Wielka podróż do Belgii – cz. 2 (Bruksela)

W poprzednim wpisie opowiedziałam, jak wyglądały podróż oraz pierwsze godziny spędzone w stolicy Belgii. Jeśli trafiliście tutaj po raz pierwszy, zachęcam do rozpoczęcia czytania w tym miejscu. Pozostałym czytelnikom przedstawiam ciąg dalszy mojej wakacyjnej przygody:

Dzień drugi

Wstaliśmy rano i wyruszyliśmy na podbój Brukseli. W centrum miasta znaleźliśmy się zbyt wcześnie aby odwiedzić kolejny obiekt, ale dzięki temu mogliśmy pokręcić się wokół pałacu królewskiego bez narażenia się na zbyt duże tłumy. Scena letniego festiwalu nie przeszkadzała już, kiedy była pusta. Także w parku o wiele łatwiej było znaleźć miejsce do siedzenia. Dopiero tuż przed godziną 10, udaliśmy się do Muzeum Instrumentów Muzycznych, jednego z ważniejszych punktów podróży.


Do Pałacu można wejść w godzinach otwarcia. My niestety nie zdążyliśmy.

Muzeum Instrumentów Muzycznych

Piękny, wyraźnie secesyjny, budynek MIMu znajduje się w bliskim otoczeniu pałacu i wielkiego kompleksu muzeów, o którym jeszcze przeczytacie w tym wpisie. Stojąc przed muzeum instrumentów, nie sposób nie zauważyć pięknej panoramy miasta, zamkniętej ramami pobliskich budynków, ale przez to skupiającej wzrok na widzianej w oddali wieży ratuszowej. Aż się chce popatrzeć jeszcze chwilę, spowolnić nadejście pełnej godziny.

Muzeum Instrumentów dostarczyło jednak o wiele więcej wrażeń – choć tutaj głównie dźwiękowych. Tego się nie spodziewałam: że oprócz oglądania nieprawdopodobnej liczby eksponatów dostaniemy jeszcze urządzenia z słuchawkami, aby usłyszeć jak przedstawiane instrumenty brzmią. Podchodząc do poszczególnych przedmiotów, urządzenie wyświetla jego zdjęcie oraz prezentuje próbki nagrań. To potrafiło zachwycić zarówno przy wykonaniach melodii przez dużą orkiestrę, jak i przy wykorzystaniu pojedynczych instrumentów. Trzy piętra przepełnione niesamowitymi tworami z całego świata – od prostego gwizdka, poprzez skrzypco-trąbkę, gitarę z trzema gryfami, czy różnorakie instrumenty azjatyckie, jeszcze przez dudy, akordeony, bębny, dalej niesamowite komponium, grające zegary, jeszcze pięknie malowane lub rzeźbione fortepiany, klawesyny i inne instrumenty których nazwy nie pamiętam, później wynalazki ostatnich kilkudziesięciu lat, organy Hammonda, syntezatory… Rewelacyjne miejsce, które powiedziało mi więcej o muzyce niż jakakolwiek książka.


Tak, to też jest instrument muzyczny.

Minęło kilka godzin zanim wyszliśmy na zewnątrz. Było już na tyle późno, aby zjeść coś większego. Prawdopodobnie z okazji festiwalu, nieopodal stało mnóstwo food trucków. Zaopatrzyliśmy się tam w niedrogą pizzę, która okazała się być naprawdę pyszna. Gorzej było ze znalezieniem czegoś do picia w centrum miasta, gdzie ceny szklanki wody w restauracji zaczynały się od paru euro. Minęło dość dużo czasu zanim natrafiliśmy na Carrefoura.

