Jak już kiedyś pisałam, nie przepadam za telewizją. Nie zmienia to jednak faktu, że telewizor w domu stoi i raczej często jest używany przez członków rodziny. Ja z powodu własnych preferencji jednak nie mam z nim praktycznie żadnego kontaktu. Dzisiaj – tak dla odmiany – przypadkowo (po prostu uznałam, że obieranie mandarynki jest niedostatecznie zajmującą czynnością, aby wykonywać ją nie robiąc niczego innego jednocześnie) spojrzałam w ekran. Nie zdążyłam przyjrzeć się na tyle aby rozpoznać film, a już zaczęły się napisy końcowe. Wtem dobiegł z telewizora głos reżysera filmu, mówiącego, że teraz poleci Chopin. Ucieszyłam się, gdyż przyjemne było to niespodziewane spotkanie z kulturą wyższą… które skończyło się po kilku nutach, gdyż wspaniałe TV4 (?) postanowiło zminimalizować napisy, a na reszcie ekranu puścić głośne reklamy aaaaarggghh. Dobra, jednak nadal nienawidzę telewizji.