Zrozumieć źle urodzone

Podczas gdy wszyscy wokół zachwycają się „Księgą Zachwytów” Filipa Springera, ja postanowiłam nadrobić jego wcześniejsze dzieła i tak, pewnego dnia, na jednej z półek politechnicznej czytelni przemówiły do mnie „Źle urodzone”. Zbiór reportaży Springera, ładnie wydanych, z dużymi fotografiami i wygodnie umieszczonym tekstem, bogatym w przypisy. Wszystkie na temat architektury – ale tej sprzed kilkudziesięciu lat – dzikiej, szybkiej, masowej i topornej, ale, przede wszystkim, niezrozumianej. Ale tak naprawdę ta książka jest o architektach.

zle urodzone

Po wojnie spadła na nich ogromna odpowiedzialność odbudowy zniszczonych miast i zapewnienia ogromnej liczbie ludzi dachu nad głową. Wraz z tą odpowiedzialnością, przyszli twórcy wielkiej płyty otrzymali szereg wymagań dotyczących kosztów budowy oraz liczby mieszkańców jakich mają umieścić na poszczególnych połaciach terenu. Normą stały się duże budynki wielorodzinne z jedną łazienką na piętro czy windy zatrzymujące się na co trzeciej kondygnacji i tylko przez pierwsze lata funkcjonowania obiektu. To były te dzieła, pod którymi nikt nie chciał się podpisywać, które przerzucano pomiędzy nazwiskami i próbowano wymazać z pamięci – nawet jeśli w rzeczywistości stały i mąciły w krajobrazie niejednego miasta.

Byli też architekci z wizją. Kłócący się z władzami, walczący o swoje prawa lub po cichu przemycający swoje idee, tak aby po latach można było ich budynki dostosować do nowych czasów, które byli w stanie przewidzieć. Oni też spotykali się potem z odzewem od mieszkańców ich budynków, z krytyką i narzekaniem tych, którzy przyzwyczaili się do czegoś innego. Ich budynki były źle urodzone – nie w tym miejscu, a przede wszystkim nie w tym czasie w którym powinny.

Także budynki użyteczności publicznej doczekały się reakcji na swoje istnienie. Część z nich pozostała już tylko na zdjęciach, niektóre w dokumentach planujących ich wyburzenie, a część do dziś stoi i wygląda. To one budzą najwięcej kontrowersji, bo da się je tylko kochać albo nienawidzić. Pojawia się więc konflikt pomiędzy wygodą, poczuciem nowoczesności i potrzebą odcięcia się od tego, co było ze strony prostych ludzi, a troską architektów i miłośników zabytków PRL-u o ich zachowanie. Walki na logiczne i nielogiczne argumenty wywołują emocje związane z budynkami, często nadają im nazwy i kreują ich nową historię, zmieniając je.

zle urodzone

„Źle urodzone” to jedna z tych książek, które ułatwiają zrozumienie tamtych czasów. Zbiór reportaży Springera opowiedział mi kilka historii o tym, jak bardzo architekci chcieli, ale nie mogli. Mimo to, udało im się pozostawić po sobie ślad – te elementy miast, z których czasem są dumni, a czasem nie – nawet jeśli poświęcili długie godziny na opracowywanie ich planów.

Myślę, że bez zastanowienia mogę polecić tę książkę każdemu, kto interesuje się historią PRL-u. Autor z dużą dociekliwością prześledził dostępne źródła, dotarł do osób odgrywających ważne role w życiu opisywanych architektów i wiedzących dokładnie, jak wyglądała ich praca. W przypadku żyjących twórców, informacje pochodzą z pierwszej ręki. Oczywiście jest to także lektura obowiązkowa dla wszystkich, którzy interesują się architekturą. Niestety, chyba nie da się zrozumieć budownictwa tamtych czasów, tylko patrząc na wielką płytę czy pojedyncze pawilony i dworce. Zwłaszcza, że wygląd wielu z nich nie ma już zbyt wiele wspólnego z tym, jakie były podczas oddania do użytku. Bo to nie tylko pasteloza i obsianie banerami (o tym przeczytanie w Wannie z Kolumnadą) ale i zupełna zmiana sytuacji mieszkaniowej w Polsce.

zle urodzone