Taka chwila musiała kiedyś nadejść. Lista 10 typów zachowań polactwa na internetach, które mnie śmieszy doczekała się swojej kontynuacji. Kolejne 10 rzeczy pojawiających się w różnorakich wypowiedziach. Listę starannie tworzyłam praktycznie od opublikowania poprzedniej. Chciałam zebrać to, na co jeszcze nikt na znanym mi blogu nie narzekał. To, co wywołuje we mnie falę dezaprobaty, a co za tym idzie, uczucia od drobnego śmiechu i zażenowania do pomniejszej irytacji. Na początku, skrin jednego komentarza na youtube, który wyjątkowo mi się spodobał.
1. Kochani!
Nadużycie tego zwrotu przez niektórych jest takie… trudne do zignorowania. W sumie każdorazowe jego zobaczenie skutkuje u mnie delikatną irytacją. Dlaczego człowiek, który ledwo kojarzy moje imię (fb) lub nick (twitter, itd.), nagle zaczyna się ze mną spoufalać i traktować jak miłość swego życia? Przecież nawet nie łączy mnie z nim jakakolwiek więź, nawet koleżeńska. „Kochani”? Czyżby osoba to pisząca na swoim funpage’u nagle postanowiła przenieść automatycznie wszystkich swoich „lubicieli” na wyższy poziom wtajemniczenia, a najlepiej od razu do prywatnego haremiku? Wypraszam sobie.
Kiedy słyszę coś takiego w życiu pozainternetowym z ust osoby, którą znam, czuję delikatny dyskomfort, jednak w sumie to mi nie przeszkadza. Ktoś próbuje być miły i doceniam jego starania. Kiedy jednak ktoś zaczyna zwrotem „Kochani!” każdą swoją wypowiedź na facebooku, czuję się, jakbym zjadła całe opakowanie żelków, popijając coca-colą. Gdybym mogła wprowadzić jedną kosmetyczną zmianę na fb i nie mogłoby to być dodanie przycisku przeciwnego „Lubię to!”, to wprowadziłabym mały skrypcik, który automatycznie kolorowałby na różowo i zamieniał font na Comic Sans każdemu wyrazowi „Kochani!”. I „Kochani !”.
2. Przeczytaj ponownie to, co komentujesz
Kiedy coś komentuję, to znaczy, że to prawie na pewno przeczytałam. Jeśli jest inaczej, to umieszczam w wypowiedzi informację, że jeszcze nie zabrałam się za lekturę, ale coś w informacjach wstępnych poruszyło mnie do tego stopnia, aby niezwłocznie umieścić pod artykułem swoje zdanie. Niezależnie od sytuacji, doskonale wiem, o czym piszę. Mój komentarz nie musi być idealnie i w pełnej ścisłości powiązany z danym tekstem – może być nią zainspirowany, bywa napisany jedynie na jego bazie, a dotyczący innej postawy. Nie zawsze się zgadzam z autorem. W sumie to rzadko się z nim zgadam. Szkoda mi często czasu na wyrazy aprobaty, gdyż na ogół nie wnoszą one niczego nowego do tematu. Więcej z moich wypowiedzi zawiera więc wyrazy niezgody, czasem wręcz pogardy. Jednakowoż, nie oznacza to, że nie zrozumiałam intencji autora. Po prostu się z nim nie zgadzam. I nie, nie zamierzam czytać tekstu ponownie.
3. Polecę ci noname produkt, bo według mnie, jest dobry
Standard w tematach, gdzie jedna osoba prosi o polecenie marki dowolnego produktu. Niemal zawsze widzę pod takim postem pełno odpowiedzi osób, które znają tylko jedną markę i jeden produkt – swój własny. Kupiłem sobie słuchawki marki Sonia bo pani za ladą w ElektronikoBudzie powiedziała, że są dobre. Polecam, działają. Ok, nikt nie ma idealnej wiedzy w każdym temacie itd. Jednak uważam, że jeśli ktoś coś poleca drugiej osobie, to powinien robić to na zasadzie porównania z innymi markami, wypisując plusy i minusy. Polecam tablet Wasroma, bo Przentagram ma niewygodne piórko na baterie lub Polecam system Doors, bo Pac ma nieprzyjemne menu odizolowane od okna, którego się używa. Nie są to oceny obiektywne, nie są decydujące. Dla każdej osoby ważne jest coś innego, dlatego nie można stwierdzić, że jeden produkt jest definitywnie lepszy od drugiego, pod każdym względem. Kiedy więc ktoś pyta o radę w doborze jakiegoś przedmiotu, oznacza to, że najpewniej właśnie takiego porównania potrzebuje. Osoby, które nie mają jak uargumentować tego, co polecają, mogą zamknąć kartę i nie spamować swoją obecnością.
