Od zawsze hejtuję palenie papierosów. Oczywiście nie mówię o samych osobach dokonujących tej czynności i – chociaż nie zmienia to faktu, że z każdym wypalonym papierosem moja opinia o danej osobie idzie w dół – absolutnie nie można tu stwierdzić, że mam coś do tejże grupy. Oczywiście pod ścisłym warunkiem, że nie robią tego w moim otoczeniu i konsekwencje ich nasiąkania smrodem nie wpłyną na przykład na mój komfort jazdy dowolnym środkiem transportu.
Być może jestem zbyt wyczulona, ale uważam, że przy odorze z popielniczki, smród sików, wymiocin czy dowolnej innej znanej powszechnie jako śmierdząca substancji można porównać do perfum. Dlatego, gdy tylko poczuję unoszącą się w powietrzu ohydę, od razu zaczynam wyszukiwać wzrokiem osobę, która zasługuje na zmieszanie z błotem i o ile osoba ta nie wygląda niebezpiecznie, wyrażam w jej stronę swoją opinię. Oczywiście robię to w miarę kulturalnie i delikatnie – jedynie rzucam prośbę o zaprzestanie zanieczyszczania najbliższego mi środowiska. No chyba, że to jakaś pizda używająca wózka z dzieckiem jako popielniczki. Przechodząc koło takiej, po prostu nie mogę nie rzucić „w powietrze” słów pogardy wobec („absolutnie nie związanej z tą osobą”) czynności zatruwania własnego dziecka.
W ogóle to współczuję palaczom. Jak smutne musi być ich życie, skoro – jak sami mówią „palenie jest jedynym, co im zostało”. No ale tak już musi być – pierwsi Chrześcijanie też sobie wmawiali, że jak będą umierali śmiercią męczeńską to coś dostaną, tu jest zupełnie podobnie. Zapewne i jedni i drudzy uśmialiby się z bezcelowości mojego życia. „Ha! Twoje życie nie ma celu, bo marnujesz je na swoje codzienne czynności i nie dostaniesz szczęścia w Niebie!”, „Ha! Twoje życie nie ma celu, bo marnujesz je na swoje codzienne czynności i nawet papierosa nie zapalisz!”, mówiliby. Ja wiem, że z takiego punktu widzenia, moje życie nie ma celu, jednak przynajmniej nie jestem zaślepiona.
Ale przyjrzyjmy się prawdzie w oczy. Gdyby równie masowym było wmówienie sobie radości z taplania się w gównie, to połowa społeczeństwa robiłaby to nawet kilkadziesiąt razy dziennie. Wystarczyłoby dokleić do tego całą masę „klimatycznych zdjęć” modelek wykonujących tą czynność, a dodatkowo jeszcze nakręcić serię filmów, w których cechą charakterystyczną głównego bohatera byłyby kadry na tle „błotka”. Najlepiej jeszcze byłoby postawić kilka konkurujących ze sobą korporacji przetwarzających gówno, które na przemian fałszowałyby wyniki raportów i ankiet, a w celach promocji tej aktywności wpłacałyby gigantyczne sumy do budżetu państwa. I choć poza nimi wszyscy by wiedzieli, że to przecież gówno, masa bakterii, smród… i tak wszyscy by to robili. Mnie nie pytajcie, dlaczego. Nie palę.
No ale serio, co taki palacz ma z palenia? Wszystkich wad tego nie trzeba wymieniać, bo każdy zna całą ich szeroką gamę, ale podajcie mi chociaż jeden, ale sensowny, argument za. Raz usłyszałam, że to odstresowuje. Dobra, ale tyle jest technik relaksacyjnych na świecie, tyle produktów poprawia nastrój, tyle… zresztą – równie dobrze można sobie wmówić, że zgniatanie kawałka plasteliny Cię odstresuje. Tylko niestety plastelina jest zbyt tania, nie śmierdzi i nie niszczy organizmu człowieka i innych wokół, więc się nie liczy, co nie?
Szczerze mówiąc, jestem w stanie zrozumieć ludzi, którzy ćpają ciężkie narkotyki. Zdaję sobie sprawę, że mogli mieć różne powody ku zaczęciu, a dalej to już poszło samo. Pojmuję to, że ktoś może mieć inny system wartości i potrafi krótkochwilową przyjemność postawić ponad całą długością swojego życia i poświęcić jej jego dalszą jakość. Ale palaczy tytoniu nigdy, przenigdy nie zrozumiem. Bo co to za przyjemność nawdychać sobie smrodu i jeszcze za to zapłacić, po czym nie czuć się dobrze nawet przez najkrótszą chwilę. Rzucam pogardę.
Post ten został zainspirowany przeczytaniem gdzieś artykułu o tym, jak to nasze straszne i śmierdzące komuną państwo ogranicza wolność biednych palaczy i jak to ten zakaz koszmarnie psuje rynek. Bo przecież tyle osób nie może skorzystać z dobrodziejstw restauracji i kawiarni w spokoju, a ludzie na przystankach żyją w stresie przed wlepieniem mandatu. No kurwa rzeczywiście. Słowo „restauracja” czy „przystanek” nie są synonimiczne do słowa „palarnia” nie bez powodu i byłabym przeszczęśliwa, gdyby te osoby, które nie są w stanie pojąć tej różnicy, wbiły sobie to wreszcie do swoich ciasnych główek. Jeśli chcesz zapalić, to zamknij się w swoim pokoju i jeśli mieszkasz w bloku to nie pozostawiaj otwartego okna i dopiero sobie zapal. Do restauracji nie przychodzi się palić, a jeść – to kolejna rzecz, którą należy sobie zapisać. Zresztą – z tego co pamiętam, to przed zakazem, teren odgrodzony w restauracjach dla palaczy zawsze był w większości pusty i nawet zdarzyło mi się, że nie weszłam do takiej restauracji, bo wolne stoliki były tylko w nim. Zdecydowana większość klientów (niezależnie od tego, czy w domu pali czy nie) najpewniej woli delektować się jedzeniem o jego naturalnym smaku i zapachu – a nie zadymionym. Ale najlepiej to mówić, jakim czuje się zniewolonym – każda okazja do narzekania na państwo i politykę jest dobra, a takie wręcz patriotyczne dążenie do maksymalnej wolności jest trendi. Szkoda, że nikt nie wpadł jeszcze na pomysł, aby wyjść z kampanią promującą sranie w miejscach publicznych. To byłoby takie wolnościowe, serio. Jeśli boisz się, że dostaniesz mandat za to, że palisz, to może zacznij kraść i napadać ludzi – miałbyś wtedy tyle idealnych powodów, aby narzekać, jak to to złe państwo ogranicza Twoją wolność, każąc Ci żyć w stresie przed więzieniem.
Ostatecznie, ten post był wyrazem hejtingu wobec postaw prezentowanych przez zagorzałych miłośników trucia wszystkich wokół. Mam znajomych, którzy palą i oni doskonale wiedzą, że tego nie lubię, więc robią to na bezpiecznej odległości aromatycznej. I to jest poprawna postawa palaczy. A nie „nie przyznam się wobec siebie, że przegrałem z nałogiem i jestem słaby – to świat jest tym złym a ja nie mam tu nic do powiedzenia”. To tyle z mojej strony.
edit: Takie porównanie mi się dzisiaj nasunęło: być palaczem i narzekać, że jest się zniewolonym przez zakaz palenia w miejscach publicznych to jak obciąć sobie rękę i cierpieć dlatego, że przybiegł pies i odgryzł jej (leżącej już na ziemi) palca.