Copernicon 2016

Copernicon był w tym roku raczej na mojej liście marzeń, a nie planów. Nawał obowiązków na początku września rzucał cień na szanse mojego wyjazdu do Torunia. Już od początku wiedziałam, że jeśli się nie uda, to będę żałować. Zeszłoroczny Copernicon był wspaniały, miał wszystkie cechy dobrego konwentu – miejsce, ludzi i atrakcje, a przy okazji był naprawdę porządnie zorganizowany. Był też ostatnim konwentem, na którym się pojawiłam. Tak, brak czasu zdecydowanie wpływa na możliwość wyjazdów w weekendy. Trójmiejska oferta wydarzeń tego typu jest o dziwo bardzo biedna. Powstają małe konwenty, głównie nastawione na mangę i anime, jest też festiwal GRAMY, zlokalizowany na targach, więc w nieprzyjaznym dla gracza miejscu. Copernicon za to ma zawsze bogaty program, a jego miejscem są budynki uniwersytetu i szkół. To tworzy wspaniały klimat wydarzenia rozlewającego się na całe stare miasto… Nie, nie mogłam sobie tego odpuścić. I o dziwo się udało!

copernicon 2016

Chociaż konwent rozpoczynał się dopiero o 16:00, ja wsiadłam do pierwszego porannego pociągu, aby być na miejscu jak najwcześniej. Dobrze wiem, co potrafi zepsuć brak preakredytacji – a przecież nie chciałabym spędzić połowy pierwszego dnia w kolejce. Drugim powodem wcześniejszego przyjazdu była chęć pozwiedzania pięknego Torunia. Być w tym pięknym mieście i nie przejść się spokojnie po średniowiecznych uliczkach – to byłaby zbrodnia. Z dworca głównego również postanowiłam dotrzeć co centrum miasta na piechotę. Główną atrakcją tego spaceru okazał się wspaniały, niekończący się most, z przepięknym widokiem na panoramę miasta. Przed festiwalem udało mi się jeszcze zaliczyć wystawy w Centrum Sztuki Współczesnej. Mocne, wyzywające prace tureckich artystów oraz ciekawe typograficznie ukraińskie plakaty – jeśli będziecie w Toruniu, to zdecydowanie warto tam zajrzeć.

A potem zaczął się konwent i już nic nie istniało, poza bogatym planem atrakcji. Cały Copernicon – zbyt wiele się dzieje, aby być na wszystkich prelekcjach i panelach, aby spotkać się ze wszystkimi osobami, żeby w pełni skorzystać z oferty LARPów, erpegów czy gamesroomu. Trudno wybrać z dwustronnej (A3) tabelki dostępnych punktów programu, zlokalizowanych w paru różnych budynkach. Początkowo denerwowało mnie to rozrzucenie obiektów konwentu, ale szybko dostrzegłam i pozytywne strony – po pierwsze, to wymuszało okazjonalne wyjście na zewnątrz, tak potrzebne dla człowieka wiecznie siedzącego. Po drugie, powiedziałabym, że ważniejsze – uczestniczyło w procesie wyboru punktów programu. Nie mogąc się zdecydować pomiędzy kilkoma atrakcjami, wybierałam tą, która jest bliżej, na którą się nie spóźnię. Tutaj warto zaznaczyć, że na Coperniconie plan godzinowy jest praktycznie studencki, czyli 45 minut + 15 przerwy. Tak powinno być na każdym konwencie – dzięki temu praktycznie nie było osób dochodzących po rozpoczęciu prelekcji.

Największą – i chyba jedyną poważną – wadą tegorocznego Coperniconu był brak budynku Collegium Maius, najbardziej klimatycznego i niezwykłego miejsca zeszłorocznego wydarzenia. Fantastycznych LARPów w rozległych piwnicach nic nie zastąpi, za to planszówkom było zdecydowanie lepiej na parterze CSW niż w ciasnych korytarzach gmachu uczelni. Pozostałe budynki spełniły swoje zadanie. Nie zliczę ile razy przebyłam drogę pomiędzy gimnazjum, „mat-infem”, Collegium Minus i CSW czy Młodzieżowym Domem Kultury i liceum obok. Może by mnie to denerwowało, gdyby pogoda nie dopisała albo Toruń nie był tym pięknym Toruniem… ale nie, chodzony konwent Copernicon to jednak to co do mnie przemawia najbardziej. Wszystko tylko nie wydarzenie zamknięte w pudle targów.