4. Argumentum ad statisticum
Na 81,5% blogów, na jakie ostatnio wchodzę, widzę dane, które w co drugim przypadku są nieprawdziwe. Ja wiem, że to brzmi tak naukowo i profesjonalnie, kiedy doda się jakąś cyferkę pomiędzy słowa, lub wyrazi ogrom czegoś w zaokrągleniu „na oko” do na przykład połowy całości… Ale nie, nie chcę tego. Nie chodzi mi o „statystycznego Polaka chodzącego pół raza w roku do teatru”. To jest zła interpretacja statystyki. Chodzi mi o branie statystyki z dupy. Nawet proste „co drugi z nas oczekuje wiosny” czy „wszystkie kobiety lubią torebki”, albo „nikomu nie podoba się twoja piosenka”. To są dane nie wynikające z żadnego źródła, głupie uproszczenia prowadzące do błędu. Argumentum ad statisticum nietrafionem, czyli 99% Polaków ma konto na Facebooku, a 2/3 z nich uczęszcza do drugiej klasy gimnazjum.
Według mojej obserwacji, argumentum ad statisticum często się łączy z pisaniem o sobie w liczbie mnogiej – pkt 2. z tego posta.
5. Obrazki „Co Twój kosz na śmieci mówi o Tobie”
Wkurzają mnie koszmarnie, głównie dlatego, że czasem nie udaje mi się im nie ulec. Ktoś wrzuci gdzieś obrazek „Jaki kolor skarpet pasuje do Twojego imienia” i zaraz zaczynam marnować cenne sekundy życia na wyszukiwanie „siebie” na wspaniałej liście, niczym niedoszły student na wykazie przyjętych. Wiem, że to nie ma niczego wspólnego z rzeczywistością, wiem, że ktoś to napisał dla zainteresowania swoją osobą… Ale mimo to wodzę wzrokiem po drugiej kolumnie, bo w pierwszej nie znalazłam. Tak ogólnie to nie tych obrazków nienawidzę, a swojej odruchowej reakcji na nie. Dobra, załóżmy, że jest to spowodowane wewnętrzną potrzebą poznania własnego wroga i nie ma niczego wspólnego z głupotą mentalną i podświadomą naiwnością.
6. „Piękne wnętrze”
Nawiązując do punktu czwartego, każdy co najmniej dwa razy w życiu natknął się na osobę, która przedstawiała siebie opisem „Może i jestem brzydka, ale mam piękne wnętrze„. Czasem spotykam się z teorią, że ludzie dzielą się na mądrych i pięknych. Osoby, z których ust najczęściej słyszę to zdanie, na ogół dalekie są od brzydoty. Głupi sposób na podnoszenie sobie samooceny – stwierdzenie swojej niedoskonałości wizualnej i wyciągnięcie z jej istnienia wniosków o swojej inteligencji, bystrości itd. W ogóle co to za określenie „piękne wnętrze”? „Piękne wnętrze” może mieć małe dziecko, którego narządy są raczej w większości zdrowe i nie zniszczone życiem. Piękne wnętrza mają „pokoiki” w Ikei – choć to jest zbytnio subiektywna opinia.
Teza, że ludzie dzielą się na mądrych i pięknych często jest argumentowana tym, że „piękni” poświęcają swój czas urodzie i zdrowiu (przez co nie mają go na rozwijanie się umysłowo), a mądrzy pielęgnują w sobie wartości intelektualne, czyli czytają, uczą się itd. To by mogło mieć sens, gdyby rzeczywiście każdy mógł wybrać tylko jedną z wymienionych czynności i kierować się nią przez całe swoje życie. Tak się jednak składa, że większość ma na tyle dużo czasu, aby wystarczyło go i na kształcenie się i na dbanie o swój stan wizualny. Liczy się umiejętne jego zorganizowanie.
7. Słuszne sprawy
Cześć, organizuję bal sylwestrowy w słusznej sprawie, potrzebuję grafika który mi zrobi plakat tej imprezy za darmo, podkreślam że w słusznej sprawie, choć częściej pisane „smsową” ortografią. Zawsze, gdy zobaczę coś takiego, zastanawiam się – czy osoba która to pisze, ma świadomość swojej sytuacji? Już pomijając to, gdzie większość osób ma „słuszne sprawy” i jak bardzo słuszna ona jest… czy ktoś naprawdę spodziewa się dostać na zawołanie coś będącego efektem kilku godzin pracy i wielu wcześniejszych zdobywania doświadczenia? Jeśli sprawa jest naprawdę dla kogoś ważna, to dlaczego oczekuje, że ktoś inny (a nie on) będzie się dla niej poświęcał? I dlaczego (to najważniejsze) właśnie ten typ zleceniodawcy nie ma słynnego kuzyna, który zrobi to samo za darmo?
8. Kasowanie komentarzy
Nie wiem dlaczego nie umieściłam tego jako punkt pierwszy. Mało rzeczy tak szybko skreśla w moich oczach daną osobę, jak brak umiejętności dyskusji wyrażoną poprzez skasowanie logicznego komentarza, głównie mojego. Jeśli poświęciłam komuś swój czas potrzebny na wyrażenie swojego zdania, (na przykład „wszelkiej pogardy”) i ta osoba bezczelnie skasuje mój komentarz, szansa, że nie straci porządnego czytelnika jest niebezpiecznie bliska zeru.
