Wczoraj spotkało mnie coś dziwnego wieczorem. W ostatnim przypływie energii i pamięci o zapełnionym weekendzie postanowiłam się już w piątkową noc zabrać za liternictwo. O ile jeszcze pamiętam, jak dokładnie robiłam pierwszą stronę, kolejne już widzę obecnie jak zza mgły, tj pamiętam jak przykładałam linijkę, jak stawiałam kolejne linie, ale nie przypominam sobie procesów myślowych temu towarzyszących. Aż do ostatniej strony…
Rysując litery stawiałam najpierw kropki na końcach planowanej linii, a następnie je łączyłam. Przy którejś z kolei literze „A” postawiłam „prawą dolną kropkę” o pół milimetra za daleko (pomyłka w liczeniu kratek) i widząc, że jest dalej od wierzchołka niż ta „lewa”, zaczęłam jej współczuć i miałam nadzieję, że się nie obrazi, że jest za daleko, i od razu ja starłam, narysowałam bliżej, wierząc, że być może tego nie zauważyła. Nagle ocknęłam się i nie mogłam uwierzyć, że wymienione w poprzednim zdaniu myśli jeszcze przed chwilą miałam. Wzięłam się z powrotem za literki, jednak co chwilę nachodziły mnie podobne literki. Rysując je, co chwila się „budziłam” z myślą, że jeszcze przed chwilą praktycznie z nimi rozmawiałam w myślach. Do teraz nie pamiętam, jak ja te majuskuły skończyłam.
Kiedy położyłam się spać, było koło wpół do drugiej. To było dziwne – kiedy tylko zamknęłam oczy, zaraz zaczęły ukazywać mi się dziwne obrazy – najpierw jakieś dwa walczące tygrysy – jeden niebieski, drugi fioletowy. Obrazy były bardzo komiksowe, ale pełne szczegółów i kolorów, strasznie wyraźne i trójwymiarowe, a przenikały się jeden w drugi w sposób podobny jak ten taki popularny, ładny efekt przejścia obrazków w Animation Shopie, tylko tak precyzyjnie, dokładnie, oblepiając jednym obrazem drugi, szczególik po szczególiku, choć wcale nie powoli. Po chwili mogłam panować nad tymi obrazami. Pomyślałam o zielonej łączce i takową ujrzałam. Widziałam każdą jej trawkę i każdy listek, nawet promienie słońca odbijające się na każdym elemencie przestrzeni. Ponieważ tak naprawdę nigdy nie miałam horroru, postanowiłam wyobrazić sobie coś strasznego. Tak więc po chwili ujrzałam kilka diabłopodobnych, ciemnoczerwonych stworów z kolcami, odkrytymi wnętrznościami, wielkimi ohydnymi gębami i ostrymi pazurami, rozrywających ludzi na strzępy i zbliżających się do mnie, a następnie rozrywających mnie na strzępy. To z założenia miało być straszne i było. Postanowiłam wrócić więc na łączkę i tak też się stało. Zajęło to trochę dłużej ale i tak nie więcej niż kilka sekund. Czyżby świadomy sen, praktycznie na jawie? W każdej chwili mogłam otworzyć oczy i zobaczyć z powrotem swój pokój. Robiłam tak kilkakrotnie, a każde ich ponowne zamknięcie skutkowało powróceniem do poprzedniego stanu.
Podczas tego zastanowiłam się, czy cokolwiek co tego dnia spożyłam mogło przyczynić się do takiego stanu, ale poza jedną poranną yerba mate niczego ponadprzeciętnego nie znalazłam. Więc winić za ten stan (który swoją drogą był zupełnie pozytywny dla mnie pod względem przyjemności) mogę jedynie przemęczenie, brak snu (noc wcześniej trwała dla mnie niecałą godzinę, a i przez dość długi, bo prawie dwutygodniowy okres czasu spałam po średnio 3-4h dziennie). Czułam, że tamtej nocy mój mózg działał na wyższych obrotach, myślałam abstrakcyjnie. To było dziwne.
Zaraz mi router odłączą, muszę kończyć.