Dzisiaj był bardzo produktywny dzień. Z okazji, że mam dobry nastrój, warto by wreszcie napisać coś pozytywnego na tym blogu – w przeciwnym wypadku prędzej czy później zostanę posądzona o bycie emo lub gorzej. Ogólnie jest ciemno i zimno, jestem zmęczona i quite głodna (ale nie poddam się, nie będę żreć w nocy!), jednak samopoczucie mam idealne. Nie mam pojęcia, czym jest to spowodowane, ale niech tak zostanie.
W ogóle to powinnam zacząć od tego, że nareszcie weekend. Zwykle sobota i niedziela to dwa wyczekiwane przez pozostałe dni, przeznaczane głównie na odsypianie nieprzespanych nocy na tygodniu i odrabianie prac domowych, co w moim przypadku oznacza dwudniową próbę zmobilizowania się do pracy, gnijąc i sczezać (oczywiście niedosłownie), aby w rezultacie ruszyć się do lekcji koło godziny pierwszej poniedziałkowej nocy, ostatecznie decydując się na olanie wszystkiego. I tak wygląda przeciętny weekend w moim wykonaniu, typowe dwa najbardziej wkurzające mnie dni w tygodniu. I nie spodziewałam się niczego innego po tym weekendzie, zwłaszcza, że piątek rozpoczął się źle, a czas spędzony w szkole pogarszał mi nastrój z godziny na godzinę. I tak sobie stoję na przystanku po szkole, trochę snf, głośna muzyka z słuchawek – tym razem, dla podkreślenia tragizmu sytuacji Huerwerk – Zerna, kilka planów – m.in. pójścia do biblioteki, rozważanie żywota człowieka poczciwego w kontekście nauczenia się 2732901740 slajdów z historii sztuki na najbliższy sprawdzian oraz wielu innych rzeczy na pozostałe dziesięć tysięcy sprawdzianów.
Może dobry nastrój zawdzięczam temu, że wreszcie ruszyłam się i coś zrobiłam – wszak czynność nazywana oficjalnie 'robieniem czegoś’ jest niebywale niepiątkowa! I nawet teraz – tak dla kontrastu z poprzednimi tygodniami, mogę stwierdzić, że ten dzień nie poszedł na marne. Niby to było tylko rysowanie i przejście się do ww. biblioteki, jednak dzięki temu zaliczyłam ten dzień do nie-zmarnowanych. Tjaa, nie ma to jak czerpanie przyjemności w życiu jedynie z poczucia nienicnierobienia. To mnie najbardziej trapi, a przy okazji jest także powodem ciągłego zmęczenia – fakt, że robiąc cokolwiek nie potrafię uznać przed sobą tego za pozytywne, jeśli nie zaowocuje chociaż minimalnie w przyszłości. Tak więc nie mogę oglądać filmów i seriali, czytać książek, spać dłużej – po prostu podczas tego czuję wewnątrz, że jest to czas zmarnowany i nie potrafię się na tym skupić. I muszę ten fakt jak najszybciej zmienić, bo nie pozwala mi on odpocząć choć na chwilę, przyszpila mnie do tego dna, które czasem jest zbyt blisko i zabiera jeden z głównych celów życia człowieka, jakim jest – albo chociaż powinno być – odczuwanie przyjemności. Dlatego planami na dziś dzień jest – zmuszanie siebie do odpoczynku i korzystania z życia tylko po to, aby do tego na tyle wrócić, aby przestało być to dla mnie czymś obcym i zjadającym czas nie oddając nic w zamian. Taka moja anormalność, która mi wcale nie pomaga.
A jako, że nie narzekałam, to zrobię to teraz, gdyż wszak acz azaliż wżdy aczkolwiek w konsekwencji a mianowicie jest to główny motyw tego bloga. A skoro – jak już wspomniałam – było dużo powodów dla których dzień rozpoczął się źle, jest z czego wybierać. Tak więc po pierwsze dowiedziałam się co było powodem nieprzyjeżdżania mojego busa i regularnego spóźniania się do szkoły w tym tygodniu – otóż, jak głosi nowy, dzisiaj zdobyty rozkład jazdy busów, bus o godzinie 7:10 został zlikwidowany i moim obowiązkiem z tej cudownej okazji jest oddzisiajwcześniejwstawanie, czyli czynność polegająca na ograniczeniu dosypiania pośniadannego o jakieś 10 minut lub całkowitą rezygnację z niego, co jest wyjściem jeszcze gorszym z tej tragicznej sytuacji. A teraz idę spać, nie będę marudzić już (>sugerowanie, że potrafię nie-marudzić), zwłaszcza, kiedy naglę się dowiaduję, że potencjalni czytelnicy tego bloga faktycznie egzystują.