Niektórzy mają bardzo śmieszny schemat działania. W sumie to dwa schematy. Widzą kulturalnie napisany komentarz wyrażający odmienne zdanie i odpowiadają na niego, przeinaczając go, wyciągając z niego nieprawidłowe wnioski, wyczytując zupełnie co innego niż autor miał na myśli i skupiając się na głupich szczególikach („Nie masz racji, bo napisałeś nóż przez żet z kropką”). Następnie pojawia się, równie kulturalny komentarz, wyjaśniający niepojętnemu sens wypowiedzi, co niemal natychmiast zostaje skasowane. Właściciel strony nie chce wyjść na głupiego, więc ukrywa przed innymi swój błąd. Drugi schemat jest podobny – różnicą jest nie danie dojścia do głosu źle zrozumianej osobie (ban) i pozostawienie sprawy w przeinaczonej wersji.
Takie podejście jest imo jedną z cech większości wannabe-Kominków. Pamiętam, że Kominek gdzieśtam polecał kasowanie komentarzy. Szkoda, że osoby, które mają trzech czytelników (w tym ich samych) uważają siebie za target tych słów.
Poniżej skrin jednego z komentarzy, które zostały skasowane przez autora strony, na której go umieściłam. Wspaniała wtyczka Lazarus bez problemu odzyskała jego treść, której jednak nie publikowałam ponownie. Nie byłoby w tym sensu.
9. Grammar nazi
Kiedyś osoby piszące „masz literówkę w 57 zdaniu” były mi obojętne. Teraz zaczęły mnie irytować. Ta satysfakcja, że zauważyły jakiś tajemniczy szczególik, swoisty Easter Egg, w długim kawałku tekstu, który nie do końca rozumieją. I ta konieczność umieszczenia swojej mordy i nazwiska pod tym tekstem. Patrzcie, jakim jestem polonistą, znalazłem błąd!
Ja też czasem znajduję artykułach błędy. Jeśli są małe i nierażące to zostawiam je bez komentarza; jeśli znajdują się w reprezentatywnym miejscu i mam łatwy kontakt do autora, to daję mu o nich znać prywatnie. To kulturalny sposób, który w większości przypadków spotyka się z pozytywną reakcją. Sama też sobie życzę dowiadywania się o swoich błędach (których istnieniu nie zaprzeczam) właśnie w taki sposób.
10. #hashtagi
Coś, co jest normą na stronach takich jak m.in Twitter, Instagram, Pinterest, Tumblr czy Google+. Kiedy ktoś chce pochwalić się, co jadł na śniadanie, powinien umieścić w swoim poście na jednej z powyższych stron zdjęcie (Instagram odpowiednio doda do niego profesjonalny filtr retro) oraz linijkę tagów, które są ściśle powiązane z tym, co widać na zdjęciu. „#obrus #krzeslo #okno #lyzka #chleb #maslo…”, choć lepiej od razu w języku angielskim: „#cheese, #coffee, #sugar…”. W ten sposób może łatwo powiązać swój wspaniały i niezwykle interesujący post z całą resztą jemu podobnych i każdy, którego marzeniem będzie poprzeglądanie, co inni mają na stole, po prostu kliknie w jeden z automatycznie utworzonych odnośników. Hashtagi mają oczywiście również mniej spożywcze zastosowania – promocja wydarzeń, rozpowszechnianie memów i korzystanie z nich, narzekanie na dany produkt (bashtagi), itd.
Co jest istotne, hashtagów nie ma na facebooku. Obecnie, tekst poprzedzony # nie zamienia się w odnośnik i całość wypowiedzi pozostaje śmiesznie wyglądającą akumulacją losowych słów. Może to trochę brzmieć jak wypowiedź stereotypowego Polaka skierowana do pani zza lady nie-samoobsługowego sklepiku: „eee… coffee… milk… glass… tablecloth…”. Nie wiem, czy to jakaś masowa akcja mająca na celu przekonanie Zuckerberga o wprowadzeniu tagów z krzyżykami na facebookowe timeline’y (bo już nie ściany), czy po prostu dziewczynki, które ich używają, nie mają pojęcia, skąd się one wzięły… Po prostu nie podoba mi się ta moda, jest najzwyczajniej śmieszna.
Lubię pisać w kategorii „hejting skondensowany”. Dobrze czasem poprawić sobie nastrój wyrażeniem wszelkiej pogardy. Część rzeczy może wydawać się przejaskrawione, ale chciałam to opisać na tyle dosadnie, aby pokazać, że nie są też na tyle znikome, aby je ignorować. Niemniej jednak, czasem lepiej odstresować się na własnym blogu, niż przelewać złe emocje na kogokolwiek gdzie indziej. A teraz – czy ktoś chciałby podzielić się swoim sprzeciwem wobec któregoś z wymienionych zachowań?