielką ochotę rozłożyć sztalugi. Myślę, że każdy, kto tworzy, potrzebuje czasem usłyszeć kilka pozytywnych słów odnośnie swoich prac. To trochę samolubne i egoistyczne, ale też sensowne. Twórca musi wiedzieć, że nie produkuje bezcelowych śmieci. A to, że nadal potrzebuje się upewnić, że tak nie jest, wcale nie czyni z niego buca. Przynajmniej mam taką nadzieję.