Teraz bym to zrobiła inaczej, czyli o pracy inżynierskiej z 2016 roku

Studia już dawno stały się dla mnie przeszłością. Mimo to nie ma dnia, w którym nie wspominałabym tych paru lat, pełnych wrażeń, nieprzespanych nocy i mimo wszystko radości z tworzenia czegoś bez zobowiązań, jak to bywa później, w „prawdziwym życiu”.

Fasada budynku

Podczas tych studiów nauczyłam się też naprawdę wiele. Praktycznie stałam się nowym człowiekiem. Starałam się wykorzystać ten czas najlepiej, jak mogłam – wyjeżdżając na konferencje, na Erasmusa, biorąc udział w konkursach czy udzielając się w kołach naukowych. Strasznie mi tego brakuje, dlatego dzisiejszy wpis będzie trochę bardziej nostalgiczny. Wrócę w nim do tematu mojej pracy inżynierskiej, którą obroniłam już prawie trzy lata temu (kiedy to minęło!). Umieściłam wtedy na blogu wpis, nie zawierający samych plansz ani zbyt wielu informacji, ze względu na ochronę praw autorskich, przez pół roku po obronie należących do uczelni. Choć wtedy mi się mój projekt całkiem podobał, teraz nie mogę na niego patrzeć. Przygotowując portfolio podczas aplikacji o pracę, wręcz zastanawiałam się, czy może nie warto ten projekt pominąć. Dzisiaj zrobiłabym to zupełnie inaczej. Chcecie posłuchać? No to zaczynamy.

Temat

W przypadku pracy magisterskiej (pokażę Wam wkrótce!) temat był praktycznie dowolny. Pracy inżynierskiej na Wydziale Architektury Politechniki Gdańskiej natomiast zadane były dwa tematy do wyboru: projekt hotelu albo akademika. Lokalizacja też była odgórnie narzucona, co miało upodobnić projekty studenckie do siebie, jeśli chodzi o ich rozmiar, stopień skomplikowania i treść.

Ja wybrałam temat hotelu. Wydawało mi się wtedy, że hotel będzie o wiele lepiej wyglądał później w portfolio, że wiedza projektowa jaką zdobędę podczas tworzenia projektu bardziej mi się przyda w „prawdziwym życiu”. Miałam wtedy zupełnie inne nastawienie do życia niż teraz – bardziej zorientowane na cel, mniej pragmatyczne. W tym momencie najprawdopodobniej wybrałabym akademik. Zamiast powtarzalnych pokojów hotelowych, odizolowanych jeden od drugiego, z ludźmi przybywającymi tam na parę dni i chcącymi zminimalizować swój kontakt z pozostałymi lokatorami, w przypadku akademika stworzyłabym bardzo współczesny projekt oparty na cohousingu, dzielonych przestrzeniach nauki i rekreacji.

Wtedy akademiki kojarzyły mi się zdecydowanie źle: jeden pokój na cztery osoby, wspólna łazienka na piętrze, z zepsutymi zamkami w drzwiach, wieczne imprezy i studenci palący na korytarzach. Brak spokoju i możliwości odpoczynku i odizolowania się. A przecież tak nie musi być. Gdybym mogła cofnąć się w czasie i stworzyć mój projekt inżynierski jeszcze raz, skupiłabym się na szukaniu rozwiązań być może utopijnych, jednak dużo bardziej ciekawych niż rozwiązanie sali konferencyjnej na parterze hotelu.

Pierwsze dwie plansze dyplomowe

Idea

Pomimo wszystkiego, co napisałam w opisie projektu, nie kryła się za nim jakaś większa idea. Prawda, chciałam zrobić budynek o ciekawej formie, z ładnymi widokami i tak dalej. Mimo to zabrakło w nim tej konkretnej myśli przewodniej, która pokierowałaby moje dzieło w konkretnym kierunku. To jest trochę problem z edukacją architektoniczną w Polsce – przez większość czasu nie wymaga się od studentów zbyt obszernych analiz, projekt od zera do prawie gotowej formy rozwija się bardzo szybko, a później jest już tylko poprawiany. W międzyczasie studenci stawiają czoła rozmaitym przedmiotom z całego wachlarza dziedzin. Historia, matematyka, przyroda, geometria wykreślna, sztuki plastyczne, urbanistyka, mechanika, projektowanie dróg i tak dalej. Tego jest po prostu za dużo na studiach inżynierskich, aby w pełni skupić się na projekcie. Kolejne etapy projektowania są po prostu zaliczane w terminie, często na szybko, oby jeszcze zdążyć wydrukować, oby zdążyć wywiesić. W takim tempie po prostu nie da się myśleć kreatywnie. Długie godziny wykładów, czasem nawet do sześciu z rzędu, tylko sprawiają, że ma się ochotę wyskoczyć z budynku uczelni przez okno, a przynajmniej znaleźć się we własnym domu, najlepiej w ciepłym łóżku, najszybciej jak to możliwe. A przecież tak świetnie tworzyłoby się projekty na uczelni, bez tych wszystkich rozpraszaczy wokół!

