Pogoda się psuje… Zła pogoda ma na mnie stanowczo za duży wpływ. Może nawet nie jej całokształt, ale sam fakt świecenia słońca. W sumie nawet gdyby padało, wiał silny wiatr i było zimno, ale pojawiłyby się ciepłe promienie słoneczne, już byłabym optymistycznie nastawiona do świata. W odróżnieniu do tego, kiedy jest w miarę ciepło ale wszystko jest blade i niewyraźne (tak, wiem, że powinnam iść do okulisty), kiedy to odechciewa mi się wszystkiego a lista pomysłów na życie redukuje się do zera, przybierając czasem wartości ujemne.
Gdybym chociaż umiała odpocząć… Sen sprawia tylko, że czuje jeszcze większe zmęczenie, a jego brak chwilowo dodaje energii ale na dłuższą metę znacznie ogranicza jej pojemność. A że raczej w danej chwili skupiam się na czasie obecnym to zamiast regularnie chodzić spać, zaczęłam praktykować życie trybem nocnym. Niestety ograniczeniem jest poranne wstawanie i gnanie do szkoły (którą poniekąd wszyscy kochamy, zwłaszcza w poniedziałki), co sprawia, że wykonywanie tej skomplikowanej czynności jaką jest spanie dokonywane jest poprawnie – w tym przypadku =pełnoterminowo – jedynie w weekendy. Spędzanie minimum kilku godzin przed komputerem również mi nie służy, jednak podniesienie dupy sprzed monitora jest czynnością wymagającą zbyt wielkiej motywacji, a jak znajomi na facebooku już wiedzą, mam naprawdę zawyżone wymagania motywacyjne (tutaj można też przepisać nazwy grup zaczynających się słowami „nie jestem leniwy, tylko…” z twarzoksiążki). Poza tym nawet jak zdarzy mi się spać ponad osiem godzin (ach te weekendy) to nie czuję się jakoś specjalnie wyspana, a wręcz przeciwnie – po obudzeniu się najchętniej znowu poszłabym spać.
Czasami mam ochotę uciec stąd… Często wraca do mnie podejście do życia jakie reprezentowałam w gimnazjum, polegające na wielkiej chęci ucieczki ale także na równoważącymi tą chęć i wzajemnie się uzupełniającymi strachem i lenistwem. Chociaż wtedy jeszcze potrafiłam marzyć… Potrafiłam myśleć… Teraz nie mam czasu ani na jedno i drugie. Bo oczywiście przez cały dzień wmawiam sobie, jak dużo rzeczy muszę zrobić, co owocuje jedynie tym, że odkładam wszystko na później, a w międzyczasie włączam komputer, i nagle już jest to „później”, a nawet później niż „później”, i okazuje się, że to co było do zrobienia jest nie zrobione… Do tego dochodzi to 'uczucie kiedy wszyscy śpią, a ja siedzę przed książką do biologii i przeglądam obrazki w niej zawarte, czy przerzucam kartki zeszytu od matematyki, zastanawiając się, czy wziąć się za rozwiązywanie zadań 'za chwilę’, czy 'za chwilę od za chwilę’. Dopiero potem dociera do mnie, że po co się uczyć/robić prace domowe, skoro można spać, i w rezultacie, reasumując cały dzień – mnóstwo negatywnych emocji związanych z narzekaniem w myślach na ilość prac domowych, oraz nic pozytywnego, a wręcz namnażające się negatywy związane z wiedzą, że 'to przecież kiedyś trzeba będzie zrobić’. A ponieważ jest tego coraz więcej, to coraz bardziej się nie chce tego robić i coraz bardziej zostawia się to na potem… I koło się zamyka. Jednak najgorsze jest to, że przecież doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że ten system jest zły, że to tylko szkodzi, nawet mam parę sposobów jak temu zaradzić, jednak nic z tym nie robię. Ahh, czy to nie było czasem pytanie bez odpowiedzi?