Copernicon, tak jak w zeszłym roku, przemyślany był idealnie. Stoiska ze sklepikami umieszczono w wydzielonej strefie, dzięki czemu nie przeszkadzały w poruszaniu się po miejscu konwentu. Planszówki na rozległym parterze CSW, oferującym bardzo dużo miejsca, a przy okazji skupiającym graczy. Bloki tematyczne rozplanowane po budynkach według podobieństwa, czyli na przykład literackie obok popkulturowych, popularno-naukowe obok konkursowych i planszówkowych. Rozpiska była bardzo czytelna, choć brakowało w niej rubryki, która informowałaby o zlokalizowaniu danej sali w konkretnym budynku. Dodatkową atrakcją były darmowe pokazy filmowe, na które niestety zabrakło mi czasu. Obawiam się też, że bez wyjątkowego skupienia, łatwo zasnęłabym nawet na najlepszym filmie po tej minimalnej dawce snu, jaką byłam w stanie poświęcić podczas konwentu.

Z bloków programowych szczególnie przykuł mnie ten planszówkowy. Na warsztaty z tworzenia gier, prowadzone przez Macieja Jesionowskiego mogłabym chodzić codziennie, natomiast prelekcja o uprzedzeniach w planszówkowym świecie, prowadzona przez Łukasza „UncleLiona” Juszczaka, przedstawiła więcej ciekawych informacji niż można się było spodziewać po tylko 45 minutach. Innym ciekawym wykładem, którego wysłuchałam, były „Mechaniki dawnych gier planszowych” Grzegorza „Lindala” Laskowskiego. Także gamesroom planszówkowy był świetnie wyposażony i konkursów nie brakowało. Przedstawiciele wydawnictw chętnie tłumaczyli zasady poszczególnych gier.

Program sal literackich i popkulturowych wypełniony był po brzegi. Najbardziej utkwiły mi w pamięci prezentacje „Dlaczego tak rzadko zapraszamy logikę do fantastycznych światów?” Łukasza „Sasa” Sasuły oraz „Hard SF – literatura dla wybranych” Leszka Błaszkiewicza. Dokładnie takich prelekcji oczekiwałam po tegorocznym Coperniconie.

Zupełnie przez przypadek trafiłam też na jeden cosplayowy wykład (jeśli zobaczycie mnie kiedyś w przebraniu za postać z dowolnego fandomu, wiedzcie, że koniec świata jest bliski), a mianowicie „Szycie dla Bystrzaków” poprowadzony przez duet Magic & Twoja Mama. Dziewczyny przedstawiły mnóstwo różnych materiałów, ich zastosowanie, właściwości i ceny. Szczerze mówiąc, do tej pory nie wiedziałam, że aż tak mało wiem o krawiectwie. Ach poszyłabym sobie, gdybym miała tylko odrobinę więcej czasu w życiu!

Jedną z najważniejszych rzeczy w konwentowym świecie są dla mnie zawsze LARPy. Dla niewtajemniczonych – zabawy polegające na wcielenie się w postać opisaną na karteczce od mistrza gry i poprzez interakcje z pozostałymi uczestnikami, osiągnięcie swoich celów. Zawsze byłam beznadziejna z aktorstwa, jednak coś zostało mi z czasów kiedy miało ono dla mnie duże znaczenie i jeszcze nie wiedziałam, że nic z tego nie będzie. W sumie uczestniczyłam w trzech LARPach – „Tam, gdzie wyją wilki” poprowadzonym przez Reszkę, „Zimowisko z Duchami” Tomasza Vali Kwarcińskiego oraz „ISS O7 Odyseusz: Pierwszy Kontakt” Grzegorza „Grzelicha” Hellicha. Wszystkie trzy miały ciekawą fabułę i były świetnie poprowadzone. Poza tym, zawsze fascynuje mnie ta umiejętność oderwania się od rzeczywistości, posiadana przez zdecydowana większość graczy, nawet tych którzy uczestniczą po raz pierwszy. Szczególnie podziwiam dziewczynę, z którą spotkałam się na powyższych LARPach, która w pierwszym z nich była drugą służącą w budynku, będącym miejscem akcji, natomiast w drugim przebojową nastolatką. Naprawdę takich zdolności aktorskich to nawet w kinie dawno nie widziałam.

Ostatniego dnia konwentu byłam już tak zainspirowana i jednocześnie zmęczona, że postanowiłam pozostać w budynku CSW, pograć w planszówki czy pozwiedzać stoiska z nadzieją, że znajdę jakąś perełkę na wyprzedażach związanych z końcem targów. W ten sposób nabyłam przepiękny pierścionek-zegarek na stoisku Filcarium. Na coperniconową koszulkę funduszy już nie wystarczyło, za to zaopatrzyłam się w sygnowany gotyckim „C” otwieracz do piwa. Zawsze to bardziej przydatny gadżet niż niemal identyczna kształtem przypinka.

Ponieważ powrotny pociąg miałam dość późno, postanowiłam znowu przejść się długim mostem na dworzec. Toruń oddalał się za moimi plecami, a ja powoli (choć nie aż tak bardzo, jak na PKP) oddalałam się do pozakonwentowej rzeczywistości.

copernicon 2016