Kiedy w XIX wieku powstała fotografia, zaczęto ogłaszać śmierć rysunku i malarstwa. Obecnie, prawie 200 lat później, obie formy sztuki żyją i mają się dobrze. Choć plastyka w pewnym sensie umiera, nadal jest mnóstwo osób, które doceniają wszelakie dzieła, a jeszcze więcej je tworzy. Coś, co jest wyrazem uczuć, pokazem kunsztu i efektem lat nauki jest jednak przyjęte w kulturze jako forma wyższa – nawet pomimo licznych dyskusji. To samo tyczy się wszelkich poezji i tak dalej.
Co jednak z fotografią? Z tym, co towarzyszyło malarzom i rysownikom, co pozwoliło Edgarowi Degasowi malować konie w biegu, a o wiele później Chuckowi Close rysować olbrzymie portrety? Fotografia też chciała być taka fajna i pewnego dnia musiał rozpocząć się wyścig o to, kto ma większego obiektywa i więcej światełek. I w ten oto sposób, nagle z formy narzędzia reportersko-upamiętniającego, stała się samodzielną dziedziną sztuki, opisywaną do dziś w tysiącach poradników, które zawierają długie rozdziały o tym, gdzie powinna stać która lampa i jaki element powinien się znaleźć w danej części kadru. A że świat nasz długi i szeroki, tematów do zdjęć nigdy nie zabraknie, tak jak tych dziewczynek latających z aparatami po polach i torowiskach.
Mogę przyznać jedno – fotografia spełnia większość ról, jakie niegdyś należały tylko do form plastycznych. Można zrobić zdjęcie jakiegoś uroczego zachodu słońca i rozwiesić je oprawione w ramki nad łóżkiem. Wcale nie będzie gorszą dekoracją od tego samego zachodu słońca, malowanego w pocie czoła, kilka dni pod rząd, przez biedaka z pędzlem w dłoni. Portrety fotograficzne nawet przewyższają te rysunkowe, gdyż zamawiający nie musi obawiać się, że niewprawny rysownik przypadkiem powiększy komuś nos czy poszerzy podbródek. Ale właśnie – fotografia nie dodaje niczego nowego do tego, co jest tematem zdjęcia.
Nawet to najbardziej realistyczne malarstwo pozostawiało w dziele pewien ślad indywidualizmu artysty. Każdy człowiek dostrzega co innego w danym przedmiocie (wystarczy popatrzeć na wystawki prac uczniów Plastyka, gdzie czasem ciężko zgadnąć, czy martwa natura przedstawiona na kilku pracach to aby na pewno ta sama kompozycja) i to jest właśnie piękne. W dziele plastycznym głównej roli nie gra tak naprawdę temat, a to jak odebrał go artysta i w jakim stopniu udało mu się przedstawić to w swoim dziele. A kiedy tylko twórca zrezygnuje z realizmu, dzieło pozostaje już czystym subiektywizmem.
W fotografii jest zupełnie inaczej. Artysta widzi coś, co wywołuje konkretne emocje – na przykład pejzaż górski – i wykonuje zdjęcie, które jest odbiciem tego co już jest (co stworzyła natura w tym przypadku) oraz na co pozwolił dany sprzęt. Rolą twórczą jedynie jest ewentualne rozstawienie sprzętu i wybranie odpowiedniego ujęcia. Czy to dużo? Najlepsze jest to, że tak naprawdę od samego fotografa zależy najmniej. Zdjęcia zrobione w ten sam sposób, przez jednego człowieka, ale innymi aparatami, mogą być zupełnie różne. To wykonane kompakcikiem (lub telefonem, albo co gorsza – tabletem) będzie płaskie i pospolite, a to z lustrzanki z bogatym obiektywem przedstawi niemal żywą głębię i cieszące oczy kolory. Rolą twórczą może być więc zarobienie tyle forsy, aby kupić drogi obiektyw, choć i to często załatwiane jest odgórnie. Tak więc w profilowym na fejsie Kasi nie Kasia jest artystą a jej wujek z Ameryki.