Zaczęła boleć mnie głowa. Pewnie to przez to sześciogodzinne siedzenie przed komputerem. W sumie jak na mnie nie jest to długo. Jednak chyba powinnam niezwłocznie go wyłączyć, a najlepiej dodatkowo położyć się spać, aby jutro być 'wypoczęta i pełna sił’. I teraz pojawiło się to uczucie, kiedy wiem, że jutrzejszy dzień będzie wspaniały i piękny, a pomimo to nic mi się nie chce… Coś głęboko we mnie krzyczy „uciekaj, nieważne dokąd, byle przed siebie, uciekaj bo życie to ucieczka a ty stoisz w miejscu wbrew temu wszystkiemu, uciekaj – wszak po to masz obie nogi i jeszcze w miarę sprawny wzrok, uciekaj nawet jeśli go stracisz, uciekaj nawet jakby miały ci odpaść nogi, uciekaj, byle przed siebie”… A ja nie ucieknę. Dalej będę stała w miejscu, udając, że coś robię aby „zyskać na czasie”, co w rzeczywistości sprawi, że tylko ten czas stracę na darmo. „Uciekaj od myśli, ludzi, przedmiotów, nie przywiązuj się do niczego, bo jak to stracisz to dłużej nie ustoisz, a wszystkie drogi ucieczki staną się zamknięte”… Jednak, wbrew tym myślom, coraz częściej się przywiązuje do czegoś, coraz więcej więzów oplata się wokół mnie. Dzięki temu nie muszę uciekać, a mogę stać, choćby mi kończyny ścierpły. Najgorsze jest jednak to, że te więzy idą każda w innym kierunku – niektóre są tak pną się tak daleko, że w każdej chwili mogą się urwać, a ja wkładam wszystek sił aby były jak najmocniejsze, zaniedbując przy tym całą resztę, która wcale nie jest tak pewnie mocna, na jaką wygląda…
Światem rządzi bezsens – to wszystko, co się dzieje wokół nas w większości nie ma żadnego celu. Uparcie wbijane nam do głów motto Carpe Diem, źle interpretowane przez świadomość, zamienia się w „nie myśl o tym, czy to co robisz ma jakiś cel, po prostu to rób, cel może pojawi się w trakcie”… Prawie nigdy się nie pojawia, jednak jako, że jest już po fakcie, można dla świętego spokoju zamknąć tą szufladę, wyrzucić klucz i zapomnieć. W końcu pamięć jest takim mało pojemnym stworzeniem… Zwłaszcza od czasu, kiedy człowiek uświadomi sobie, że przecież nie musi wszystkiego pamiętać, a rzeczy stare i już zamknięte tylko zajmują niepotrzebne miejsce. Tak samo – po co ja pisze ten post. Nie sądzę, aby przeczytało go więcej niż dwie osoby. W sumie to nawet nie chcę. Gdybym chciała, zaraz zmieniłabym jego poziom na 0, co zaowocowałoby pewnie kilkoma komentarzami krytykującymi mój światopogląd od osób na tyle charyzmatycznych, że nie potrafiłabym znaleźć odpowiednich słów na jego obronę, co z kolei sprawiłoby, że poczułabym się gorsza lub co najmniej smutna.
W czasie pisania tego posta naprawdę poprawił mi się nastrój. Chociaż to zapewne nie za sprawą wywalenia z siebie negatywnych emocji, a przynajmniej nie w większości, a raczej dzięki temu, że wreszcie ktoś się odezwał na MSNie : >. I teraz dopiero zdałam sobie sprawę, że w całym tym wpisie, pomijając akapit który właśnie czytasz nie użyłam ani jednej emotikony. Ktoś kiedyś ładnie nazwał zjawisko związane z pisaniem pseudo-mądrych rzeczy przez niespecjalnie-mądrych ludzi, jednak nie uznałam tej informacji za wartą zapamiętania. Podsumowując, wracam do pisania tego bloga. Przez te wakacje zdążyłam zapomnieć jak bardzo odstresowujące jest wypisywanie tych wszystkich idiotyzmów na bloku, który wszak właśnie po to powstał (zaprawdę/zaiste).