Forma

Przez całe studia, miałam straszną tendencję do maksymalizmu. Zawsze znacznie przekraczałam założone powierzchnie czy objętości, chciałam zmieścić w budynku jak najwięcej funkcji na raz. Ten nadmiar pomysłów na ogół kończył się tylko problemami. Bo nie dość, że trzeba było włożyć dużo więcej pracy w tworzenie modelu i rysunków, to jeszcze komputer nie do końca radził sobie z tak ogromnymi plikami. Chociaż prowadzący zajęcia regularnie starali się moje projekty pomniejszać, ostatecznie i tak wychodziły z nich całkiem spore gmaszyska.

Z dużymi formami zawsze jest ten problem, że trudno dobrze zadbać o ich estetykę. Obecnie modne powtarzalne i harmonijne formy zupełnie nie chcą współgrać z gigantycznymi płaszczyznami ścian, a rendery nie wychodzą tak jak powinny, ponieważ trudno złapać kadr, w którym zmieści się tak duży budynek. Ten problem w rzeczywistości bardziej odbił się na mojej pracy magisterskiej niż inżynierskiej, właśnie ze względu na swobodę wyboru działki i tematu. Tutaj jednak już był dość denerwujący pod koniec pracy, kiedy zaczynałam żałować każdego dodatkowego pomieszczenia, które na początku założyłam.

Trzecia i czwarta plansza

Fasada

Choć nie było to w ogóle konieczne, grubą część czasu projektowego poświęciłam fasadzie budynku. Przechodziłam wtedy fazę fascynacji architekturą parametryczną i bardzo chciałam zastosować tu moją niewielką wiedzę w tym temacie. Akurat w tym przypadku jestem całkiem zadowolona – stworzyłam coś nietypowego i przy okazji wiele się nauczyłam. Mimo to, często była to bardziej walka z oprogramowaniem, niż wykorzystywanie kreatywności. Szczególnie problematyczne okazało się przenoszenie modelu pomiędzy programami – zwłaszcza jeśli chodzi o zachowanie materiałów i widoczności wybranych elementów.

Plansze

Podczas studiów wiecznie słyszałam, że architekci w ogóle nie znają się na grafice komputerowej i podczas prezentacji projektu powinni oni współpracować z kimś z tej branży. Często było to widoczne podczas wystaw. Wielu studentów totalnie nie radziło sobie z typografią, a kiedy pojawiła się jakaś ciekawsza i estetyczna kompozycja plansz, bywała ona kopiowana przez kolejne roczniki. Ja mimo wszystko miałam już trochę doświadczenia w grafice i uważam, że zawsze była ona mocną stroną moich (słabych) projektów. Z tego powodu jestem całkiem usatysfakcjonowana z wyglądu plansz, nawet jeśli przedstawiają one nie do końca piękny i przemyślany budynek.

Projekt został całkiem dobrze oceniony, mimo to teraz widzę, że brakuje w nim jakiejś takiej energii, pasji tworzenia. To, co w nim widać to długie godziny spędzone na dopracowywaniu detali, staraniu się perfekcyjnie dopasować do wszelkich wymagań, wyjść im naprzeciw. Kiedy jednak przypomnę sobie, jak wiele rzeczy było dla mnie zupełnie nowe – zwłaszcza jeśli chodzi o kwestie techniczne i warunki budowlane – to naprawdę doceniam włożoną w ten projekt pracę.

A Wy wracacie czasami do dawnych projektów ze studiów i zastanawiacie się, jak wyglądałaby praca nad nimi oraz efekt końcowy, gdybyście posiadali obecną wiedzę?

Plansza instalacji, oddana semestr wcześniej
Konstrukcja budynku