Museé Magritte Museum

Wróciliśmy do okolic pałacu, aby odwiedzić muzeum Magritte’a. Zawiera ono mnóstwo prac artysty, ułożonych na trzech piętrach chronologicznie i poprzeplatanych ze zdjęciami, listami oraz inymi źródłami wiedzy o artyście. Samo muzeum zaprojektowane zostało w sposób dość minimalistyczny – obrazy wiszą na prostych, nie odbierających uwagi ścianach. Każde piętro opowiada o innej części życia i twórczości Magritte’a, dzięki czemu można prześledzić, w jaki sposób powstawał jego styl. Kolekcja zawiera niesamowitą liczbę dzieł artysty, jednak pojawia się w niej także kilka innych nazwisk. Na przykład obraz „Kuszenie świętego Antoniego” Salvadora Dalego.

Coudenberg

Po wyjściu z Muzeum Magritta pozostało nam niewiele czasu do godziny 18, do zamknięcia wszystkich obiektów. Na kolejną bogatą wystawę nie ma co wchodzić na półtora godziny. Tyle czasu natomiast wystarczyło aby zobaczyć Coudenberg, podziemia dawnego pałacu. Przy wejściu można obejrzeć filmik z wizualizacjami i historią tego miejsca, natomiast schodząc niżej oglądaliśmy to, co odkryto rozbierając Plac Królewski. Na mniejszych głębokościach da się słyszeć dudnienie tramwajów, natomiast niżej zachowały się kolebkowe sklepienia i spłaszczone arkady w przejściach. Dla mnie najciekawsze jest jednak ukształtowanie posadzki podziemi nieistniejącego pałacu – teren nie został zniwelowana pod budowę (tak jak w przypadku nowego obiektu), a pałac postawiono na stromym zboczu. Także dzięki pokazaniu przekrojów przez filar czy sklepienie, można zobaczyć sposób kładzenia cegieł i kamieni. Ostatecznie dotarliśmy do wystawy czasowej poświęconej lekarzowi Vesaliusowi, opowiadającej o jego życiu i działalności, ale także o medycynie i innych naukach tamtych czasów, często opierających się na zupełnie nienaukowych teoriach.

Zabytki i atrakcje turystyczne Brukseli

Później obejrzeliśmy katedrę św. Michała i św. Guduli. Nawet udało nam się wejść do środka na chwilę przed zamknięciem. Chciałam dokładniej przyjrzeć się ambitowi (obejściu prezbiterium), ale wtem wybiła godzina 18 i wszyscy turyści zostali delikatnie wyproszeni. Budowla była jednak warta odwiedzenia – z zewnątrz jest to obiekt nie mniej przepiękny niż zabudowa wokół.

Ponieważ czas na zwiedzanie był naprawdę ograniczony, ruszyliśmy w kierunku centrum miasta, zobaczyć rynek z ratuszem. O ile zabudowa Brukseli jest prezentuje dość podobny charakter w większości miejsc, ta główna część wyraźnie się wyróżnia. W przyrynkowych elewacjach dominują złote barwy wykończenia, geometra i rytm. To miejsce zostało wyraźnie podkreślone jako ważniejsze rangą. Obecnie pełni funkcję turystyczno-zakupową – wszędzie można było zobaczyć ludzi obładowanych siatami z logami sklepów z pamiątkami. Ratusz jest niesamowicie pięknym obiektem, jednak tutaj jego cały majestat rozmywa się pośród bogato rzeźbionych kamienic czy znajdującego się naprzeciw budynku Muzeum Miasta Brukseli (którego z braku czasu również nie udało nam się odwiedzić). Urokowi tego miejsca też odejmowało zbyt duże zatłoczenie, występujące również w bocznych uliczkach.

Ostatecznie, resztkiem sił postanowiliśmy „zaliczyć” jedną z najbardziej charakterystycznych atrakcji turystycznych Brukseli. Z zacinającym się gpsem w telefonie, odszukaliśmy figurkę sikającego chłopca. W przeciwieństwie do zachwyconych, stłoczonych wokół niej, turystów, ja poczułam się dość rozczarowana. Tyle pięknych rzeczy wzbudziło we mnie zachwyt tego dnia, że nie potrafiłam zrozumieć, co takiego ma w sobie ten malutki posążek, że wszyscy się przepychają do niego i usiłują zrobić sobie z nim selfie.