Swego czasu rozmawiałam z dwiema osobami na temat fotografii. Rozmowa toczyła się po angielsku i z okazji, że była mówiona a nie pisana, nie udało mi się przekazać tak wiele jak tutaj, w tym wpisie. Temat po jakimś czasie przeszedł do fotomontażu i edycji zdjęć na komputerze. Uważam, że o ile fotografia nie powinna być sztuką sama w sobie, to zmienianie zdjęć, łączenie ich, dorysowywanie i doklejanie zupełnie obcych im elementów jest czymś o wiele bliższym procesom twórczym niż pstrykanie foć. Całokształt rozmówców był przeciwnego zdania. Twierdzili oni, że edycja zdjęć zabija fotografię, odbiera jej ducha i pierwotną treść… czy coś w tym stylu. Żałuję, że nie przyszło mi do głowy wtedy jedno pytanie: co więc odróżnia nakładanie w Photoshopie danego filtru na zdjęcie od efekciarskiego obiektywu z instagramowatymi konsekwencjami? Czyżby to, że zdjęcie ma swój czas akcji tylko w momencie tego ułamka sekundy, kiedy światło pada na matrycę, a potem nie można go nawet dotknąć, aby przypadkiem nie wzbogacić dzieła w artystyczny odcisk tłustym paluchem?
W całej dziedzinie fotografii są dwie rzeczy, które wkurzają mnie najbardziej. W porównaniu z nimi, wysłuchiwanie błagań o polubienie profili Imię Nazwisko Photography to tylko brzęczenie komara nad uchem na wycieczce w jakieś piękne miejsce. Pierwszą z nich jest traktowanie jako dzieła sztuki fotografii, które przedstawiają dzieła sztuki. To nie jest śmieszne. Zdjęcia rzeźb, zdjęcia jakiegoś fragmentu instalacji, tworów wprawnych rąk – często zrobione z takiej perspektywy, że na pierwszy rzut oka ciężko rozpoznać to, co przedstawiają. To jest kradzież. Czym innym jest fotografowanie swojej ręcznie robionej bransoletki w celu wystawienia jej na allegro, a czym innym robienie zdjęcia kawałkowi mozaiki na wystawie w BWA i wrzucanie go na deviantARTa jako własnego dzieła. O ile raczej nie mam zbyt wrogiego nastawienia do osób, które kopiują gdzieś tam cudze obrazki, to kiedy widzę, że jakieś zdjęcie rzeźby zostaje oklaskiwane i chwalone, zaczynam się wkurzać.
Drugą irytującą rzeczą jest organizowanie konkursów plastycznych, w których fotografia jest w tej samej kategorii co malarstwo. Nie uczestniczę w takich wydarzeniach, gdyż jest dla mnie niepojętym, jakim sposobem można porównywać coś, co jest efektem wielu godzin pracy z czymś co jest zależne głównie od sprzętu i bogactwa. Jury może być różne, ale tutaj już kwestią nie jest przemawianie do konkretnego odbiorcy dzieła, a jego wewnętrzne preferencje odnośnie wyboru mediów. Nigdy nie wiem, czy mój starannie wykonany obraz nie zostanie przyćmiony przez jakąś kolorową, pseudoartystyczną focię makro jakiegoś kwiatka. Bo fotograf tak pięknie ujął ciekawie odbijające się światło, przemykające pomiędzy tymi delikatnymi płatkami.
Jak już mówiłam, tworzenie fotomontaży jest sztuką, bo zawiera proces twórczy. Ale to samo można odnieść do tworzenia filmów. W tym przypadku artystą jest zarówno reżyser, aktorzy, kompozytor, scenograf, twórca kostiumów, oraz cała masa innych osób – wszystkich, którzy wrzucają część swojego indywidualizmu w to, co robią. Tutaj również występuje kopiarstwo, ale można rozważyć idealny przypadek. W fotografii natomiast trudno taki znaleźć. Dzieła są wtórne, ciągle powtarzają się te same motywy, oddane w ten sam, poradnikowy sposób – ze złotym podziałem, zaznaczeniem światła, zróżnicowaniem kontrastu czy ostrości. Jakieś drzewa z przenikającymi między nimi smugami światła (ten słynny magiczny efekt) i portrety oświetlone z kilku stron, podkreślające zmarszczki portretowanego (tak zwany portret psychologiczny).
W innych dziedzinach też spotyka się taką powtarzalność. Jednak to w fotografii, przy całej prostocie stworzenia każdego zdjęcia, podziwiany jest każdy żuczek, każda chmurka i każdy zachód słońca. Prawda – krajobrazy potrafią wywoływać głębokie emocje; pytaniem jednak jest – czy twórcą jest tu fotograf czy natura?