JWB: Wschód

W ciągu ostatnich lat całkowicie zmieniło się moje podejście do sztuki. Po tym, jak zakończyłam naukę w liceum plastycznym i obrałam drogę idącą bardziej w stronę techniki (bo studia architektoniczne to przecież i budownictwo, i konstrukcje, i mechanika – nawet jeśli każda dziedzina w podstawowym zakresie), umniejszyło się we mnie poczucie pewnej sakralności dzieła plastycznego i zatarła granica, za którą pewne prace zaczyna się nazywać kiczem. Być może z punktu widzenia kogoś z ASP moja postawa wygląda jak swego rodzaju bunt albo ujście rozczarowania – ja jednak czuję, że wypracowanie sobie niezależnego zdania w temacie sztuki to osiągnięcie niezwykle cenne i w pewnym sensie dorosłe.

Z tamtych czasów pamiętam te niepojedyncze przypadki, gdy ktoś przynosił na malarstwo jakiś wymalowany w pocie czoła po nocach wschód słońca i jak wyglądała zmiana na jego twarzy po usłyszeniu oceny profesora. Nigdy nie zapomnę, jak na „temat dowolny” znajomy z klasy wyrysował przepiękny pejzaż nocny z jakimś domkiem na urwisku i kiedy świat na chwilę wstrzymał oddech, gdy nauczyciel od malarstwa brudną szmatą rozmazywał węgiel na tej kartce, „bo za mało mięsa”. Nie zliczę też, ile razy jako szczyt największej porażki życiowej przywoływane było rozstawienie swoich obrazów na Bramie Floriańskiej w Krakowie. Ja naprawdę kiedyś chciałam kontynuować ten wyścig zgodności z wymogami, wydawałoby się jeszcze mniej logicznymi niż te z Dziennika Ustaw?

Wydaje mi się, że potrzebowałam czasu, pozwalającego spojrzeć na rozwój sztuki z trochę dalszej perspektywy. Dwa lata studiów na architekturze – gdzie przedmioty plastyczne oczywiście występują, ale jako uzupełnienie, w celu rozwoju wyobraźni i wyczucia estetyki – pozwoliły mi doskonale zrozumieć, że zdecydowanie nie mogłabym zasilić tej jednomyślnej masy, po prostu do niej nie pasując.

Bo czym jest dla mnie sztuka, jaka jest jej funkcja w obecnym świecie? Zabrzmię mało romantycznie, ale obecnie jej główne cele mogę podzielić na trzy grupy:

  • estetyczną, dekorującą otoczenie, polepszającą jakość życia ludzi mających z nią do czynienia poprzez zapewnianie im wrażeń wizualnych
  • walutową – zwłaszcza przy dziełach drogich, które z czasem mogą zyskać albo stracić na wartości i porządnie namieszać w kieszeni kolekcjonera
  • edukacyjną lub światopoglądową, czyli wyrażającą pouczenie (często moralne) odbiorcy

Pominęłam tutaj całą kulturę popularną, a także sztukę internetu, od porządnych fanartów na krzywych i prostych lub prostackich memach skończywszy. Skupmy się na sztukach plastycznych, jakich się naucza w obecnych czasach – rysunku i malarstwie, rzeźbie, różnorakich kompozycjach czy instalacjach i tak dalej.

Biorąc pod uwagę, że zaliczenie sztuki do drugiego podpunktu może wystąpić tylko ze strony odbiorcy (nawet jeśli artysta „umie się sprzedać”), natomiast trzecia funkcja staje się wtórna i na ogół wygrywają twory prezentujące myśl ogółu, najczęstszą rolą sztuki przeciętnego artysty będzie tworzenie wyrazu piękna, do zawieszenia na ścianie w przedpokoju. Dawnych potrzeb upamiętniających (zapewnionych przez fotografię) oraz informacyjnych (media i internet) już w sztuce prawie nie ma – no chyba, że liczy się pojedyncze, mało istotne portrety. Na mojej liście nie znajduje się także sztuka dla sztuki – i to stwarza mój problem, który właśnie opisuję.

W sztuce dekoracyjnej bardzo łatwo stworzyć coś, co przez znawców zostanie nazwane kiczem. Popularne wzory, kwiatki, czaszki, pędzące konie, wschody i zachody słońca czy obrazki z okładek książek popularnie nazywanych kobiecymi – z rysunkami tego typu lepiej nie pokazywać się w artystycznych środowiskach. Za to w gronie prostych ludzi jak najbardziej! Przecież to jest to, co zwykły człowiek umieściłby na ścianie nad półką z pamiątkami-figurkami. Takie miejsce nie przyjęłoby natomiast budzącego niepokój dzieła ni-to-aktu ni abstrakcji.

Lubię sztukę kiczową. Może nie w całości, bo wciąż nie mogę się przekonać do obrazków wykonywanych w 5 minut sprejem na cienkich blaszkach. Doceniam natomiast starania osób, które nie chcą stworzyć czegoś na siłę artystycznego, natomiast dążą do ucieszenia prostego odbiorcy. Rozumiem piękno powtarzalnych tematycznie obrazków, które przecież i tak nie są między sobą identyczne. Zwłaszcza, że biorąc pod uwagę liczbę ludzi, twórców, na świecie – nigdy nie można być pewnym swojego nowatorstwa.

Na proste twory jest miejsce w kulturze. Nawet dzięki nim sztuka zwana „wysoką” może zyskać, mając odpowiednie tło, z którym będzie musiała wytworzyć kontrast, aby zostać docenioną – przez co będzie stawała się lepszą.

Mój problem ze sztuką jest taki, że w kontekście współczesnego świata, spłyciłam ją do funkcji bycia ładną – i w ten sposób chcę tworzyć. Oczywiście inaczej odnoszę się do prac dawnych mistrzów. Uważam, że zarówno nowożytne próby idealnego przedstawienia rzeczywistości jak i modernistyczne szokujące twory, były potrzebne w swoim czasie.

Ten wpis powstał w ramach Jesiennego Wyzwania stworzonego przez Mocną grupę Blogerów. Jest to moja krótka refleksja związana ze słowem WSCHÓD i w podobny sposób zamierzam potraktować pozostałe trzy tematy.