Figurka sikającego chłopca kontra, opisany wcześniej, widok sprzed Muzeum Instrumentów Muzycznych

Dzień trzeci

Po dwóch dniach pełnych łażenia, wstanie z samego rana okazało się o wiele trudniejsze, niż się spodziewaliśmy. Jednak nic tak nie motywuje jak perspektywa kolejnej przygody. Ostatni dzień w Brukseli a tu tyle niesamowitych miejsc do zobaczenia!

Muzeum Komiksu

Zaczęliśmy od Muzeum Komiksu, gubiąc się po drodze osiem razy. Wizyta w tym obiekcie okazała się jednak fantastycznym przeżyciem. Wystawa rozpoczyna się od przedstawienia historii komiksu Dalej zwiedzający mogą poznać proces powstawania tego typu dzieła w obecnych czasach – od zapisu dialogów, poprzez wstępne szkice i pierwsze rysunki, aż do gotowej strony z lineartem, często dodatkowo zakolorowanej. Piętro wyżej znajduje się kilka informacji o budynku muzeum komiksu – o jego genezie powstania, budowie i powiązanych osobach. Przez cały czas próbowałam ignorować ścianę pełną Smurfów, co niestety się nie udało. W przestrzeni drugiego piętra mieszczą się także kąciki poświęcone poszczególnym komiksom. Na ostatnim piętrze muzeum jest już chyba wszystko. Piękne strony, opisy komiksów, wydane egzemplarze oraz obrazy, które później stały się okładkami poszczególnych tomów. Szczególną uwagę przykuła wystawa poświęcona Thorgalowi – zwłaszcza niesamowite obrazy Rosińskiego. Realistyczne w formie, fantastycne w treści, rewelacyjne w wykonaniu. Cieszę się, że mogłam je zobaczyć na żywo.


Była nawet księga Gargamela!

Królewskie Muzea Sztuk Pięknych

Kolejnym punktem wycieczki był powrót do kompleksu przypałacowych muzeów. Dzięki trzyeurowej karcie łączonej, mogliśmy obejrzeć tyle wystaw, na ile pozwolił nam czas. Zaczęliśmy od sztuki przełomu wieku – bogatej kolekcji zajmującej piętra muzeum aż do minus dziewiątego. Tutaj udało mi się obejrzeć między innymi neoimpresjonistyczne prace, w tym Signaca i Seurata – zawsze chciałam dowiedzieć się, jak bardzo teoria kładzenia plamek farby działa na odbiorcę. Poza tym przewinął się gdzieś Gauguin (ten od żółtych Jezusów – tutaj był Jezus zielony), Courbet, a nawet mniejszy Myśliciel Rodina. Nie mogłam uwierzyć, że jeden budynek jest w stanie pomieścić tyle niesamowitej jakości arcydzieł. Jeszcze bardziej nieprawdopodobnym było to, że dane mi było na nie patrzeć, podziwiać to, o czym uczyłam się tyle lat.

Natomiast kiedy poszliśmy do Oldmasters Museum, co chwila musiałam zbierać szczękę z podłogi. Tu Upadek Ikara Bruegela (w towarzystwie całej sali dzieł artysty), tu Król Pije Jordaensa, w równie zacnym otoczeniu, tam gdzieś martwe zwierzaki Snydersa, a prac Teniersa nawet nie zliczę. Idąc dalej, pokój wypełniony klasycyzmem, czyli Davidami i Ingresami, w tym… Śmiercią Marata! Zaraz dalej sala z dziełami Rubensa, a na wyjściu taki tam Rembrandt na dokładkę. Chyba bym umarła z żalu, gdybym musiała dołączyć ten obiekt do smutnej listy nieobejrzanych rzeczy z powodu braku czasu, a potem dowiedziała się, co straciła.

Przypałacowy kompleks muzeów jest ogromną budowlą, koniecznym „must see” dla każdego fana sztuki. Dobre doświetlenie każdego dzieła sprawia, że można je oglądać z każdej strony, a miejsca do siedzenia na środku większości sal sprawiają, że ma się ochotę spędzić w tym obiekcie jak najwięcej czasu – skupiając się na szczegółach każdej pracy, a nie na bolących stopach. Samych muzeów jest mnóstwo, my odwiedziliśmy jeszcze wystawy czasowe i część Modern.

Muzeum Horty

Obowiązkowym miejscem do odwiedzenia – i ostatnim na jakie pozwolił nam uciekający czas – było muzeum Horty, zlokalizowane w jego domu, na południu miasta. Kamienica Horty okazała się niestety dość mało rozbudowaną galerią. Spodziewałam się zbyt wiele po miejscu poświęconemu jednemu z najważniejszych architektów secesji. Piszę to jednak wciąż pod wpłwem muzeum Oldmasters, a przy nim wszystko już jest nijakie. Dom Horty jest wypełniony krzesłami z zakazem siadania na nich, innymi meblami oraz elementami dekoracji. Niemniej jednak jest to obiekt piękny – nawet jeśli większość tego piękna zawiera się w klatce schodowej i występujących gdzieniegdzie przeszkleniach. Nietypowe materiały wykończeniowe w domu Horty mogłyby stać się inspiracją dla projektantów wnętrz, tak często popadających w jeden schemat w obecnych czasach.

Atomium i dalsze rejony Brukseli

Ostatecznie, mocno już za późno, kupiliśmy bilety 24-godzinne i wybraliśmy się zobaczyć słynne Atomium i pooglądać dalsze rejony miasta zza szyb środków komunikacji publicznej. Wydawałoby się, że w Brukseli wszędzie łatwo trafić, natomiast nawet z mapą w dłoni, wałęsaliśmy się trochę po przystankach zanim trafiliśmy na prawidłowe metro. Pod Atomium byliśmy w idealnym momencie – tak aby mieć mnóstwo czasu na przyjrzenie się mu za dnia oraz nie mniej na zobaczenie nocnej dekoracji oświetleniowej. To był naprawdę warty widok. Wnętrze Atomium było oczywiście zamknięte o tej porze, łatwo było jednak poczuć klimat tego miejsca. Na to wrażenie składa się nie tylko wizualna kompozycja obiektu, ale także nieprzerwany szum wydobywający się prawdopodobnie z jego wentylacji.


Wizerunek Atomium jest strzeżony przez prawa autorskie, jednak na niekomercyjny użytek można umieszczać zdjęcia obiektu m.in. na blogach (tylko jeśli blog nie posiada reklam i/lub innej formy zarobku). W przeciwieństwie do większości zdjęć na Nietransparentnie, nie możecie go użyć w swoich publikacjach.

Ostatecznie, aby nie zmarnować biletów całodobowych, pojechaliśmy linią 19 zobaczyć z bliska Narodową Bazylikę Najświętszego Serca. Ogromny kościół, bardzo nietypowy (gdzie w Polsce znajduje się świątynia w stylu art déco?), nocą podświetlany jest w dość dziwny sposób. Latarnia promieniuje różowym światłem, natomiast górujący nad kopułą krzyż przypomina sklepowy neon. Bazylika nocą staje się budowlą bardzo agresywną.

Dzięki okresowym biletom udało nam się także zwiedzić stacje brukselskiego metra. Przeciętny turysta mógłby pomyśleć, że w podziemnych przystankach nie spotka go nic zadziwiającego. W tym mieście metro zostało zdominowane przez sztukę – głównie ciekawe instalacje i murale. Tego dnia doszłam do wniosku, że w Brukseli nie ma absolutnie niczego brzydkiego.

W następnym wpisie ciąg dalszy belgijskiej przygody – tym razem zabiorę czytelników mojego bloga do kolejnego, ciekawego miasta.

You May Also Like